Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okrutniejszy dla Polaków

Redakcja
Dwa lata temu rzucił palenie i picie, i nadal... nie pali. Choć jest ikoną polskiego filmu, więcej gra za granicą, głównie w Rosji. Do kina chodzi bardzo rzadko, czasem czyta tabloidy, żeby się dowiedzieć, co słychać u znajomych. Daniel Olbrychski wyznaje Ryszardzie Wojciechowskiej, że niczego nie żałuje

Nie tęskni Pan za główną rolą na dużym ekranie?
W literaturze klasycznej, jak wiemy, nie ma wielu ról głównych dla ludzi po sześćdziesiątce. Może "Grek Zorba" albo "Stary człowiek i morze" (śmieje się). A ja od pewnego czasu gram już ojców, wujków, a nawet dziadków głównych bohaterów. Tęsknota to złe słowo. Bo raczej cierpię na nadmiar pracy. W tej chwili gram w dwóch filmach równocześnie. Przed chwilą skończyłem pracę nad trzecim. A jeszcze w tym roku czekają mnie co najmniej dwie duże role w polskiej i rosyjskiej produkcji. Więc tęsknota za graniem występuje u mnie tylko w stopniu śladowym.

To może Pan odmawia?
Trudno odmawiać. W tym zawodzie nigdy się nie wie, co przyniesie przyszłość. Można pracować tak intensywnie jak ja teraz. A można przez rok nic nie zagrać. Bo nie ma propozycji. W moim życiu ten stan niegrania przeżywałem rzadko. Ale też go doświadczałem. Zwłaszcza w Polsce. U nas w ciągu 30 lat stawałem przed kamerą rzadziej niż w innych krajach.

Pan powiedział, że zagra w filmie rosyjskim?
Regularnie grywam w filmach rosyjskich. Od dziesięciu lat nie ma roku, żebym u nich nie stanął przed kamerą.
Michał Żebrowski przyjął rolę w "1612" i od razu rzucili się na niego "prawdziwi" patrioci. Posypały się gromy.
Tak?
No tak. Niektórzy twierdzili, że zagrał w filmie antypolskim, na zlecenie Kremla...
No nie. Władimir Chotinienko to naprawdę niezależny reżyser. I żadnych zleceń nie przyjmuje. Zajął się zresztą bardzo ciekawym okresem historycznym. Haniebnym dla Polski. Ten rok 1612 to głupia awantura, której przeciwny był król Polski i fenomenalny kanclerz Zamoyski. Awantura prowincjonalna, która odbiła się szerokim, bolesnym echem. Bo to my sprowokowaliśmy obudzenie się olbrzyma. Kiedy nastąpił koniec Wielkiej Smuty, Moskwa wkroczyła na drogę imperialnej wielkości. Obudziliśmy groźnego militarnie, jak się okazało w późniejszych pokoleniach, partnera. To była nasza ogromna głupota. I Chotinienko to pokazał.

Więc nie jest to film antypolski?
Nazywać to filmem antypolskim jest właśnie głupotą. Owszem "1612" opowiada o czasie, kiedy Polacy wyszli na idiotów. Szkoda tylko, że myśmy tej historii nie opowiedzieli.

Ale Żebrowski zbierał cięgi za tę rolę.
Nie wiem od kogo, ale jeśli już, to od głupich ludzi. Dlaczego ma zbierać cięgi za ładnie zagraną rolę w interesująco zrobionym filmie? Nie mówię, że to arcydzieło. Ale dobry reżyser zrobił, jak umiał. Mógł być jeszcze bardziej okrutny dla Polaków. Gdybym ja robił film na ten temat, byłbym dla nas okrutniejszy.

Teraz to na Pana posypią się gromy.
A wie pani, ja mam to w nosie. Wystarczy, że się zgodzi ze mną jeden mądry na dziesięciu durniów, to "ten jest z ojczyzny mojej, jest człowiekiem" - jak napisał pięknie w swoim wierszu Słonimski. Uważam, że powinniśmy pisać książki i robić filmy nie tylko o pięknych fragmentach naszej historii. Ale też o tych złych, wstydliwych, ku przestrodze. Tak jak to robią Amerykanie, którzy są dla nas ciągle wzorem filmowym do naśladowania. Bo przecież nikt bardziej od nich nie oskarża własnej historii i polityki. Amerykanie bez przerwy weryfikują ten sąd o sobie - jacy to jesteśmy wspaniali. W westernach jest zawsze jeden sprawiedliwy szeryf. A pozostali to przeważnie bandyci albo tchórze. To w końcu Amerykanie robią najlepsze filmy o wojnie w Wietnamie. Żadna kinematografia świata nie pokazała tak okrutnego obrazu wojny i własnej historii jak Coppola w "Czasie Apokalipsy". Zresztą przykłady takich filmów można mnożyć.
Ale wróćmy do rosyjskich filmów z Pana udziałem. Co to będzie?
Zagrałem w komedii o noworuskich jako rosyjski nuworysz. W innym filmie zagrałem Polaka, nienawidzącego Rosjan. Reżyser pozwolił mi wyeksponować na ekranie moje polskie racje. To ja mówię w filmie: Ty nie wiesz, ile złego zrobili nam Rosjanie od ostatniej wojny? A Katyń? Te ostre słowa padają z moich ust.

A po drugiej stronie Europy też Pan jeszcze grywa?
Niedawno byłem we Francji. I zagrałem w filmie, który ma być pożegnaniem z kinem Jeana Paula Belmondo. Mojego idola i przyjaciela. Belmondo jest już bardzo schorowany. Ale postanowił jeszcze raz stanąć przed kamerą z przyjaciółmi.

Tak sobie myślę, że gdyby przed 30 laty były tabloidy, to Pan by nie schodził z pierwszych stron gazet.
Chwała Bogu, że nie było.

Ustrzegł się Pan. Ale jak Pan widzi ten "kolorowy" świat?
Czasami biorę sobie do ręki taki tabloid. I mówię do żony, że musimy się dowiedzieć, co słychać kolorowo u naszych znajomych. Jeśli czegoś o nich nie wiemy, to stamtąd na pewno się dowiemy. Uważam, że to nic groźnego. O mnie też czasami coś piszą. Ostatnio zrobiło mi się miło, kiedy tabloidy napisały o przyjeździe do Polski mojego najmłodszego dziecka, Wiktora [matką jest niemiecka aktorka Barbara Sukowa - dop. aut.].
Pan należy do tej uprzywilejowanej grupy aktorów, którą się głaszcze.
To prawda, nie widzę zębów pełnych jadu. Nikt mnie nie kąsa szczególnie.
A może chodzi o to, że Pan skandale ma już za sobą? Zaskoczy nas Pan czymś jeszcze?
Nie wiem, czy skandalem jest to, że miałem trzy żony i jeszcze parę romansów.
Nie, chyba już nie. Ale zapytam o coś innego. W polskim kinie mieliśmy zmianę aktorskiej warty. Najpierw idolem był Cybulski, potem Olbrychski, następnie Linda. A teraz idoli brak.

Myśli pani o ludziach, którzy grają główne role i są obdarzeni - jak to się ładnie mówi - pewnym rodzajem charyzmy? O takich, z którymi widz chce się identyfikować?
Tak, właśnie.
To się tylko niektórym aktorom udaje. Wybitnych aktorów w każdym kraju jest sporo. W naszym szczególnie dużo. Ale tylko nieliczni stają się liderami pokolenia. Liderem był Zbyszek. Głównie dzięki roli Maćka Chełmickiego. W moim przypadku zagrało kilka ról w kilku ważnych filmach. A nie jakaś jedna, szczególna. Boguś Linda to znakomity aktor, niesłychanie wszechstronny. Ale ten mit wokół siebie udało mu się stworzyć rolami twardzieli z filmów Pasikowskiego. Tego się nie da kontrolować. Nigdy się nie wie, jakim ściegiem to pójdzie. Na pewno trzeba mieć dużo szczęścia w tym wszystkim. Gdyby Zbyszek nie trafił w swój czas kultowym "Popiołem i diamentem", byłby pewnie tylko interesującym aktorem charakterystycznym. Gdybym ja nie trafił na Wajdę, który niemal każdy film postanowił robić z moim udziałem, to nie wiem, czy stałbym się kiedykolwiek Kmicicem.
Pan już wszedł do historii polskiego kina. To bycie żywą legendą cieszy Pana?
Każdy jest trochę próżny. W tym zawodzie radość z tego, że biją brawo, że przeprowadzają wywiady, interesują się życiem prywatnym, co świadczy o popularności, to jest to, do czego przecież zmierzamy. Nie oszukujmy się. Gdyby aktor zagrał kilka głównych ról i nie był potem rozpoznawany, to znaczy, że pomylił się z wyborem zawodu. W Polsce jestem rozpoznawalny wszędzie, podobnie w kilku sąsiednich krajach. Nie powiem, że kiedy idę Champs-Elysees wszyscy się za mną odwracają. Ale co dziesiąta osoba - tak.

Ogląda Pan polskie filmy?
Rzadko chodzę do kina. Uważam, że skoro tyle czasu stoi się zawodowo przed kamerą, to w życiu prywatnym trzeba mieć inne pasje. Z kontaktów ze sztuką najbliższa mi jest literatura.
Żałuje Pan czegoś w życiu? Tego na przykład, że jakaś rola przeszła bokiem.
Odmówiłem Istvanowi Sabo zagrania "Mefisto". Nie miałem czasu i byłem już po słowie z innymi reżyserami. Zagrał go potem wspaniale Brandauer, który przed tą rolą był aktorem lokalnym. Mało znanym. A dzięki niej cały świat się nim zachwycił. Ja byłem wtedy umówiony z Lelouchem i z chorwackim reżyserem. Trudno powie- dzieć, czy coś straciłem. W życiu spotkało mnie wiele rzeczy, o których wcześniej nawet nie marzyłem. Zanim zdążyłem pomyśleć, już byłem Hamletem, potem Kmicicem. No, w każdym razie coś za coś.

Kiedy rozmawialiśmy przed dwoma laty, z dumą Pan opowiadał o rzuceniu palenia i picia. Trzyma się Pan dzielnie?
Nadal nie palę. Papierosy są bardziej wredne od alkoholu. Jeśli się nie jest alkoholikiem, to picie można kontrolować. Można trochę pobankietować, a potem przez trzy miesiące, zajmować się sportem, nie dotykając alkoholu. Ale nie można palić trochę. Jak ktoś pali, to pali. I z tego jestem najbardziej dumny, że palenie rzuciłem definitywnie. W ogóle mnie ono nie kręci. To na pewno mam z głowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki