Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Leon Hendrix, brat legendarnego gitarzysty Jimiego Hendriksa [WYWIAD, ZDJĘCIA]

rozm. Marcin Mindykowski
O tym, jaki Jimi Hendrix był na scenie, a jaki prywatnie, jak wyglądały jego pierwsze gitary, a także o snach, w których wciąż daje dobre życiowe rady, z Leonem Hendriksem, młodszym o pięć lat bratem legendarnego gitarzysty, rozmawia Marcin Mindykowski

Jak myślisz, jak wielu ludzi nigdy nie sięgnęłoby po gitarę, gdyby nie Jimi Hendrix?
Każdy gitarzysta na świecie gra muzykę Jimiego Hendriksa, jest nim w jakiś sposób inspirowany. Słuchając Jimiego, gitarzyści wciąż zastanawiają się, jak on to robił. I ciężko pracują, żeby być tak dobrym jak on.

Podział muzyki rockowej na tę przed i po Hendriksie jest więc, Twoim zdaniem, słuszny?
Oczywiście. Bo najlepsza muzyka jest odmierzana właśnie erami. Mieliśmy erę Mozarta, Beethovena, Wagnera - a kiedy ich muzyka dotarła do Ameryki, nazwaliśmy to rock'n'rollem (śmiech). Ta era rozwijała się, aż w latach 60. powstała najlepsza muzyka, jaka została kiedykolwiek napisana. Od tamtego czasu nikt tego nie przebił. Wciąż czekamy, aż pojawi się ktoś, czyim nazwiskiem ochrzcimy kolejną erę. Ale na razie nikt taki się nie pojawił.

Czytaj także: Ray Wilson: Już się nie gniewam na Genesis. Biznes to biznes

Powiedziałeś, że każdy gitarzysta inspiruje się Jimim i gra jego muzykę. Ty też?
Nie chcę grać Jimiego, to jego muzyka. Ja staram się robić własną, nie chcę być szufladkowany jako odtwórca muzyki mojego brata. Ale potrzebuję pracy. Pewnego dnia zadzwonili do mnie promotorzy i zaproponowali, że zapłacą mi duże pieniądze za granie koncertów pod hasłem "Jimi Hendrix Tribute". Zgodziłem się i dzięki temu już trzeci raz objeżdżam świat, grając muzykę Jimiego. I kocham to. Ale po tej trasie wracam do domu, żeby skończyć moje dwa albumy. Wydałem już dwie płyty: "Seattle Rain" i "Keeper of the Flame". Chcę iść własną ścieżką i robić swoje, bo mam to we krwi.

Z tego, co wiem, wcześniej pracowałeś jako rysownik...
Tak, pracowałem dla koncernu Boeinga. Ale odszedłem, bo wymagano ode mnie, żebym rysował ciągle te same gwoździe i śruby - codziennie! Pytałem: "Przecież macie ksero, nie moglibyście skopiować tej śruby? Przecież to ta sama śruba, dzień w dzień!". Słyszałem: "My tu robimy samoloty, a ty masz rysować tę śrubę!" (śmiech).

Czytaj także: Michael Jackson we wczesnych latach 80. podbił serca milionów nastolatków na całym świecie

Pasję muzyczną odkryłeś w sobie jednak dość późno...
To prawda, jestem "późną gafą" [angielskie określenie na osobę, której talenty powoli się rozwijają i objawiają się w starszym wieku - red.]. Mam 64 lata, a zacząłem grać kilkanaście lat temu, po 50-tce. Wcześniej wolałem rysować, malować. Choć tak naprawdę zawsze chciałem mieć rock'n'rollowy zespół. Ale ożeniłem się, urodziły mi się dzieci i musiałem pracować na ich utrzymanie. Poza tym jak mógłbym grać na gitarze po Jimim? Musiałbym postradać rozum! Ale pewnej nocy Jimi przyszedł do mnie we śnie i powiedział mi: "Graj - to wszystko, co masz". Inspiracja jest jak wiatr, przychodzi z góry. Czasem to chwila, musisz ją złapać, bo inaczej minie cię i pójdzie do kogoś innego. Usłyszałem muzykę, odłożyłem pędzel i sięgnąłem po gitarę. Zacząłem brać lekcje gry.
A pamiętasz moment, kiedy Jimi pomyślał, że chce być muzykiem, gitarzystą?
Jasne, byłem przy tym. Tyle że nie było jednego momentu, w którym Jimi postanowił, że będzie muzykiem. On grał muzykę swoich idoli - Chucka Berry'ego, Muddy'ego Watersa, Bo Diddleya i Elvisa Presleya, którego był wielkim fanem - mimo że jeszcze nie miał gitary! Ale był na to gotowy! A potem to wybuchło. I dziś jest po prostu Jimim Hendriksem.

Podobno za pierwszą gitarę służyła mu miotła...
Tak, miotła była jego pierwszą gitarą. Drugą było ukulele z jedną struną. Nasz tata, Jimi i ja ciężko pracowaliśmy, sprzątając garaże, poddasza. I kiedy sprzątaliśmy garaż pewnej starszej pani, Jimi wypatrzył to ukulele. Zapytał, czy mógłby je dostać. Właścicielka odparła, że chce się pozbyć całej zawartości garażu, więc może wziąć wszystko. I tak to się zaczęło. Odtąd Jimi całymi nocami grał na tej jednej strunie - głównie znany temat "Peter Gunn" (tu Leon nuci charakterystyczny motyw). A potem odkrył, że kiedy przestroi strunę i nada jej inną tonację, brzmi to zupełnie inaczej (Leon powtarza motyw, ale wyższym głosem). Wow!

Zobacz koniecznie: Kalendarium muzyki rozrywkowej

Jakim bratem był Jimi?
Właściwie mnie wychowywał, bo naszego ojca ciągle nie było, miał problemy z alkoholem... I Jimi opiekował się mną, zastępował mi ojca. To Jimi budził mnie rano do szkoły, robił mi drugie śniadanie. Wszędzie mnie ze sobą zabierał. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy biedni, bo Jimi dawał mi niesamowitą pewność siebie. To on sprawił też, że zacząłem rysować. Pewnego dnia dał mi papier, chwycił mój nadgarstek i powiedział: "Nie ściemniaj mi, narysuj coś". I okazało się, że jestem w tym dobry - na tyle, że potem pracowałem dla Boeinga (śmiech). Nasze wspólne dzieciństwo i to, jak Jimi stał się tym, kim był, opisuję też w mojej książce "Jimi Hendrix: Historia Brata", która właśnie się ukazała.

Mówisz, że jako dzieci byliście blisko. Czy to się zmieniło, kiedy Jimi został gwiazdą rocka?
Nie. Jimi ściągnął mnie z Seattle do Kalifornii i wziął mnie ze sobą na trasę. Świetnie się bawiłem. Poznałem wtedy wszystkich: Beatlesów, Rolling Stonesów, Steppenwolf - każdy zespół, o jakim tylko możesz pomyśleć! Tyle że nie wiedziałem, kim oni są. Jimi pytał mnie: "Wiesz, kto to jest?". Odpowiadałem: "Nie" (śmiech). Bo dla mnie, jako dziecka, nastolatka, to nie było ważne. W ogóle o to nie dbałem.

Wspomniałeś o Waszym ojcu, Alu Hendriksie. Czy on wspierał muzyczną pasję Jimiego?
Nie! Naszemu ojcu nie podobało się, że Jimi gra na gitarze. Mawiał: "Powinieneś pracować ze mną, kosić trawę, ścinać chwasty. Zarabiać, pracując własnymi rękoma". Jimi odpowiadał: "Właśnie to robię. Pracuję moimi rękoma". I w końcu nasz ojciec się z tym pogodził, bo nie mógł zatrzymać Jimiego. Ale mnie ciągle zniechęcał. Kiedy marzyłem o gitarze, słyszałem od niego: "Mamy już jednego idiotę, który gra na gitarze. Nie zamierzam mieć dwóch". I pewnie dlatego moja historia z gitarą została wstrzymana na dobre 40 lat...
Kariera Jimiego na dobre rozpoczęła się w 1967 roku, po festiwalu w Monterey, na którym podpalił i roztrzaskał swoją gitarę na scenie...
Nie byłem tam. Ale potem Jimi opowiadał mi, że zrobił to, bo był onieśmielony przez The Who i ten tłum ludzi. Stwierdził więc, że musi coś zrobić. I roztrzaskał swoją gitarę.

Czytaj także: Kazik Staszewski: Powróciłem z krainy umarłych

Jakim człowiekiem był Jimi?
Na scenie był ekstrawertyczny, ale poza nią - introwertyczny. Był po prostu miłym facetem. Nigdy nie krzyczał, nie wyrządzał nikomu krzywdy. Ale na scenie stawał się inną osobowością. To był jego sposób na powiedzenie: "Pieprzcie się!".

Zaczynał od jednej struny w ukulele, a zrewolucjonizował grę na gitarze, wymyślając wiele innowacyjnych technik. Jak do tego doszedł?
Myślę, że miał sygnały z góry. Nigdy nie widziałem, żeby czytał książkę, a wiedział tyle o gwiezdnych konstelacjach... Opowiadał mi historie o Wenus, Marsie - rzeczy, o których nie wiedzieli nawet naukowcy! Był jak obcy. Zresztą jak my wszyscy... Nie jesteśmy produktem ziemi, tylko tego, co jest nad nami. O ile oczywiście w to wierzysz. A Jimi wierzył.

Czytaj także: Maciej Maleńczuk: Doceniam głupiego Polaka [WYWIAD, VIDEO, ZDJĘCIA]

Gitara była jak część jego ciała, na stałe z nim połączona?
Tak. Pamiętam, że wszedłem kiedyś w nocy do jego pokoju. Spał, chrapał - ale z gitarą na piersi. Budził się rano i jeszcze przed śniadaniem grał na gitarze. A kiedy nie mógł dostać leworęcznej gitary, po prostu odwracał zwykłą i grał. Jeśli chodzi o muzykę, był oburęczny. Miał muzykę w swoim umyśle. A może gdzie indziej... Pamiętam, jak dzwonił do mnie i grał mi przez telefon swoje nowe utwory. Raz musiałem coś pilnie załatwić, więc położyłem słuchawkę. Kiedy wróciłem po 20 minutach, on nadal grał! Myślę, że w gitarze znalazł drogę ucieczki przed światem.
Nie był też jednak naiwny? Ponoć wykorzystywał to jego menedżer Michael Jeffrey, który oszukiwał go finansowo.
Oszukiwano go na wszystkim! W północnej Florydzie mieszkają ludzie, którzy do dziś żyją z pieniędzy Jimiego, mają nawet własne wyspy... Księgowi trzymali pieniądze Jimiego - ale on nie zobaczył z tego nawet pensa!

Wiele spiskowych teorii dotyczy też śmierci Jimiego. Uważasz, że jej okoliczności do dziś nie są do końca wyjaśnione?
Wiem jedno: jego menedżer życzył sobie jego śmierci. Dla niego to był jeszcze jeden wielki kontrakt. Rozmawiałem też z przyjaciółmi Jimiego, którzy bawili się z nim ostatniej nocy. Jeden z nich, który pił to samo wino co Jimi, zachorował. Miał jednak szczęście: trafił do szpitala w Paryżu, gdzie powiedziano mu, że został zatruty - i wyleczono go. A w londyńskim szpitalu, do którego trafił Jimi, dostawaliśmy sprzeczne informacje. Najpierw usłyszeliśmy, że wszystko jest w porządku i Jimi wyjdzie do domu. A potem nagle zaczęły się komplikacje... Jako jego brat nie mogę jednak wiele zrobić, bo sprawa była otwierana już cztery czy pięć razy i wciąż niczego nie udowodniono. A większość osób w nią zamieszanych już nie żyje.

Co robiłby dziś Jimi, gdyby żył? Jako klasyk grywałby koncerty z filharmonikami czy wciąż pozostawał w awangardzie?
Myślę, że byłby dyrygentem. Często mówił mi, że ma symfonie w głowie, że słyszy swoją muzykę rozpisaną na setki skrzypiec, wiolonczeli... Miał w głowie kompozycje, do których potrzebował całej orkiestry.

Kto dysponuje dziś prawami do muzyki Jimiego? Wiem, że starałeś się o nie na drodze sądowej, ale przegrałeś...
Prowadzę Jimi Hendrix Foundation. Mam prawa do nazwy i wizerunku Jimiego. Moja adoptowana siostra Janie, która kradnie wszystko, ma jednak prawa do muzyki. Trudno, jakoś z tym żyję. Powodzenia, Janie! Ja i cała moja rodzina jakoś sobie radzimy. Robimy świetne rzeczy dla pamięci Jimiego, jego ducha. Wraz z moją córką Tiną prowadzimy Hendrix Music Academy, w której dajemy dzieciakom narażonym na patologie społeczne szansę ekspresji za pomocą muzyki, odciągając je od przemocy i przestępstw.

Właśnie skończyło się Twoje minitournée po Polsce. Spędziłeś w naszym kraju ponad miesiąc. Jak wrażenia?
Mieliśmy tylko dwa koncerty, na których ludzie chyba nie wiedzieli, jak reagować. Ale pozostałe były świetne! We Wrocławiu pobiliśmy nawet gitarowy rekord Guinnessa, w co na początku wątpiłem! A kiedy wspomniano moje nazwisko i te tysiące ludzi zaczęło krzyczeć, aż się przestraszyłem! Kocham Polskę. Chcę wrócić tu tak szybko, jak to możliwe, z moją dziewczyną.

Czytaj także: Czesław Mozil: Nie ufajcie facetowi z mikrofonem

Mówisz, że czujesz, jakby Jimi wciąż żył wśród nas...
Większość piosenek, które piszę, jest o Jimim - jak "Every Blue September", którą napisałem po jego śmierci. To Jimi daje mi na scenie tę purpurową mgłę... Duch Jimiego ciągle jest ze mną, to dzięki niemu wciąż podróżuję. Wszyscy kochają jego muzykę. Jimi znalazł wehikuł, który uczynił go nieśmiertelnym. Za 100 tysięcy lat ludzie wciąż będą grać Jimiego. Tak jak Beethovena i Mozarta.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki