Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

It was twenty years ago today...

Dariusz Szreter
Poniedziałek, 1 lutego 2010

Nie jestem zwolennikiem zachwaszczania polszczyzny anglicyzmami i amerykanizmami, ale są takie chwile... Gdybym to pisał to 200 lat temu pewnie rzuciłbym jakąś łacińską sentencją z Seneki. Sto lat temu może wolałbym któregoś z dziewiętnastowiecznych powieściopisarzy francuskich. Dziś - cóż może być bardziej uniwersalnego niż cytat z piosenki Beatlesów?

To zdarzyło się dokładnie 20 lat temu. Zadzwonił mój przyjaciel Gucio.
- Słuchaj w Gdańsku powstaje pierwsza prywatna gazeta. Donald będzie zastępcą naczelnego. "Broda" szefem działu depeszowego. Szukają chętnych do roboty. Chcesz?

Wolna Polska zastała mnie tuż po studiach przejadającego oszczędności z ostatnich wakacyjnych "saksów" (nawiasem mówiąc gruntownie zdewaluowane na skutek reformy Balcerowicza, o co zresztą nie mam do niego najmniejszej pretensji, bo tamte relacje dolara do złotówki były skandaliczne) i dorabiającego jako nauczyciel angielskiego i zaoczny wykładowca filozofii. Do pierwszego nie miałem kwalifikacji, drugie nie dawało perspektyw. Dziennikarstwo - opisywanie tak dynamicznie zmieniającego się na naszych oczach kraju, Europy, świata - to było coś co chciałbym i - jak sądziłem - potrafiłbym robić.
Następnego dnia zameldowałem się więc w pomieszczeniach po dawnym komitecie dzielnicowym PZPR przy ul. Gdyńskich Kosynierów, zamienionych na siedzibę zdecydowanie antykomunistycznej redakcji. Poproszono mnie do pokoju, gdzie odbył się mój pierwszy zawodowy interview. Zamiast znanego mi osobiście "Brody" oraz bohatera licznych gutkowych opowieści - Donalda, przyjął mnie sam redaktor naczelny powstającej właśnie "Gazety Gdańskiej", Henryk Galus i drugi z jego zastępców - Adam Kinaszewski. Za bardzo nie pamiętam o co pytali, ale chyba przede wszystkim o motywację. Weryfikować moich umiejętności nie bardzo mogli, bo za komuny nigdzie nie publikowałem. Redaktor Galus zapytał jednak w końcu:

- A jak u pana z pisaniem?

- Umiejętność tę opanowałem już w pierwszej klasie szkoły podstawowej - odpaliłem.
Właściwie do dziś nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy. Może było to odreagowanie stresu? Nie mogłem przecież wtedy przewidzieć, że red. Galus to człowiek niebywale powściągliwy, żeby nie powiedzieć wstydliwy. Miał na przykład nie znany żadnemu z moich późniejszych szefów zwyczaj pukania przed wejściem do pokoju, w którym pracowali jego podwładni. Wtedy, zamiast zganić moją bezczelność, zrobił zakłopotaną minę. Za to ta buńczuczna wypowiedź najwyraźniej przypadła do gustu Kinaszewskiemu i kiedy chwilę później rozważana była forma mojego zatrudnienia, przekonał naczelnego, żeby dał mi pół etatu. Od razu, z dniem 1 lutego 1990 - na piękne oczy i niewyparzoną gębę.

Takie to były czasy. Nie do pojęcia dla obecnych adeptów dziennikarstwa latami czekających ryczałcie lub wręcz gołej wierszówce, na pierwszy angaż.

P.S. Do wydania pierwszego numeru "Gazety Gdańskiej" ćwiczyliśmy na sucho przez jakieś dwa tygodnie. Kiedy nadeszła godzina zero i numer powędrował do drukarni, zdjęty nagłą proroczą wizją, powiedziałem do kolegów:
- I tak już teraz trzeba będzie codziennie. Aż do emerytury.
Zdaje się, że jestem gdzieś w okolicach półmetka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki