MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gorący temat

Dariusz Szreter
Tomasz Bołt
Z prof. Mirosławem Miętusem o tym czy globalne ocieplenie to naprawdę nasza wina, gdzie przenieść siedem miliardów ludzi i czy Polska ma szansę być drugą Toskanią, rozmawia Dariusz Szreter.

Przez tysiąclecia ludzie wierzyli, że pogodowe anomalia i kataklizmy to kara za grzechy. Potem znaleziono dla nich naukowe wyjaśnienie. Obecnie znowu się nam mówi, że sami sprowadziliśmy na siebie nieszczęście, grzesząc brakiem umiarkowania w emisji CO2. Prawda to czy znowu wciskają nam ciemnotę?
Jeśli chodzi o czasy historyczne, to wtedy chodziło o manipulację, zastraszenie stosunkowo niewielkiej populacji ludzi w celu zapanowania nad nią. Czy dziś też jest to manipulacja? Badaniami klimatu zajmuje się kilka tysięcy specjalistów, w tym światowych sław nauki. Wyniki ich badań są publikowane i weryfikowane na takiej samej zasadzie jak w przypadku innych dyscyplin naukowych - muszą być udokumentowane i zrecenzowane przez uznane autorytety. Dlaczego więc mieliby nagle zawiązać jakiś spisek i próbować oszukiwać opinię publiczną?

Prof. Mirosław Miętus jest kierownikiem Zakładu Klimatologii Oddziału Morskiego IMGW oraz kierownikiem Katedry Meteorologii i Klimatologii Instytutu Geografii UG. Jest uczestnikiem i koordynatorem wielu krajowych i międzynarodowych programów badawczych. Jego prace wydatnie się przyczyniły do uzyskania w 2007 roku Nagrody Nobla przez Międzyrządowy Panel Ekspertów ds. Zmiany Klimatu, co zostało potwierdzone oficjalnym certyfikatem, jaki otrzymał od Akademii Noblowskiej.

Niektórzy sugerują, że dla pieniędzy...
Dodatkowych pieniędzy na badania naukowe? Ależ proszę pana, o niebezpieczeństwach związanych z ociepleniem klimatu i wpływie człowieka na ten proces mówią także naukowcy z krajów, gdzie nie brakuje środków na rozwój nauki.

Czyli powinniśmy czuć się winni?
Problem jest rzeczywiście poważny. Wyniki badań pokazują, że mamy do czynienia ze zmianą klimatu i że z bardzo dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że to człowiek jest odpowiedzialny za te zmiany. Międzyrządowa Grupa Ekspertów ds. Zmiany Klimatu (IPCC) w swoim ostatnim raporcie napisała wyraźnie, że jest to "prawie pewne".

Jak głosi znany slogan: "prawie" robi ogromną różnicę. Dlaczego nie"na pewno"?
Istnieje pewien margines błędu. Nasze badania oparte są z jednej strony na danych z ostatnich 150 lat, z drugiej na wielu modelach matematycznych. Są one wykorzystywane do przewidywania zjawisk zachodzących w atmosferze i hydrosferze już od kilkudziesięciu lat. Na ich podstawie sporządza się prognozy i scenariusze.

Na czym polega różnica między scenariuszem a prognozą?
Prognoza uwzględnia to, co się dzieje teraz, bezpośrednio, a scenariusz zmian klimatu to pewnego rodzaju wizja.
Mówi Pan, że to kwestia matematyki, a jednak prognozy pogody nie zawsze się sprawdzają.
Prognozę otrzymuje się na podstawie tak zwanych danych numerycznych, które następnie synoptyk powinien zinterpretować w odniesieniu do warunków regionalnych i przełożyć na język zrozumiały dla powszechnego odbiorcy. Oczywiście zdarzają się pomyłki. Nie ma prognoz idealnych, ale dzisiaj w Europie poziom sprawdzalności prognoz oscyluje między 90 a 93 procent. To chyba niezły wynik?

Mówimy o prognozie wybiegającej na jak długo do przodu?
Do pięciu, góra siedmiu dni. Przy dłuższym okresie ta wiarygodność spada. Natomiast prognozy przewidujące pogodę za kilkadziesiąt dni nie mają sensu.

To jak wierzyć w scenariusze mówiące o zmianie klimatu w wieloletniej perspektywie?
A to już zupełnie inna sprawa. W analizowaniu procesów klimatycznych pomaga nam to, że ich bilans energetyczny musi się zamykać w cyklu rocznym. Inaczej mówiąc, ta energia, która dociera do naszego systemu klimatycznego, powinna też w tym okresie system opuścić.

Ale nie opuszcza, skoro mówimy o efekcie cieplarnianym.
Efekt cieplarniany, a globalne ocieplenie, to dwie różne rzeczy. Życie na Ziemi jest uwarunkowane dopływem energii słonecznej i składem atmosfery. Dzięki temu że w atmosferze są takie gazy jak para wodna, dwutlenek węgla, metan - średnia roczna temperatura na kuli ziemskiej utrzymuje się na poziomie 14 - 14,5 stopnia Celsjusza. Gdyby tych gazów nie było, temperatura spadłaby do -18 stopni Celsjusza. Jest to tak zwany naturalny efekt cieplarniany. Natomiast pojawienie się dodatkowej ilości tych gazów powoduje, że temperatura zaczyna gwałtownie wzrastać.

I z czymś takim mamy właśnie do czynienia?
Jak wspomniałem, klimatolodzy dysponują danymi pomiarowymi oraz fizyczno-matematycznymi modelami klimatu. Po uruchomieniu takich modeli dla XX wieku okazało się, że to co przewidziały modele, pokrywa się z rzeczywistymi danymi mniej więcej do lat 40., później zaś obie te serie wartości zaczynają się rozchodzić. Inaczej mówiąc, zrobiło się znacznie cieplej niż to wynikało z modelu. Uruchomiono więc ponownie te same modele, tylko tym razem założono, że co roku koncentracja CO2 wzrasta o jeden procent. I co się okazało? Te serie znów zaczęły się ze sobą zgadzać. Jest to dowód nie wprost, wskazujący na to, że to prawdopodobnie CO2 jest odpowiedzialne.
Co nam zatem grozi?
Scenariuszy jest kilkadziesiąt: od wariantu bardziej optymistycznego, który mówi, że można te zmiany praktycznie ustabilizować do końca XXI wieku na poziomie jednego stopnia Celsjusza, do wariantu zakładającego, że nie można tego procesu w ogóle zatrzymać, i wtedy temperatura wzrośnie nawet o 6 stopni Celsjusza w stosunku do temperatury z końca XX wieku.

Może jednak niepotrzebnie panikujemy? Przeciwnicy teorii o odpowiedzialności człowieka za globalne ocieplenie podnoszą argument, że już wcześniej w dziejach Ziemi były okresy gwałtownego wahania się średnich temperatur.
Tak, były, ale tamte zmiany zachodziły w bardzo długiej skali czasu - 1000-letniej i dłuższej. Obecne ocieplenie jest zaś bardzo dynamiczne. W ciągu 150 lat temperatura wzrosła o blisko 0,8 stopnia Celsjusza. To tempo jest niebezpieczne. I jeszcze coś. To prawda, że w niektórych okresach historycznych koncentracja CO2 i wzrost temperatury były podobne i planeta sobie poradziła, ale pamiętajmy, że wtedy nie było na niej ludzi lub było ich niewiele. Migrowali, przenosili się w miejsca, gdzie było możliwe życie, lub wyginęli. Dzisiaj ludzkość liczy ponad siedem miliardów. Gdzie mają się przenieść? Obszary szczególnie zagrożone to cała Ameryka Południowa i Środkowa, Afryka, basen Morza Śródziemnego, znaczna część Azji, Wyspy Pacyfiku i Australia. Wiadomo, że mieszkańcy tych terenów skierują się na północ - do Europy i Ameryki Północnej. To będzie jednak za mały obszar i za małe bogactwo będzie tam wtedy zgromadzone, żeby ich przyjąć i zapewnić godziwe warunki do życia. Stając w obliczu klęski humanitarnej, przyjdzie nam, a raczej naszym wnukom, podjąć decyzję: wpuścić ich czy im odmówić. To zjawisko, które wystąpi już być może za kilkanaście do kilkudziesięciu lat, a bardzo poważnym problemem stanie się w ostatnich trzech dekadach XXI wieku.

Polska, jako kraj europejski, jawi się tu mimo wszystko w nie najgorszym położeniu. W jakim kierunku będą przebiegać zmiany klimatyczne w naszym regionie?
Z badań, które były przeprowadzane dla basenu Morza Bałtyckiego, wiemy, że zmiany temperatury w tym rejonie są szybsze niż średnia światowa o mniej więcej półtora raza.

Będziemy mieli klimat jak w Toskanii?
Tego się nie należy spodziewać. Nasz klimat, zwłaszcza zimą, będzie przypominać klimat, jaki jest w północnej części zachodnich Niemiec czy krajach Beneluksu, a więc zdecydowanie nie śródziemnomorski.
To gdzie to ocieplenie?
Głównie zimą. Do 2100 roku zimy się średnio ocieplą o około 3,5 stopnia Celsjusza. Podczas gdy średnia w lecie wzrośnie najwyżej o 2 stopnie Celsjusza. W Polsce mogą zaniknąć zimy śnieżne. W drugiej połowie XXI wieku nawet krótkotrwałe opady śniegu będą zjawiskiem tak sporadycznym, że będzie trudno je prognozować. O ile w Skandynawii liczba opadów się zwiększy, to w rejonie południowego Bałtyku ich ilość, z dużą dozą prawdopodobieństwa, zmniejszy się. Zmieni się też ich charakter. Więcej będzie padać w chłodnej porze roku jesienią, zimą i wczesną wiosną. Latem ilość opadów może się zmniejszyć, ale będą one o charakterze nawalnym. W ciągu jednego - dwóch przypadków może spaść cały miesięczny zasób deszczu, a to oznacza, że po tym będą okresy suche i susze, co jest bardzo niekorzystne dla produkcji rolniczej.

Jeszcze czymś Pan nas postraszy?
Podniesie się poziom wody w Bałtyku, przez co ucierpi linia brzegowa, szczególnie że cieplejsze zimy oznaczają więcej sztormów i brak lodowej osłony plaż. Nastąpi też wzrost prędkości wiatru, nierzadko powyżej granicy uznawanej za niebezpieczną, częściej będą występować lokalne trąby powietrzne i nawałnice.

Skoro istnieją gazy cieplarniane, to może są także gazy chłodnicze, które można by wypuścić do atmosfery, żeby ją schłodzić i nie dopuścić do realizacji tej katastroficznej wizji?
Owszem. Czytałem kiedyś propozycję, aby wtłoczyć do atmosfery dużą ilość dwutlenku siarki, by ochłodzić klimat. Pewnie osiągnięto by ten efekt, ale jednocześnie, na skutek powstających przy tej okazji kwaśnych deszczy, zakwaszono by glebę i wody powierzchniowe w takim stopniu, że zakończyłoby się to klęską ekologiczną. Lepiej jednak skoncentrujmy się na tym, jak ograniczyć emisję CO2.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki