Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kryminał od kuchni, czyli jak nie zabić nudą

Ryszarda Wojciechowska
Obecnie na świecie za niedościgniony wzór uchodzą kryminały autorów szwedzkich,   takich jak Henning Mankell czy Stieg Larsson. Na zdjęciu kadr z filmu "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", wg Larssona
Obecnie na świecie za niedościgniony wzór uchodzą kryminały autorów szwedzkich, takich jak Henning Mankell czy Stieg Larsson. Na zdjęciu kadr z filmu "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet", wg Larssona Knut Kovisto
Wiedzą, jak człowieka uśmiercić. I często kogoś uśmiercają. Na szczęście jedynie na kartach swoich kryminałów. Ale tylko jednego tak naprawdę się boją. Tego, żeby nie zabić nudą własnego czytelnika. Wybraliśmy się na spotkanie z autorami polskich powieści kryminalnych.

Maleńka sopocka Bookarnia. Tłok. Nawet na schodach ciasno. Stężenie autorów kryminałów na metr kwadratowy... podejrzanie wysokie. Podobnie jak temperatura rozmowy chwilami. Zwłaszcza wtedy kiedy rozmowa schodzi na tor wyższości szwedzkich kryminałów nad polskimi. W panelu dyskusyjnym "Mogliby w końcu kogoś zabić, czyli twórcze zmagania z kryminałem" wzięli udział pisarze miejscowi i przyjezdni. Nasi to m.in. Katarzyna Rogińska - "matka" biegłej Król i sierżanta Szolca z powieści "Jeśli czegoś pragnę", oraz Piotr Schmandt, autor "Pruskiej zagadki", z niezastąpionym inspektorem Braunem, prowadzącym śledztwa w Wejherowie. Przyjezdni to Mariusz Czubaj - twórca powieści "21.37", "Etnolog w Mieście Grzechu", współautor (z Markiem Krajewskim) "Róż cmentarnych" i "Alei Samobójców", a także Jacek Skowroński ("Był sobie złodziej", "Anna", "Mucha").

Piszemy to, co sami lubimy czytać...
Mariusz Czubaj: - Lubię kryminały dla tych czasami kilku zdań, które nam zapadają w pamięć. Uwielbiam Chandlera. Ten styl, ten klimat. Mam kilka ulubionych perełek słownych z jego powieści. Jak choćby ta, kiedy Marlowe, po spotkaniu z pewną kobietą, powiada: "Rozmawiałem z nią. Ale równie dobrze można by kopać w krawężnik". Piękne. Prawda? Przynajmniej po polsku to świetnie brzmi. Albo inna scena, kiedy ten sam Marlowe po przesłuchaniu przez złego policjanta, nieprzebierającego w środkach, potem opowiadał: "Przyłożył mi z lewej i poprawił z prawej. Zabrzmiało mi w uszach. Ale nie był to dzwonek na kolację". Dla takich właśnie okruchów lubię szalenie kryminały.

- Też nie będę odkrywczy i powiem: Chandler, Chandler, Chandler - wtrąca Skowroński. Dorzuciłbym jeszcze parę innych, moich ulubionych cytatów: "Odepchnęła mnie. Znałem kotka, który pchał mocniej". Albo: "Miała oczy przyjazne, jak mokre kamienie". A już "kojąca atmosfera cmentarnej kaplicy" to po prostu majstersztyk. Niedoścignione - zachwyca się. Przyznaje też, że lubi styl Joanny Chmielewskiej, choć nie we wszystkich jej książkach. Podoba mu się także atmosfera i dbałość o szczegóły w powieściach Marka Krajewskiego.

Katarzyna Rogińska, mieszkanka Oliwy, na co dzień psycholog sądowy, w "kryminale" - jak żartuje - siedzi od lat i czyta nałogowo wszystko, co jej wpadnie w rękę. Ale uczciwie przyznaje, że w czytaniu zdradza kryminał z fantastyką.
- Jak jest tylko statek kosmiczny w powieści, to ja jestem gotowa uwierzyć we wszystko. I odlecieć - żartuje.
Dla Piotra Schmandta, autora kryminałów retro, ukochanym autorem w młodości był Joe Alex. A potem polubił Agathę Christie za stworzenie Poirota. On sam też swoich bohaterów i czytelników postanowił przenieść w świat, którego już nie ma. W świat wytwornych garniturów i meloników, eleganckich sukien i kapelusików, w którym podobnie jak u Christie - czają się namiętności stare jak świat: miłość, nienawiść, chciwość.
Ich sposób na wymyślanie i pisanie
Czubaj nie kryje, że pisanie jest łatwiejsze niż wymyślanie historii. Trzeba najpierw ułożyć taką drabinę scenariuszową i potem się po niej piąć, od początku do końca, od pierwszej do ostatniej sceny.

- Pisarz musi być cierpliwy, zwłaszcza ten początkujący. Nie może się zniechęcać - tłumaczy.
Jak zaczyna Katarzyna Rogińska?
- Zwyczajnie - autorka kwituje pytanie śmiechem. Od tego że ma zapotrzebowanie na jakieś kryminalne opowiadanie. Napisz nam - słyszy od wydawcy. Ale to jeszcze nie schody. One się zaczynają wtedy, kiedy pojawia się myśl: - Jezus, Maria, ale o czym tym razem? Zagląda więc do internetu. Szuka pomysłów. I czasami ma szczęście. Jak wtedy kiedy wypatrzyła zabawną notkę o Nagrodzie Darwina, czyli o tym jak człowiek chciał się napić i zrobił sobie... lewatywę z wódki (ustami nie mógł, z powodu bolesnej dolegliwości gardła). Nie przeżył tego eksperymentu. I pomysł był gotowy - śmieje się pisarka. - Ja mam zawsze przed pisaniem plan, czyli historię opowiedzianą w trzech zdaniach. No a potem trzeba to wszystko ładnie porozwijać - dodaje.

Jeszcze inaczej pracuje Skowroński. Nigdy od końca. Jeden jedyny raz w życiu pisał opowiadanie, do którego miał już na początku pracy zakończenie. Niezwykle efektowne, które mu się bardzo podobało.

- I nigdy wcześniej ani nigdy potem tak się przy pisaniu nie męczyłem, żeby do tego zakończenia doprowadzić. Miałem w swoim życiu epizod kopania rowów. Ale to był pikuś przy tamtej męce z gotowym zakończeniem. Więc tak zwyczajnie to najpierw wymyślam sobie bohatera. Wyposażam go w kilka cech. A potem pakuję w kłopoty, jakich świat nie widział - śmieje się. - A tak poważnie - dodaje - to wystarczy zacząć od tego, że "dziewczyna stała przed witryną sklepową i płakała". No i dalej już leci.

Piotr Schmandt to antykwaryczny łowca zdarzeń z historii. W jego "Pruskiej zagadce" i "Fotografii" liczy się historia, ta sprzed stu lat. Ma oczywiście motyw zbrodni i zabójcę, ale wokół tego tworzy różne wariacje, które już sobie przeskakują swobodnie w momencie pisania. Przyznaje, że kiedy konstruuje tło powieści sprzed lat, czerpie informacje z internetu, atlasów, encyklopedii, katalogów, szczególnie tych dotyczących architektury czy mody.

- Jest trochę szukania. I staram się mocno. Chociaż zdarzają się błędy. I wiem o tym. Ktoś, kto znał historię kolejnictwa Prus, wytknął mi pomyłkę dotyczącą trasy linii kolejowej. W nowym wydaniu książki została już, na szczęście, poprawiona - przyznaje.

- Co autor, to inny sposób na pisanie kryminału - zauważa Czubaj. On sam zapytał kiedyś Tomasza Konatkowskiego o to, jak pracuje nad swoimi powieściami. I wtedy usłyszał: - Otwieram Excela, a tam mam tabelki i w nich wszystko sobie notuję, kto jak się nazywa, ile ma lat, jaki ma zawód.
Dzięki temu nic mi się potem nie miesza, jeżeli chodzi o elementarną wiedzę o bohaterach. Wystarczy, że otworzę tabelkę i już wiem. Muszę mieć wszystko ułożone, uporządkowane.
- Marek Krajewski ma podobnie - tłumaczy dalej Czubaj. - Tak jak ma zawsze pięknie wyczyszczone buty, tak punkt po punkcie rozpisuje swoją kolejną powieść.

- Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że tak nie do końca jest ważne to, co piszemy, tylko jak to piszemy - mówi Jacek Skowroński. - Można frapująco pisać o budowie torów tramwajowych i niezwykle nudno o piramidach. Pracując nad książką, zawsze widzę czytelnika. Jak on to odbierze, czy postać wyda mu się prawdziwa. Jestem niespokojnym duchem i przyszło mi w życiu poznać wielu interesujących ludzi, z różnych warstw. Parę razy czytelnicy wspominali, że podobały im się moje menelskie dialogi. Aż strach pomyśleć, gdzie pan bywał - żartowali.

W swojej książce opisał kiedyś metodę otwarcia sejfu. Oczywiście, z głowy. Nawet nie szperał w internecie. Po prostu ją wymyślił. Stworzył maszynkę do otwierania na słuch, elektroniczne czujniki, które aktywują zapadki. A potem dostał list od czytelnika, który napisał: - Czy pan naprawdę jest złodziejem? Bo tylko złodziej może tak wiarygodnie opisać otwieranie sejfu.

- Przyznam się państwu, że teraz czekam na kolejny list z informacją, że czytelnik skonstruował to urządzenie do otwierania sejfu i że... zadziałało. To byłoby coś - żartuje Skowroński.
Schorowani detektywi

Dyskusja robi się prawdziwie gorąca dopiero wtedy, kiedy padają pytania o fenomen szwedzkiej literatury kryminalnej, o popularność Henninga Mankella, Stiega Larssona i innych szwedzkich pisarzy.

- Oczywiście, że Szwedom zazdrościmy. Dwadzieścia miliardów egzemplarzy to nie w kij dmuchał i... jak w pysk strzelił. Każdy tak chciałby. I nie ma tu co deliberować.
Tą światłą myślą Mariusz Czubaj próbował skwitować te pytania. Ale kiedy ktoś z sali zaczął udowadniać, że ta popularność to przede wszystkim zasługa wielkiej kasy i promocji, zaprotestował, że jednak nie.

- Szwedzi to społeczeństwo, w którym "Kod Leonarda da Vinci" rozszedł się w nakładzie 900 tysięcy egzemplarzy. To znaczy, że co dziesiąty Szwed, bez względu na wiek, ma tę książkę. Machina promocyjna, bez wątpienia, działa. Ale sprowadzanie wszystkiego wyłącznie do tego czynnika jest uproszczeniem. Wszyscy Szwedzi czytają i rozumieją to, co czytają. Jeśli w Szwecji ukazuje się kilkadziesiąt debiutów kryminalnych rocznie, debiutów, powtarzam, a w Polsce - dla porównania - ukazuje się kilkadziesiąt kryminałów rocznie, łącznie z debiutami, to o czym my mówimy? W moim przekonaniu, nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że ten kraj stał się zagłębiem takiej literatury. Nie Ameryka, nie Wielka Brytania, tylko Szwecja teraz "kryminalnie" przoduje. Z drugiej strony, bardzo ciekawa jest także kryminalna literatura hiszpańskojęzyczna, na przykład kryminał meksykański. W Polsce jeszcze kompletnie nieznany. Ale do odkrycia.

Jacek Skowroński też potakuje, że popularność szwedzkiego kryminału nie wzięła się znikąd. Te surowe klimaty skandynawskie trafiły teraz na podatny grunt.

- No i ten komisarz Wallander, człowiek z krwi i kości. Ma cukrzycę, przeklina, lubi się napić, czasami się przewróci, a czasami ptak mu nasra na ramię. Czytelnik docenia, że to prawdziwy facet. Przypuszczam, że wielu z nas szuka w książkach, podświadomie, kogoś tak podobnego, tak ludzkiego. A jak już znajdzie, to sobie myśli - kurczę pieczone, ja mógłbym nim być. Dzięki temu mamy fenomen skandynawskiego kryminału. Zasłużony. Bohaterowie - to cała prawda.
A co stoi na przeszkodzie, żeby takim normalnym facetem był też polski bohater kryminału? - padło z sali.

- Nic nie stoi na przeszkodzie - odpierał Skowroński.
- Bohater z powieści Mariusza Czubaja "21.37" to taki właśnie normalny facet. Klnie, ma traumę, napije się, leczy się u psychiatry. Chociaż ja osobiście piszę w pierwszej osobie. Nie dlatego że to łatwiejsze. Tylko czuję, że wtedy jest normalniej, bardziej wiarygodnie. Że czytelnik łatwiej się identyfikuje z takim bohaterem.

Mariusz Czubaj wspomina, że kiedyś natrafił na artykuł w dość osobliwym dla niego piśmie , bo medycznym "Lancet". Tekst był zatytułowany "Chorzy detektywi". Czyli można było poczytać, na co chorują bohaterowie powieści kryminalnych.

- Fantastyczna rzecz. Niby to czułem podskórnie wcześniej. Ale dopiero ten artykuł uświadomił mi, że jedną z cech różnicujących bohaterów w kryminałach jest to, że oni są schorowani. Tego boli brzuch, tamten ma wrzody, jeszcze inny cukrzycę. Widać w powieściach kryminalnych to ważne, żeby obdarzyć bohatera nie tyle jakimś naddatkiem supermęskości, tylko na przykład wrzodem - śmieje się Czubaj. On, jako antropolog z wykształcenia, ma jeszcze jedną teorię na wytłumaczenie tej światowej popularności szwedzkich kryminałów.

- Te ich kryminalne powieści są pewną literaturą diagnostyczną. Taką, która nam opowiada o społeczeństwie. Mówiąc językiem Stendhala, są takim zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu, w którym my jako czytelnicy możemy się przejrzeć. Zobaczyć, jacy naprawdę jesteśmy. Ta diagnoza społeczna, socjologiczna, psychologiczna i antropologiczna, zawarta w tej literaturze, jest dla mnie osobiście czymś szalenie sexy - tłumaczy.

Czy my się mamy czym chwalić, jeśli chodzi o polski kryminał? Na to pytanie Czubaj odpowiada ostrożnie. Jego zdaniem, paradoksalnie naszej literaturze kryminalnej zaszkodził jego serdeczny przyjaciel Marek Krajewski. Z jednego powodu. To on, w znacznej mierze, wytyczył ścieżkę polskiego kryminału. Ścieżkę retro. Takiego osadzonego przed wojną, po wojnie. Stał się dla wielu polskich autorów człowiekiem sukcesu i wzorcem. Jednocześnie na margines zostały zepchnięte te formy kryminału, które powinny być dominujące - czyli kryminał współczesny.

- Taki, który opisuje nam na przykład ulicę Haffnera w Sopocie, na której stoimy tu i teraz. Troszkę mi tego brakuje. No ale cóż, będziemy nadrabiać. Mam nadzieję - kończy Czubaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki