Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasza szopa. Jestem Charlie

Dariusz Szreter
archiwum
Jeszcze w środę rano to miał być felieton stawiający pytanie o dziennikarską solidarność i jej granice na naszym podwórku. O tym, czy środowisko powinno milczeć, kiedy Kancelaria Prezydenta w odpowiedzi na (praktycznie nieuzasadnione) insynuacje jednego z dziennikarzy pod adresem głowy państwa odpowiada, że to, co pisze ten pan, jest niewarte komentarza.

Jak traktować analizy polityczne doświadczonej publicystki, która w czasie wolnym od pracy dziennikarskiej udziela porad pani premier i biega na przyjęcie urodzinowe skompromitowanego eksministra? I o tym, czy mediom wolno ujawniać, że polityk ma nieślubne dzieci. A jeśli wolno, to czy zawsze, czy tylko w określonych sytuacjach?

Taki miałem zamysł jeszcze w środę rano...
Tragiczne wydarzenia w paryskiej redakcji "Charlie Hebdo" odsunęły jednak na dalszy plan przepychanki w naszej szopie. My tu się szturchamy łokciami po żebrach, tam dziennikarze zapłacili krwią, a to zawsze najwyższa cena.

Ja wiem: to pismo jechało po bandzie, często zresztą nie utrzymując się po wewnętrznej stronie toru. Wielu z publikowanych tam rysunków nie zgodziłbym się zamieścić w "Rejsach". A niektórych może nawet wolałbym nie oglądać. Cóż, wolność słowa może przybierać formy wzniosłe i sztubackie. Jak wszystko w życiu człowieka. Ale jest to jedna z fundamentalnych zdobyczy Oświecenia.

Z niej wyrosła współczesna laicka Francja i cała demokratyczna Europa Zachodnia. Ale też na niej opiera się konstytucja Stanów Zjednoczonych, kraju, było nie było, mocno religijnego. Pamiętają państwo, kiedy w filmie Formana "Skandalista Larry Flynt" sędzia - właśnie w imię konstytucyjnej wolności słowa - uniewinnia tytułowego bohatera, choć ten pomówił swojego adwersarza, zresztą pastora, w wyjątkowo obrzydliwy sposób? Nawiasem mówiąc, do Flynta też strzelano, chcąc zamknąć mu usta. Odpowiedzialność za słowo (albo rysunek) to zawsze kwestia uznaniowa. Niektórzy pamiętają jeszcze peerelowskie przepisy przewidujące kary za "rozpowszechnianie fałszywych informacji". A wolności słowa się nie da stopniować.

Przypomina mi się przy tej okazji pewna krajowa polemika, bodaj tuż sprzed pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej. "I znów oni będą się z nas wyśmiewać" - przewidywała publicystka X, najwyraźniej utożsamiająca się z jedną z opcji. "To i wy się z nas wyśmiewajcie, tylko proszę, nie nienawidźcie nas" - odpowiadał jej z drugiej strony barykady publicysta Y. W podobnym tonie komentował paryską tragedię jeden z brytyjskich rysowników. Nad zwłokami dziennikarza stoi terrorysta z dymiącym karabinem i mówi usprawiedliwiająco: "He drew first". To nieprzetłumaczalna gra słów - "he drew" po angielsku znaczy zarówno "narysował", jak i "wyciągnął broń", niczym kowboj w westernie. Słowo takie samo, ale różnica ogromna - jak między wyśmiewać a nienawidzić

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki