Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mówili, że był „polskim Lindberghiem”. Dziś ma mural w Gdańsku - Stanisław Jakub Skarżynski

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Historia Stanisława Skarżyńskiego, bohatera jednego z gdańskich murali
Historia Stanisława Skarżyńskiego, bohatera jednego z gdańskich murali Jakub Steinborn
Piotr Szwabe, gdynianin, stypendysta College of Art London, sportretował Stanisława Jakuba Skarżyńskiego na muralu, na jednym z bloków gdańskiej Zaspy (przy „lotniczej” ulicy Dywizjonu 303). Obraz nawiązuje do wyczynu z 7/8 maja 1933 roku, czyli lotu polskiego pilota nad Atlantykiem.

Szwabe pokazał na muralu błękit oceanu (to także barwa łączona z lotnictwem), zarysy kontynentu, popiersie Skarżyńskiego w słynnym szarym garniturze, sportowo-turystyczny samolot RWD 5 bis, wraz z notą o wyczynie polskiego pilota. A ten na pewno wart jest przypomnienia.

Dowódca - chciał latać

Załoga dwusilnikowego Vickersa Wellingtona musiała szybko opuścić maszynę. Uszkodzony w bojowym locie nad Niemcy bombowiec polskiego 305 Dywizjonu Bombowego nie miał szans dotrzeć do Anglii. Było już po północy, gdy Stanisław Skarżyński posadził bezpiecznie maszynę na falach Morza Północnego. Był drugim pilotem, ale przejął stery, bo pierwszy był ciężko ranny. Samolot zaczął nabierać wody.

- Skarżyński zarządził ewakuację załogi do gumowej łódki. Sam jednak został zmieciony przez fale - pisał Tomasz Leszkowicz z Muzeum Historii Polski w swoim artykule poświęconym postaci dzielnego pilota. - Mimo poszukiwań przez kolegów, jako jedyny z załogi utonął.

- Lotnicy napełnili powietrzem dinghy i zdołali zająć w niej miejsce - wyjątkiem był Skarżyński, który wychodząc jako ostatni z kabiny Wellingtona, został zmyty przez falę do morza. Pozostali członkowie załogi przez około 30 minut słyszeli wołanie o pomoc, jednak ze względu na wzburzone morze nie byli w stanie uratować tonącego. Czwórkę lotników, którzy przeżyli dzięki dinghy, po ośmiu godzinach z wody wyłowiła brytyjska łódź motorowa - tak z kolei ostatnie chwile odtwarzał Wojciech Zmyślony w monografii pilota na stronie polishairforce.pl.

W 1942 roku Stanisław Skarżyński służył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Był już w stopniu podpułkownika, a jego szlak bojowy w czasie II wojny światowej wyglądał imponująco. Bił się już w wojnie z Sowietami, jako świeżo upieczony podchorąży. Wcześniej, w listopadzie 1918 r., brał udział w rozbrajaniu niemieckich wojsk w rodzinnej Warcie, mając za sobą udział w Polskiej Organizacji Wojskowej.

Kule go nie omijały. W walkach 1920 r. otrzymał najpierw postrzał w plecy, który okazał się niegroźny. Skarżyński, już jako podporucznik, szybko wrócił na front. Jednak bitwa pod Radzyminem zakończyła się dla niego znacznie groźniejszą raną. Odłamki zgruchotały jego kolano - mimo leczenia utykał już do końca życia. We wrześniu 1939 roku, już jako doświadczony lotnik, w stopniu podpułkownika został zmobilizowany do Armii Pomorze, w której został szefem sztabu lotnictwa i obrony przeciwlotniczej. Po inwazji Sowietów otrzymał rozkaz ewakuacji do Rumunii.

- Pełnił tam funkcję zastępcy attaché lotniczego, organizując przerzut prawie 9 tys. polskich lotników na Zachód - pisze Tomasz Leszkowicz. Do Francji sam dotarł w 1940 r. Objął wówczas funkcję zastępcy szefa sztabu Polskich Sił Powietrznych.

Po upadku Francji przedostał się do Anglii. Został mianowany komendantem polskiej szkoły pilotażu 1 Polish Flying Training School w Hucknall. 23 czerwca 1941 r. przeniesiony został na takie samo stanowisko do polskiej szkoły pilotażu podstawowego 16 (Polish) Service Flying Training School w Newton - opisywał Wojciech Zmyślony. - Skarżyński, mimo wieku, (miał wtedy 42 lata - red.) zgłosił się do lotów bojowych. Skierowano go do jednostki wyszkolenia bojowego 18 Operational Training Unit w Bramcote, gdzie do 21 kwietnia 1942 r. ukończył wyszkolenie bojowe na Wellingtonach.

W przeciwieństwie do reszty kursantów nie otrzymał własnej załogi, z którą miał wejść do walki. 22 kwietnia 1942 r. mianowany został komendantem polskiego personelu bazy RAF w Lindholme, gdzie stacjonowały 304 Dywizjon Bombowy „Ziemi Śląskiej” oraz 305 Dywizjon Bombowy „Ziemi Wielkopolskiej”. Skarżyński był jednak uparty

- Chciał odbyć normalną turę bojową. W dywizjonie Ziemi Wielkopolskiej ppłk pil. Stanisław Jakub Skarżyński latał jako drugi pilot dwusilnikowego Vickersa Wellingtona, biorąc udział w alianckiej ofensywie bombowej nad Niemcami - podkreślał Tomasz Leszkowicz.

W ostatni lot, bojową misję na Bremę, wystartował 25 czerwca 1942 r. Uszkodzony ogniem przeciwlotniczym samolot zaczął opadać już nad Holandią, gdzie pracy odmówił jeden z silników. Ciało Stanisława Skarżyńskiego zostało wyrzucone przez morze, na duńskiej wyspie Terschelling, krótko po wodowaniu Wellingtona. Mieszkańcy, którzy go znaleźli, pochowali „polskiego Linbergha” na miejscowym cmentarzu. Obecnie spoczywa w kwaterze grobów wojennych Wspólnoty Brytyjskiej na cmentarzu komunalnym w miejscowości West-Terschelling. Naczelny Wódz pośmiertnie awansował Stanisława Skarżyńskiego na stopień pułkownika.

Pilot, żołnierz, marzyciel - Stanisław Jakub Skarżyński

Podobno w czasie leczenia zgruchotanego kolana w wojskowym Szpitalu Mokotowskim zaczął marzyć o lotnictwie. Placówka, w której wracał do zdrowia, była położona niedaleko lotniska.

- Zaleczona rana pierwotnie wykluczyła go z rekrutacji do szkoły pilotów, pomoc znajomych oraz fakt, że był wielokrotnie odznaczany, pomogły jednak wywalczyć przeniesienie. W czerwcu 1925 r. podjął naukę w Bydgoszczy. W czasie pierwszego samodzielnego lotu jego maszyna się zapaliła, udało mu się jednak wylądować i uniknąć śmierci w płomieniach - opisuje Tomasz Leszkowicz.

Skarżyński ukończył wojskowe szkolenie lotnicze, został awansowany do stopnia kapitana, służył aktywnie w różnych jednostkach. I mniej więcej w tamtym czasie pochłonęła go kolejna pasja, w najbardziej romantyczno-przygodowym wydaniu. Początek międzywojnia oznaczał na świecie wzrost zainteresowania lotnictwem. Dziedzina, która w czasie I wojny światowej notowała rozwój w wojskowej odsłonie, znalazła zupełnie inne zastosowanie - pasażerskie, rekreacyjne, a również sportowe, podróżnicze, odkrywcze. Powszechny podziw budzili Charles Lindbergh, który jako pierwszy pokonał samolotem Atlantyk bez międzylądowania, czy Amelia Earhart.

- Polscy lotnicy też mieli osiągnięcia w tej dziedzinie. W 1926 r. Bolesław Orliński wykonał kilkuetapowy rajd z Warszawy do Tokio. Pokonał ponad 10 tys. kilometrów, a następnie wrócił swoim Bréguetem do kraju. Wkrótce dwie nieudane próby przelotu przez Atlantyk ze wschodu na zachód podjął Ludwik Idzikowski wraz z nawigatorem Kazimierzem Kubalą. 13 lipca 1929 r. ich Amiot 123 „Orzeł Biały” rozbił się jednak na wyspie Graciosa na Azorach, a obydwaj lotnicy zginęli - przypominał Tomasz Leszkowicz.
Stanisław Skarżyński, będący cały czas w czynnej służbie wojskowej, miał swoje wyczynowe plany.

Zdobywca przestworzy

Planem tym był lot… wokół Afryki. Do Skarżyńskiego dołączyć miał inny śmiałek, porucznik Andrzej Markiewicz - nawigator i obserwator. Lot miał być także reklamą zdolności rozwijającego się przemysłu lotniczego II Rzeczypospolitej. Maszyną, na której miano odbyć lot, był wyprodukowany w warszawskich Państwowych Zakładach Lotniczych górnopłat PZL Ł.2, przystosowany specjalnie do dalekiego i trudnego lotu.

Start z Warszawy nastąpił 1 lutego 1931 roku

Trasa prowadziła przez Belgrad, Ateny, Kair, Atbarę, Chartum, Malakal, Jubę, Kisumu, Abercon, Elisabethville, Luebo, Leopoldville, Port Gentil, Dualę, Lagos, Abidjan, Bomako, Dakar, Port Etienne, Villa Cisneros, Cabo Yubi, Agadir, Casablankę do Alicante. Stamtąd Skarżyński z Markiewiczem polecieli do Paryża, a następnie do Warszawy. W czasie afrykańskiej podróży samolot pilotowany przez Skarżyńskiego przebył 25 770 kilometrów i dwukrotnie przymusowo lądował. Zawodził tłok silnika (część dosyłano z Warszawy - red.). Jeszcze w tym samym roku opublikował wspomnienia z lotu pt. „25 770 km ponad Afryką” - tak Wojciech Zmyślony opisywał wyczyn „Afrykanki”, jak nazwano PZL Ł2 ze Skarżyńskim i Markiewiczem na pokładzie. Warto dodać, że maszyna rozwijała w czasie lotu średnią prędkość 175 km/h. Cała ta wyprawa została zauważona przez lotniczy świat.

- Sukces Skarżyńskiego zapowiadał złotą epokę międzywojennych sportów powietrznych. W sierpniu 1932 roku por. pil. Franciszek Żwirko i inż. Stanisław Wigura na samolocie RWD-6 zwyciężyli w międzynarodowej olimpiadzie lotniczej Challenge 1932 w Berlinie. W Polsce wybuchła „Żwirkomania”, zakończona tragicznie po dwóch tygodniach - 11 września 1932 r. lotnicy zginęli w katastrofie w Cierlicku Górnym na Zaolziu - pisał Tomasz Leszkowicz.

Ale Stanisław Skarżyński nie odpuszczał. Jego celem stał się Atlantyk - przelot międzykontynentalny z Afryki Zachodniej do Brazylii. Co ciekawe, tę samą trasę przemierzył po latach nieodżałowany Olek Doba, oczywiście drogą wodną, na pokładzie swojego wyczynowego kajaka. Stanisław Skarżyński miał tym razem lecieć sam. Pilotować miał samolot RWD-5, niewielki, ważący mniej niż 450 kilogramów. Wersja 5bis przygotowana dla Skarżyńskiego na ten lot miała zamontowane dodatkowe zbiorniki paliwa.
Nocny skok, by oszczędzać siły

- 27 kwietnia 1933 r. Polak wyleciał z Warszawy. Po drodze m.in. przebijał się przez burze i mgły. 4 maja wylądował w senegalskim St. Louis, wzbudzając zainteresowanie swoją „łupinką” bez radia, spadochronu, łodzi ratunkowej czy bardziej zaawansowanych przyrządów nawigacyjnych. RWD-5bis poderwał się z senegalskiego lotniska 7 maja 1933 r. o godz. 23.00 - Skarżyński chciał przejść przez lot nocny jak najszybciej, gdy był wypoczęty, lądować zaś w ciągu dnia. Pilotowanie w ciemnościach było męczące zwłaszcza dla oczu, Polak co jakiś czas przecierał je watą zwilżoną w wodzie. Musiał też ręcznie przepompowywać paliwo z dodatkowych zbiorników do głównego. Tuż przed świtem przebił się przez chmurę deszczową. O 15.00 ujrzał latarnię morską na wysepce Rocas, a pięć kwadransów później pod jego maszyną był już stały ląd. Znalazł się w okolicach Natalu, tylko 15 km od zamierzonego celu - zboczenie z trasy było więc niewielkie (przeleciał 3160 km w 18 godz. i 30 min). 8 maja o 19.30 wylądował na lotnisku w Maceio - opisuje niezwykły lot Tomasz Leszkowicz.

Wyczyn polskiego pilota spotkał się z wielkim zainteresowaniem. Telegramy z gratulacjami płynęły z całego świata. Sam Skarżyński cieszył się popularnością w swoim szarym garniturze i kapeluszu, w których to, według legendy, miał przelecieć Atlantyk. W Ameryce Południowej odbył tourneé po różnych miastach Brazylii i Argentyny (m.in. Caravellas, Rio de Janeiro, Kurtyba, Buenos Aires). Do Francji wrócił statkiem pasażerskim, a następnie z Boulogne samolotem przyleciał do Polski. Łącznie na RWD-5 bis Skarżyński pokonał dystans 13 305 kilometrów w czasie 104 godzin i 40 minut. Podobnie jak po afrykańskim rajdzie, tak i po przelocie przez Atlantyk wydał książkę

- „Na RWD-5 przez Atlantyk”. Lot ten, poza sławą oraz satysfakcją, przyniósł mu także prestiżowy Medal Louisa Blériota, nadany w 1936 r. - jako pierwszemu i jedynemu Polakowi - zaznacza Wojciech Zmyślony.

Stanisław Skarżyński został gwiazdą II RP, mówiono o nim jako o „polskim Lindberghu”. Jego pionierskie wyczyny, a także dążenie do spełniania marzeń mimo poważnych kontuzji, inspirowały młode pokolenia polskich lotników, m.in. tych, którzy później ze znakomitej strony pokazali się w bitwie o Anglię. Co ciekawe, po powrocie z lotu przez Atlantyk został uroczyście powitany na mokotowskim lotnisku. Tym samym, które 10 lat wcześniej oglądał ze szpitalnego łóżka.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki