Rzecz dotyczy kraju dość wyjątkowego i odległego zarazem - Północnej Korei. Nazywana dla niepoznaki Republiką Ludowo-Demokratyczną, jest ona de facto od ponad półwiecza monarchią dziedziczną, a kto wie, może nawet teokracją. Nieliczni cudzoziemcy, którym dane było oglądać spotkania Kim Ir Sena czy Kim Dzong Ila z ich ludem, wspominają, że byli świadkami dosłownych modłów, jakie Koreańczycy wznosili do swoich przywódców, będących formalnie sekretarzami generalnymi Koreańskiej Partii Pracy. Bo Korea Północna to podobno kraj komunistyczny.
Dziwny to komunizm, szczególnie dla tych, którzy pamiętają późny PRL - kraj ograniczonej wprawdzie wolności, ale jednak wywiązujący się wobec obywateli z niepisanej obietnicy "czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy".
Reżim w Phenianie, nazywanym teraz Pjongjangiem, nie tylko nie zapewnia swoim poddanym bezpieczeństwa socjalnego na najlichszym nawet poziomie, ale też, utrzymując sztywny podział kastowy, zamyka przed nimi drogę awansu społecznego. Za to kontrolę utrzymuje nad nimi równie ścisłą, co orwellowski Wielki Brat. I to mimo braku tych wszystkich środków technicznych, które wymyślił Orwell na potrzeby swojej powieści.
Kiedy miesiąc temu, bezpośrednio po śmierci Kim Dzong Ila światowe media pokazywały zdjęcia Koreańczyków, zanoszących się histerycznym płaczem na ulicach, w zakładach pracy, szkołach itp., zastanawiano się, czy robią to z przekonania, czy ze strachu. Innymi słowy, czy są aż tak głupi, czy raczej przebiegli.
Komentujący tę kwestię dla BBC psychiatra Anthony Daniels, któremu przed laty dane było odwiedzić Północną Koreę, doszedł do wniosku, że prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, jakie były ich rzeczywiste motywy, bo mieszkańcom Zachodu w ogóle trudno zrozumieć, co w tym kraju jest rzeczywiste. Obawiam się, że samym Koreańczykom też.
Wobec wszechogarniającego terroru, głodu, wycieńczenia, ideologicznego prania mózgu i izolacji od świata - nie sposób ogarnąć, co jest rzeczywistością, a co projekcją. Z wyjątkiem strachu i śmierci. Te zawsze są prawdziwe.
Słuchając w polskich mediach informacji o karach dla niepłaczących, czy też nie dość głośno płaczących poddanych rodziny Kimów, miałem wrażenie, że obok współczucia dostrzegalna jest też nutka wyższości w głosach komentatorów. Bo u nas w Polsce wróciło sarmackie "jak kto chce". A przecież jeszcze nasi dziadowie, a w przypadku niektórych nawet rodzice w 1953 r. musieli uczestniczyć w żałobie po śmierci Stalina. Możliwość paradowania w podkoszulku z napisem "Nie płakałem po tym czy tamtym" to u nas zdobycz cywilizacyjna świeżej daty.
A swoją drogą - co Państwa zdaniem jest gorsze: płakać po satrapie z autentycznego żalu czy też fałszywie, ze strachu przed karą?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?