Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Kamerdyner". To ma być film do bólu sprawiedliwy [ZDJĘCIA, WIDEO]

Ryszarda Wojciechowska
Scena z filmu "Kamerdyner"
Scena z filmu "Kamerdyner" Piotr Hukało
Z 300 projektów filmowych przedstawionych na festiwalu w Wenecji wyróżniono 15, w tym jeden z Polski. Teraz zdjęcia do prusko-kaszubskiej sagi „Kamerdyner” ruszyły. Byliśmy na planie !

Buła, puść pawia! - woła kierownik planu. Na te słowa wszyscy reagują śmiechem. I rzeczywiście po chwili pojawia się paw. Tyle że nie puszczony, a spuszczony i to ze sznurka. Biały, okazały i jak najbardziej prawdziwy. - Czyścimy plan. Nie chodzimy. Nic nie robimy. Uwaga. Kamera. Akcja! - padają kolejne słowa. Po nich z impetem zajeżdża powóz. Wyskakuje z niego hrabia Hermann von Krauss, czyli Adam Woronowicz. Wszystko to dzieje się przed pięknym pałacem w Łężanach na Warmii, gdzie trwają zdjęcia do kaszubskiej sagi filmowej „Kamerdyner”.

Głównych bohaterów w tym filmie jest kilkoro, m.in. małżeństwo Gerdy i Hermanna von Kraussów. W roli pruskiej hrabiny krakowska aktorka Anna Radwan. Jej męża hrabiego, junkra pruskiego, gra Woronowicz. Ich córkę Maritę Marianna Zydek, studentka ostatniego roku łódzkiej filmówki, prywatnie Kaszubka z Banina. Dla niej to pierwsza duża rola filmowa. W roli Mateusza, tytułowego „Kamerdynera”, ubogiego Kaszuba Sebastian Fabijański, o którym mówią, że przypomina młodego Bogusława Lindę. Ale jednym z najważniejszych bohaterów w „Kamerdynerze”, przyciągającym uwagę nie tylko na planie, jest Bazyli Miotke. Gra go Janusz Gajos.

Filip Bajon o "Kamerdynerze"

Piotr Hukało

- Tę postać stworzyliśmy trochę na wzór „króla Kaszubów” Antoniego Abrahama. Bazyli też walczy o polskość i dyryguje Kaszubami - mówi Mirosław Piepka, producent i jeden ze scenarzystów „Kamerdynera”.

- Janusz mi bardzo zaimponował. Zadzwonił na długo przed pierwszym klapsem, mówiąc, że chce we wszystkich scenach z Kaszubami mówić po kaszubsku, bo wtedy będzie autentyczny. - Ale mi wbiłeś klina - odparłem, bo na początku byłem przeciwny takiemu rozwiązaniu, sądząc, że to będzie trącić folklorem. Ale Janusz mnie przekonał. Dodał tylko: - Znajdź mi lektora, a ja stanę na głowie, żeby mówić jak Kaszub. Skontaktowaliśmy go z Gienkiem Pryczkowskim, który udzielał mu korepetycji i już podczas pierwszych zdjęć okazało się, że Gajos po kaszubsku mówi fenomenalnie - opowiada Piepka.

Reżyser Filip Bajon dodaje, że jemu też intuicja podpowiadała, że ci najbardziej rdzenni muszą w filmie mówić w języku kaszubskim. Na sugestię, że Kaszubi za tę rolę będą nosić Gajosa na rękach, odpowiada: - Bardzo się cieszę, bo Janusz już od dawna powinien być noszony na rękach.

Anna Radwan gra Gerdę von Krauss, Prusaczkę. I jak sama opowiada, ten pruski charakter jej bohaterce bardzo pomaga. Pozwala przetrwać trudne zawirowania i wyjść z każdej sytuacji z twarzą.

To rola kostiumowa. A jej kostiumy są naprawdę piękne, z czego aktorka bardzo się cieszy.

- Gram głównie w teatrze i pamiętam jeszcze czasy pracowni krawieckich, które specjalnie dla spektakli szyły kostiumy. Teraz kupuje się gotowe. Ale kostium pozwala aktorowi na inny rodzaj ekspresji, na to, żeby się inaczej poruszał i zachowywał - tłumaczy.

Ciekawostką jest to, że kostiumy do „Kamerdynera” przyjechały z wypożyczalni w Londynie, Berlinie i Pradze. Bo w Polsce takich nie było.

Kiedy aktorka po raz pierwszy przeczytała scenariusz i poznała swoją bohaterkę, pomyślała, że złapała Pana Boga za nogi.

- To fantastyczna rola i całe szczęście, że to nie Jodie Foster, jak marzyli na początku producenci, a ja mogę ją zagrać - mówi z lekkim uśmiechem. Przyznaje, że dawno nie czytała roli napisanej z takim rozmachem, z taką czułością i znajomością kobiecej psychiki.

"Kamerdyner" z perspektywy aktorki Anny Radwan

Piotr Hukało

- To jest nie tylko interesujące epicko, ale też psychologicznie. Gerda zaczyna swoje filmowe życie jako młoda kobieta, a kończy jako siedemdziesięciolatka. Trzeba będzie nie tylko pokazać zmianę fizyczną. Ale też to, co człowieka przez lata kształtuje, małżeństwo, macierzyństwo, spełnienia i niespełnienia życiowe - opowiada.

Jej filmowym mężem jest Adam Woronowicz. Dla Woronowicza zawodowo to świetny rok. Na ostatnim gdyńskim Festiwalu Filmowym można go było zobaczyć w kilku produkcjach m.in. „Body/Ciało”, „Demon” czy „Chemia”. Na planie aktor jest niezwykle skupiony. W przerwie między ujęciami tłumaczy nam, że lubi tego swojego Hermanna. Dobrze się czuje w jego skórze.

- Zawsze jest ciekawie grać bohatera sklejonego z różnych emocji. I Hermann właśnie taki jest. To bardzo intrygująca postać w niezwykle interesującym scenariuszu. Wydaje się, że „Kamerdyner” to klasyczna saga rodzinna. Ale tu filmowego smaku dodaje kontekst historyczny i Prusy, których już nie ma.

Jego postać też jest rozpisana w filmie na lata. Na razie aktor chodzi po planie z treską na głowie. Potem, kiedy jego bohater będzie starszy, wróci do swojej naturalnej fryzury, bez treski.

- Bardzo drżę o to, żeby tę postać zbudować wielowymiarowo. Tylko wtedy mój bohater może być wiarygodny. I pragnąłbym też, żeby te postarzenia nam wyszły. Bo o ile dobrze mi się gra człowieka w sile wieku, o tyle starego Hermanna nie chciałbym przerysować - odpowiada pytany, co wydaje mu się trudne w tej roli.

Adam Woronowicz opowiada o filmie "Kamerdyner"

Piotr Hukało

O tym, że to Radwan i Woronowicz będą małżeństwem, zdecydował reżyser Filip Bajon. Pytany, dlaczego wybrał tę dwójkę aktorów, odpowiada krótko: - Intuicja. Czułem, że idealnie będą do siebie pasować. I już widzę, że to jedno z najbardziej udanych małżeństw filmowych, jakie udało mi się złożyć.

Bajon słysząc, że z filmu kostiumowego wchodzi w kostiumowy, czyli z „Pań Dulskich” w „Kamerdynera” tłumaczy, że może robi filmy kostiumowe, ale za to pisze powieści współczesne.

- W kinie kostium jest atrakcyjny, tak jak atrakcyjna jest historia. Bo pokazuje świat, którego już nie ma. W kostiumowym można sobie pozwolić na większą wolność twórczą niż w filmie współczesnym, w którym cię natychmiast sprawdzą. I jeszcze powiedzą, że mówisz nieprawdę - wyjaśnia.

Pytany, jak sobie radzi na planie z dwoma niemowlakami, z aktorami, kurami, łabędziami, psami itd., odpowiada ze śmiechem, że na planie filmu „Wizja lokalna” musiał zapanować nad dwoma tysiącami gęsi.

- Jak sobie z tamtym stadem poradziłem, to sobie ze wszystkim poradzę - podsumowuje.

Prawdę powiedziawszy ten cały filmowy zwierzyniec - kury, psy, konie itd. sprawiają na planie wiele radości i są okazją do anegdot. Słyszę na przykład o tresowanym łabędziu, który nocą musi pływać po jeziorze. Ale żeby nie uciekł, trzymany jest na sznurku. Ten łabędź pojawi się w filmie nieraz. I - jak żartują w ekipie - to już renomowany aktor i nawet troszkę zepsuty. Wrażenie robi też kura, która na hasło „dubel” cofa się, a słysząc: „akcja”, rusza posłusznie do przodu. To prawdziwa aktorka, nie jakaś tam debiutantka, nie mogą się nachwalić na planie. Nic dziwnego, że jej stawka za dzień zdjęciowy jest wyższa niż statysty. Właściciel kury dostaje bowiem 300 złotych za dzień, a statysta 100.

Na swoją kolejkę zdjęciową czekają też dwa piękne, wielkie psy: dog niemiecki o imieniu Verona i chart afgański Dryping. Kiedy pytam ich właścicieli, co ich pupile mają zagrać, słyszę, że dla psów to rola marzenie. Bo grają to, co lubią robić najbardziej, czyli leżenie przy kominku.

Mirosław Piepka pytany, dlaczego pałac na Warmii udaje kaszubski, odpowiada, że na Kaszubach nie znaleźli odpowiadającego im pałacu. Owszem są, tłumaczy, ale już „podrasowane”, zbyt współczesne, przerobione na hotele albo restauracje. Szukano też wioski na Kaszubach, która by pasowała do filmu. I wszystkie są tak wypieszczone jak cacuszko. Trudno byłoby się w nich filmowo cofnąć o prawie sto lat. Ale Warmia i Kaszuby, jak się spojrzy z lotu ptaka na te dwie krainy, są jak kalka. Te same wzgórza, to samo ukształtowanie terenu, lasy, łąki i jeziora.

Wieś kaszubską zagrała więc wieś Widryny. Tam powstała filmowa dekoracja. Niektóre domy okładano sztuczną cegłą, żeby przypominały gospodarstwa sprzed lat. Budowano nawet kapliczki przy drogach, które są tak charakterystyczne dla Kaszub.

Sam pałac w Łężanach należy do Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Tu wszystko jest autentyczne, zachowane od 1900 roku, nie tylko mury, ale też okna, klamki. Nawet kaloryfery są z początku ubiegłego wieku, bo już wtedy stosowano metodę centralnego ogrzewania. Jako ekipa weszli więc do pałacu prawie na gotowe. Prawie, bo ze swoimi rekwizytami. Niektóre pokoje przechodziły pewne zmiany. Japoński salonik hrabiego von Kraussa został wyłożony tapetą, którą ściągnięto z Chin. Rolka takiej tapety to koszt 500 złotych, a trzeba było do tego pokoju kilkanaście rolek. Tapeta bardzo spodobała się właścicielowi pałacu i już w tym saloniku zostanie.

Mirosław Piepka mówi, że ten temat nie spadł mu z nieba. Chodził za nim jeszcze przed filmem „Czarny czwartek”. I już w 2009 roku razem z Michałem Pruskim zaczęli go dokumentować. Opowiada, że jemu było łatwiej dokumentować ten temat, bo on się wychowywał na tej historii. Siedząc pod piecem, przy lampach naftowych u dziadków, słuchał ich opowieści o rodzinie von Grass.

- Akcja filmu toczy się w Kłaninie, między Puckiem a Krokową, gdzie autentyczni von Grassowie posiadali swój pałac i ogromne włości. W filmie są to von Kraussowie. Mój dziadek był nadwornym rzeźnikiem u hrabiego, a ojciec jako kilkuletni chłopiec przed wojną pasł krowy u von Grassa. I w tych opowieściach, niedopowiedzeniach, zobaczyłem niezwykły świat ludzi dwóch nacji, które przez wieki były na siebie skazane - kaszubskiej i pruskiej. Ten film, poza wątkiem miłosnym, to właśnie historia tych dwóch nacji, często żyjących w przyjaźni. Ale, kiedy wichry historii się w to wpieprzały, potrafiących się nienawidzić tak, że dochodziło nawet do takich zbrodni jak ta w Piaśnicy - tłumaczy producent.

Przyznaje, że nie tylko Ślązacy mają swoją filmową trylogię, ale nawet Mazurzy od czasów „Róży” Wojtka Smarzowskiego są w polskim kinie. A Kaszubi nie.

- Wynika to chyba z jednego, podstawowego powodu, że Kaszubi praktycznie do 1990 roku byli przez władze uważani za dziwne stwory i to jeszcze progermańskie. Trzeba ich więc raczej krótko trzymać i na niewiele pozwalać. Do końca lat 60. był nawet cichy „prikaz” KC, żeby Kaszubów nie przyjmować na wyższe uczelnie. Kaszub nie mógł piastować wyższego stanowiska urzędniczego niż na poziomie gminy. I pierwszym Kaszubą, który otrzymał znaczącą funkcję był Józef Borzyszkowski, były wicewojewoda - opowiada Piepka.

Wspomina, jak traktowano Kaszubów, na swoim przykładzie. Kiedy rodzice zabrali go od dziadków, bo otrzymali w Sopocie jednopokojowe mieszkanie, w szkole podstawowej koledzy przez dwa pierwsze lata nazywali go „szwabem”. Bo im Kaszub jednoznacznie się kojarzył. Piepka o Kaszubach może mówić długo i z miłością. Ten film ma być też próbą pokazania, że ci Kaszubi, którzy nie mają w swej historii czegoś takiego jak bezpośrednia walka o polskość, jak partyzantka, jednak trwali bezwzględnie, często w skrytości, przy tym co polskie. To był jeden z powodów rozpoczęcia pracy nad tym filmem.

Ale jeszcze bardziej uwierzył w „Kamerdynera”, kiedy pojechali ze scenariuszem w ubiegłym roku na festiwal do Wenecji, gdzie się prezentuje projekty przed dystrybutorami i potencjalnymi koproducentami. Wpłynęło 300 filmowych propozycji. I do finalnego przedstawienia na forum zakwalifikowano 15 projektów, w tym z Polski tylko „Kamerdynera” - mówi z dumą. W Wenecji otrzymali trzy propozycje koprodukcji, wszystkie z Niemiec. Były bardzo ponętne, bo zorganizować w Polsce 13 i pół miliona złotych na film, to nie taka prosta rzecz.

Piepka: - Ale ja postanowiłem, że właśnie ten film, jak tylko będę mógł, musi być zrobiony jedynie za polskie pieniądze. To wynika z obaw, że z tamtej strony mogłyby być bardzo inteligentne, acz mocne, naciski, aby pewne fakty wyłagodzić lub przemilczeć. A my chcemy zrobić film do bólu sprawiedliwy - tłumaczy.

W drugiej połowie października cała ekipa filmowa przeniesie się do Piaśnicy, gdzie będą kręcone trudne sceny piaśnickiego mordu. Filip Bajon pytany, czy ma pomysł, jak filmowo pokazać ten dramat, odpowiada, że ma. Ale na razie go nie zdradza.

***

Filip Bajon (ur. w 1947 r. w Poznaniu) - reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta, prozaik. Jest wykładowcą na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Jego najważniejsze filmy to:

„Aria dla atlety” - (1979),
„Limuzyna Daimler-Benz” (1981),
„Wahadełko” (1981),
„Magnat” (1986), „Poznań 56” (1996),
„Przedwiośnie” (2001)
„Panie Dulskie” (2015).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki