Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamięć o przodkach rozdarta na cztery części

Dorota Abramowicz
archiwum prywatne
Nie wiadomo, dlaczego ktoś wyrzucił na śmietnik porwane zdjęcia bohatera Powstania Wielkopolskiego, wojny polsko-bolszewickiej i II wojny światowej, zakończonej służbą w I Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka.

Tak samo trudno zrozumieć osobę, która podarła 50 kilogramów zbiorów, wśród których znajdowały się takie skarby, jak litografie Stanisława Matejki, Alberta Durera czy przedstawiającą zamek w Malborku akwafinta Friedricha Fricka z 1794 r. wykonana na podstawie rysunku Friedricha Davida Gilly'ego. Są bowiem ludzie, którzy - z sobie tylko znanych powodów - niszczą pamięć. Na szczęście są i tacy, dzięki którym pamięć zmartwychwstaje.

Życzę przyjemnej zabawy

Znajomy, który odwiedził Marka Knoblaucha, kolekcjonera starych fotografii z Sopotu, przyniósł zwykłą, plastikową siatkę.
- Życzę przyjemnej zabawy - powiedział, z lekkim sarkazmem, wręczając ją Markowi.
- Nie wiedziałem o co chodzi, póki nie wysypałem zawartości na stół - mówi Knoblauch. - Siatka była wypełniona po brzegi porwanymi, starymi zdjęciami, pocztówkami, dokumentami. Ktoś zadał sobie wiele trudu, by całkowicie zniszczyć fotografie. Rwał je na dwie, cztery, nawet osiem części.

W całości zachowało się tylko jedno, niewielkie zdjęcie. Przedstawiało mężczyznę, na oko po czterdziestce, z wąsem, ubranego w wojskową bluzę bez dystynkcji, noszoną przez pancerniaków gen. Maczka.
Okazało się, że pamiątki po nieznanym żołnierzu wyrzucono na śmieci przy ul. Berka Joselewicza w dolnym Sopocie. Prawdopodobnie sprzątając, przed lub po sprzedaży jednego z mieszkań.

Układanie puzzli z wymieszanych skrawków fotografii było żmudną pracą. - Na szczęście trafiło na mnie, byłego muzealnika z pracowni konserwacji ceramiki Muzeum Archeologicznego w Gdańsku - uśmiecha się Marek Knoblauch. - Poświęciliśmy z żoną wiele wieczorów na dopasowanie podartych fragmentów. Na wszystkich zdjęciach był ten sam mężczyzna w kolejnych mundurach. Człowiek z pokolenia, które urodziło się, by walczyć. Prawdziwe "dziecko wojny".
Najstarsze fotografie przedstawiają młodego chłopaka w pruskim mundurze, stojącego między towarzyszami broni przed wejściem do jakiegoś budynku. Na innym zdjęciu mężczyzna z wąsem pozuje wraz z czwórką żołnierzy i dwiema małymi dziewczynkami. Potem uniform zaborcy zostaje zamieniony na mundur IV Pułku Piechoty Legionów, walczącego m.in. w wojnie polsko-ukraińskiej. Ze zdjęć z okresu międzywojennego wynika, że tajemniczy mężczyzna - z dystynkcjami kapitana - musiał nadal służyć w wojsku. Był też pewnie zapalonym kawalerzystą, na jednej z fotografii spogląda na nas z góry z grzbietu karego konia, któremu ktoś oddarł nogi. Na innej, wykonanej podczas karnawałowej imprezy, widać go wśród kolegów ubranych w oryginalne mundury huzarów śmierci, polskiej kawalerii spod znaku "trupiej czaszki", która nigdy nie poniosła porażki podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Z dokumentów i emblematów na mundurze kapitana wynika, że był on żołnierzem 60 Pułku Piechoty Wielkopolskiej, stacjonującego między 1920 a 1939 roku w Ostrowie Wielkopolskim. W kampanii wrześniowej 60 pułk wsławił się bohaterską postawą w obronie Warszawy.

Następne informacje dotyczą pobytu mężczyzny w niemieckim obozie jenieckim dla oficerów Oflagu II D Gross Born w pobliżu Bornego Sulimowa. Pod koniec wojny jeńcy zostali ewakuowani (musieli przejść ok. 700 kilometrów) do obozu w Dolnej Saksonii.

Rodzina kapitana prawdopodobnie pozostała w Wielkopolsce. Zachowała się (oczywiście przerwana) kartka pocztowa, wysłana 30 stycznia 1942 roku z Hirschteich (Przygodzice w powiecie ostrowskim) do państwa Droszcz w Poznaniu, w której składane są "drogiemu wujostwu" podziękowania za wsparcie finansowe.
Na kolejnych zdjęciach mężczyzna z wąsem nosi już amerykańską kurtkę i charakterystyczny czarny beret I Dywizji Pancernej. Wraz z innymi żołnierzami stoi na tle polskiego napisu i angielskiego napisu, informującego o obowiązującej między godziną 22 a piątą rano godziną policyjną. Niewykluczone, że zdjęcie wykonano już po zakończeniu działań wojennych, w amerykańskiej strefie okupacyjnej.

Znaleźć grób bohatera

- Jestem przekonany, że nasz tajemniczy kapitan jest także powstańcem wielkopolskim - mówi Marek Knoblauch. - Świadczy o tym zdjęcie z lat 60. XX wieku, na którym pozuje on wraz z innymi weteranami Powstania Wielkopolskiego, w charakterystycznej rogatywce, z kokardą (białą w środku, czerwoną na zewnątrz), z przypiętymi do piersi oznaczeniami za udział w walkach na przełomie lat 1918-1919.

W poszukiwanie informacji o nieznanym żołnierzu włączył się Zbigniew Okuniewski, prezes Fundacji "Invenire - Salvum" (czyli "Odnaleźć - Ocalić"), który znalazł też specjalistę gotowego - bezpłatnie - zrekonstruować komputerowo kilkanaście najciekawszych fotografii.

Kim był człowiek, o którym ktoś podarł pamięć?
- Na niektórych dokumentach i na pocztówce z Przygodzic pojawia się nazwisko Droszcz - mówi Zbigniew Okuniewski. - Gorzej z ustaleniem imienia, bo przed wojną bardzo często zapisywano tylko jego pierwszą literę. Stawiamy na Stanisława, choć niewykluczone, że mógł to być Sylwester lub Stefan. Sprawdziliśmy to w miarę możliwości, okazało się, że w wojnach w pierwszej połowie XX wieku walczyło kilku Droszczów. Mężczyzna z fotografii pochodził najpewniej z Wielkopolski i podzielił los krajanów bijących się na wszystkich frontach.

Poszukiwania trwają. Marek Knoblauch prosi, by osoby, które wiedzą coś więcej o bohaterze ze zniszczonych fotografii napisały do niego na adres [email protected]. Zbigniew Okuniewski, zakładając, że mężczyzna ostatnie lata swego życia spędził w sopockim mieszkaniu, z którego wyrzucono podarte pamiątki, postanawia nadal tropić jego ślady w Sopocie i w Poznaniu. Zamierza nawiązać kontakt ze społecznikami z Poznania, upamiętniającymi bohaterów Powstania Wielkopolskiego oraz z sopockim stowarzyszeniem In Memoriam, które m.in. szuka grobów osób zasłużonych dla o miasta, pochowanych na miejskich cmentarzach.

- Nawet jeśli w tym miejscu został już pochowany ktoś inny, można umieścić obok tabliczkę z informacją o człowieku, który większość swego życia poświęcił walce o wolność Ojczyzny - mówi Okuniewski.

Nie do posklejania

Mariusz Kowalski, kolekcjoner z Gdańska, do dziś nie potrafi spokojnie mówić o znalezisku ze skupu makulatury. Skup mieści się kilkadziesiąt kilometrów od Gdańska, a mężczyzna, który przywiózł z 50 kilogramów rysunków, obrazów, stalorytów, miedziorytów i litografii - zanim dostał za przywiezione papiery 10 złotych, pracowicie wyjmował każdą rzecz z ozdobnych passe-partout i przedzierał ją na cztery części. Ponoć w ten sposób "sprzątał" mieszkanie po zmarłym krewnym.
- Zacząłem oglądać zawartość toreb wypełnionych papierami i poczułem, jak coś ściska w gardle - Mariusz Kowalski mówi z goryczą. - Nie rozumiem, dlaczego ten człowiek nie oddał do skupu "papierów" w całości, dlaczego zadał sobie tyle trudu, by je zniszczyć?

Gdański kolekcjoner, podobnie jak Knoblauch, zabrał się za układanie puzzli z porwanych fragmentów. W ten sposób ustalił, że na makulaturę oddano między innymi portrety wykonane przez Stanisława Matejkę: staloryt przedstawiający księcia Władysława Opolczyka oraz litografię z Bolesławem Wstydliwym. Litografię na podstawie rysunku Albrechta Durera. Miedzioryt z 1673 r., przedstawiający pośmiertną podobiznę pastora z kościoła św. Jana. Akwafintę z końca XVIII wieku sporządzoną na podstawie najstarszych znanych szkiców zamku w Malborku, autorstwa Friedricha Davida Gilly'ego z 1794 roku. Do tego należy dołożyć dziesiątki szkiców, rysunków i obrazów powojennych trójmiejskich artystów.

- Nie wiem, czy uda się to uratować - bezradnie rozkłada ręce Kowalski. - Niektórych skrawków brakuje... Oceniam, że znikomy procent dzieł trafi na rynek antykwaryczny.

Wśród rzeczy do uratowania jest m.in. z lekka tylko porwany XIX-wieczny plakat reklamowy, wykonany w Paryżu na potrzeby firmy Riese&Piotrowski, na którym mała dziewczynka zachwala kakao i czekoladę. Ale to wyjątek.

Ucieczka od korzeni?

Wyrzucamy na śmietnik wszystko, jak leci. Bezrefleksyjnie. W latach 90. w środowisku miłośników sztuki głośno było o dziele Heweliusza, które trafiło do śmietnika na gdańskiej Zaspie. W innym śmietniku znaleziono pochodzący z 1771 r. gdański wilkierz, czyli statut miejski. Na wysypiskach śmieci i w piecach lądowały stare meble, porzucone przez oszołomionych możliwością kupienia nowych kanap i szafek rodaków.

Dlaczego ktoś rwie stare fotografie, rysunki, plakaty? Unicestwia cenne, zabytkowe przedmioty?
Mariusz Kowalski mówi, że nadal uciekamy od korzeni. Wśród osób niszczących cenne pamiątki rodzinne są ludzie i po podstawówce, i tacy z doktoratem, jak pewna pani doktor, która porąbała secesyjny kredens. Na pytanie, dlaczego to zrobiła, odparła: Nie wiem.

- To nie jest takie proste - wtrąca Katarzyna, żona Mariusza. - Być może przyczyn, na pozór nielogicznego postępowania, trzeba szukać głęboko w ludzkiej psychice. Przedmiot, zdjęcie, dokument mogą budzić wspomnienia. Nie zawsze najlepsze. Ludzie działają więc pod wpływem impulsu, a potem dopiero zastanawiają się, jak to się stało. Inna sprawa, że rodziny często nie doceniają twórczości czy też zbiorów pozostawionych przez zmarłych krewnych.
Kierujemy się też nierzadko nieracjonalnymi przesłankami. Polacy odruchowo, przed wyrzuceniem, rwą zdjęcia i dokumenty, nie zdając sobie sprawy z ich wartości, także historycznej. Winien jest stary przesąd nakazujący, by twarze nieżyjących krewnych nie znalazły się w cudzych rękach.

Na szczęście czasem ktoś znajduje podarte strzępy. Wtedy udaje się tę porwaną pamięć uratować. Niestety, częściowo. I tylko czasem.

[email protected]


Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki