Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan się nie interesuje, bo pan skończy tak samo jak syn

Tomasz Słomczyński
Kochał rugby, wyścigi samochodowe, grał na fortepianie. Zabiła go milicja strzałem prosto w serce. 26 września 2015 roku Waldemar Zajczonko, 20-letni student oliwskiej Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego, zostanie patronem jednej z ulic w Sopocie.

Siedemnastego grudnia 1970 roku przed siódmą rano wyszedł z domu na ul. Konwaliowej na Witominie. Nie wiadomo do końca, gdzie się wybierał. Rodzina wspomina, że miał jechać na uczelnię. Jednak zachowało się do dziś zwolnienie z zajęć na ten dzień. Może miał jakieś dodatkowe badania lekarskie?

Tak czy inaczej, kierował się w stronę najbliższego przystanku kolejki - ówczesnego Wzgórza Nowotki. Autobusy zostały tego dnia zatrzymane, kolejka nie jeździła. Być może utknął w środkach miejskiej komunikacji. Być może cierpliwie czekał w wyziębionym autobusie albo na przystanku. Ale równie dobrze - wiedziony młodzieńczą ciekawością, mógł chcieć zobaczyć, co dzieje się na mieście, pod stocznią albo na Świętojańskiej. Bo przecież tamtego ranka ludzie przekazywali sobie tragiczne wieści.

Wtedy - powiedzmy, że była to ósma rano, było już po pierwszej salwie skierowanej pod stocznią do robotników. Po raz pierwszy tego dnia polała się krew. Druga salwa miała nastąpić o dziewiątej. Wówczas "na drzwiach ponieśli" ciało Zbyszka Godlewskiego - czyli Janka Wiśniewskiego ze słynnej pieśni o grudniu 1970 roku.

Piotr Brzeziński, historyk z IPN, bada biografie ofiar Grudnia'70, między innymi Waldemara Zajczonki.
Pochód z ciałem ruszył spod stoczni ulicą Świętojańską w stronę budynku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (dzisiejszy magistrat - red.) - a więc również w stronę przystanku Gdynia Wzgórze Nowotki. Demonstranci pojawili się tam około godziny dziesiątej. Wtedy też rozpoczęły się tam zamieszki, demonstranci rzucali kamieniami w milicjantów. Wówczas użyto broni, w sumie zginęły tam cztery osoby, między innymi Waldemar Zajczonko. To było po dziesiątej. A z tego, co mówi jego siostra, wynika, że wyszedł z domu przed siódmą... Co robił między godz. 7 a godz. 10-11, bo najprawdopodobniej wówczas zginął? Czy czekał na uruchomienie kolejki, czy przypatrywał się walkom młodych ludzi z milicją, czy może wziął w nich udział, czego wykluczyć nie możemy? Tego nie wiadomo, choć jego rodzice i siostra raczej wykluczają możliwość, żeby Waldemar przyłączył się do walczących. Rzeczywiście, nic nie wskazuje na to, żeby w jakikolwiek sposób interesował się polityką.
A jednak dosięgła go milicyjna kula. Wystrzelona precyzyjnie, prosto w serce.

Jak stwierdził biegły: "Śmierć nastąpiła wskutek uszkodzenia serca i płuca. Obrażenia te powstały w wyniku działania broni palnej, przy czym strzał padł od przodu ku tyłowi, godząc w lewą połowę klatki piersiowej, prawie poziomo, bardzo nieznacznie z góry ku dołowi".
- Czyli prawdopodobnie nie był to żaden rykoszet. Kula trafiła prosto w serce, a Waldemar Zajczonko zmarł na miejscu od tego jednego strzału - stwierdza Piotr Brzeziński.
Student, sportowiec, rajdowiec
Oficjalne komunikaty ówczesnych władz wspominały o zabitych chuliganach, którzy atakowali milicję i okradali sklepy.
Piotr Brzeziński stara się odtworzyć życiorys 20-latka. Z jego ustaleń wyłania się obraz młodego chłopaka u progu kariery sportowej, pełnego pasji. Takiego, który starał się czerpać z życia jak najwięcej.

Waldemar Zajczonko urodził się w 1950 roku, dzieciństwo spędził w Sopocie. Tu skończył podstawówkę . W 1969 roku wraz z rodzicami przeniósł się do Gdyni. Jego rodzina była raczej nieźle sytuowana - co prawda matka Waldemara, Janina, pracowała w kiosku, jednak ojciec - pracownik Dalmoru, pływał na statku.
Po skończeniu technikum ekonomicznego, przez krótki okres, Waldemar podejmował prace dorywcze. W 1970 roku rozpoczął studia.
Piotr Brzeziński: Był uzdolnionym sportowcem. Niedawno rozmawiałem z Adamem Borowskim, byłym rugbistą Ogniwa Sopot. Wspominał Waldemara - mówił, że Zajczonko był napastnikiem, bardzo szybko biegał, zdobywał punkty. Najpierw grał w Ogniwie Sopot, potem przeszedł do Spójni Gdańsk.

Jednak rugby nie było jedyną pasją Waldemara. Miał dosyć wszechstronne zainteresowania. Interesował się też fotografią, grał na fortepianie, był również entuzjastą wyścigów samochodowych. Co warte podkreślenia, już jako 20-latek nie tylko miał prawo jazdy (co w roku 1970 było raczej rzadkością), ale również podobno uczestniczył już w jakiś amatorskich wyścigach samochodowych.

Niepewność

17 grudnia około 21.00 w domu Zajczonków rozległ się dzwonek u drzwi. Jak w 1980 roku relacjonowała siostra Waldemara Krystyna Zajczonko: "Przyszedł do nas do domu młody, jasnowłosy mężczyzna. Wyjaśnił, że jest sąsiadem, mieszka w sąsiednim bloku, a pracuje w pogotowiu jako sanitariusz. Prosił, żeby nikomu nie mówić, że przyszedł do nas, bo zabroniono mu informować kogokolwiek. Wśród rannych, których zabierał ze Wzgórza Nowotki był Waldek. Mówił, że koledzy Waldka wrzucili go siłą do karetki, mimo że Waldek już nie żył, a pogotowie trupów nie bierze. Sanitariusz sprawdził po drodze do szpitala dokumenty Waldka, zobaczył, że to sąsiad i przyszedł. Był absolutnie pewien, że Waldek jest w Redłowie".

Od piątku 18 grudnia pani Krystyna z matką szukały Waldemara, były w szpitalu w Redłowie. Pani Krystyna relacjonowała: "Ordynator powiedział, że się mylę, że takiego nie ma. Stałam z innymi (rodzinami ofiar - red.) przy schodach (…), nie wiedziałam, co robić. Po chwili przyszedł jakiś mężczyzna z listą i mówi, że takie nazwisko figuruje. Że osoba ta nie żyje. Wydadzą jego dokumenty i ubranie, ale pokazywać nie będą".
Piotr Brzeziński: - Nazwisko Zajczonki było wielokrotnie przekręcane. Ja sam w aktach SB znalazłem co najmniej trzy wersje tego nazwiska - jako Zajczenki albo Zajączkowskiego.

Gniew

Pani Krystyna wkrótce potem udała się po akt zgonu do urzędu miasta. W akcie zgonu była data 20 grudnia. - To była ewidentna próba zafałszowania daty i okoliczności śmierci. Chodziło o to, żeby ukryć prawdę o zabitych przez milicję - mówi Piotr Brzeziński.

Kiedy siostra Waldemara zobaczyła ten dokument, podarła go na oczach urzędniczki. Zażądała nowego aktu zgonu, z datą 17 grudnia. Po chwili trzymała go w ręku.

Pochówek odbył się nocą - w nocy z soboty na niedzielę z 20 na 21 grudnia. Początkowo Waldemar miał być pochowany na cmentarzu witomińskim, jak większość ofiar. Ale matka i córka nie zgodziły się na to. "Nie wytrzymałam i powiedziałam im, co o tym wszystkim myślę, nawyzywałam ich od najróżniejszych" - wspominała pani Krystyna. Kobiety dopięły swego. Jeszcze tej samej nocy Waldemar został pochowany w Sopocie, w rodzinnym grobowcu.

Nie interesować się

Ojca wtedy w domu nie było. Wrócił kilka dni później. Gdy tylko statek podpłynął na redę, Wiktor Zajczonko został wywołany przez ludzi, którzy podpłynęli tzw. pilotówką. Tak dowiedział się o śmierci syna.

Piotr Brzeziński: - Z dokumentów wynika, że konieczne było wezwanie karetki pogotowia. To był straszliwy szok. A potem, w procesie Grudnia'70, już w wolnej Polsce, Wiktor Zajczonko przed sądem zrelacjonował rozmowę, która odbyła się w Prokuraturze Rejonowej w Gdyni na przełomie 1970 i 1971 roku. Przyjęło go tam dwóch mężczyzn, nie wiadomo, kim dokładnie byli, być może prokuratorami. Pan Wiktor chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat śmierci swojego syna. Mieli mu powiedzieć, żeby się tym nie interesował, bo skończy tak samo jak jego syn. Nie pokazali mu żadnych dokumentów czy fotografii.

1 czerwca 2015 roku radni Sopotu uchwalili, że Waldemar Zajczonko zostanie patronem niewielkiej sopockiej uliczki - drogi wjazdowej na teren modernizowanego stadionu rugby Ogniwa Sopot.

- Wierzę, że ta inicjatywa (nadanie nazwy ulicy - red.) służyć będzie refleksji u młodych ludzi, którzy trenują czy odwiedzają sopocki stadion - mówił podczas sesji Jan Kozłowski, były prezydent Sopotu i eurodeputowany, obecnie prezes Ogniwa Sopot.
Uroczystość odbędzie się 26 września 2015 roku, o godz. 15, na boisku Ogniwa przed meczem z Budowlanymi Łódź. To będzie pierwszy mecz na zmodernizowanym obiekcie. Zostanie odsłonięta tablica poświęcona byłemu zawodnikowi tego klubu. Natomiast w Muzeum Miasta Sopotu gromadzone są pamiątki po Waldemarze Zajczonko. Wystawa jest planowana na wiosnę.
Korzystałem z: "Grudzień 1970", Editions Spotkania, Paryż 1986 oraz Piotr Brzeziński, Robert Chrzanowski, Anna Nadarzyńska-Piszczewiat, "Zbrodnia bez kary. Grudzień'70 w Gdyni. Przebieg wydarzeń, represje, walka o prawdę", Gdynia 2010, Oficyna Verbi Causa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki