MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Globaltica 2008 dobiega końca

Tomasz Rozwadowski
Sinead O'Connor melancholijna w sobotę
Sinead O'Connor melancholijna w sobotę Grzegorz Pachla
Globaltica World Culture Festival 2008 kończy się w poniedziałek koncertem zespołu Spitfire w gdyńskim klubie Ucho, ale najwięcej muzyki zabrzmiało przez trzy wieczory weekendu na terenie Parku Kolibki tuż przy granicy z Sopotem.

Niedzielny koncert skończył się późnym wieczorem, ale wiele o festiwalu można powiedzieć już na podstawie wydarzeń piątku i soboty.

Piątkowy koncert na dużej scenie rozpoczął się po godz.19. Albo pora była za wczesna, albo w Trójmieście brakuje miłośników muzyki latynoamerykańskiej (w co trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę tłumy na koncertach Ive Mendes), w każdym razie frekwencja na początku występu zespołu Viniciusza Cantuarii była żenująco mała. Gitarzysta i wokalista należący do absolutnej elity ekstraligi współczesnej muzyki brazyliskiej nawet opóźnił wyjście na scenę zdeprymowany pustkami na festiwalowym placu.

Gdy zapowiadający na tej imprezie dziennikarz radiowej Trójki Wojciech Ossowski, będący uznanym specjalistą od muzyki etnicznej, przypomniał sobie nazwisko artysty dopiero przy trzeciej próbie, posługując się zresztą kartką wyciągniętą z kieszeni marynarki, można było spodziewać się tylko katastrofy. Ossowski poprosił publiczność o gorącą reakcję i kwintet Cantuarii wyszedł w końcu na scenę.

Vinicius jest muzykiem, kompozytorem i producentem o bardzo szerokich kompetencjach, w Gdyni występował już kiedyś w składzie zespołu amerykańskiego gitarzysty Billa Fisella, trudno więc było przewidzieć w jakim repertuarze wystąpi. Zagrał sambę, którą bardzo łatwo obrócić w banał, jednak nie w jego przypadku! Cantuaria grający na gitarze i śpiewający, japoński klawiszowiec wspomagający się od czasu do czasu trąbką i trzech brazylijskich perkusjonistów zaserwowali muzykę bajecznie piękną, wspaniale kołyszącą i do tego pełną smakowitych niuansów brzmieniowych. Zespół nie zraził się tak małym audytorium i pokazał pełnię swych możliwości. Publiczność nie pozostała dłużna.

Na koncercie Natachy Atlas, mieszkającej w Belgii orientalnej wokalistki, przybyło już znacznie więcej słuchaczy. Atlas, wypromowana przez Petera Gabriela i świetnie pamiętana z nagrań z Transglobal Underground z poprzedniej dekady, ma w naszym kraju dużą rzeszę fanów. Zaprezentowaną przez nią muzykę taneczną z arabsko-żydowskimi korzeniami miłośnicy jej talentu przyjęli z wielką radością, reszta słuchaczy nie do końca podzielała ten entuzjazm, ale koncert miał kilka gorących, rzeczywiście transowych momentów.

Do bliskowschodniej tradycji muzycznej odwoływał się też, po części, brytyjski zespół Oi Va Voi , który wystąpił w sobotę. Wielonarodowy kolektyw z Londynu zmieszał w swoim tyglu Bliski Wschód, Bałkany, muzykę celtycką, romską, elektronikę, trochę rocka i choć można było odnieść wrażenie estetycznego chaosu, bronił się muzykalnością i właśnie kalejdoskopowością swojej propozycji.

Po nich na scenę weszła największa gwiazda całego festiwalu, Irlandka Sinead O'Connor. Artystka, która niespełna dwie dekady temu była popową gwiazdą, zaprezentowała akustyczny, wyciszony program. Tak drastyczne zawężenie środków wyrazu było ryzykownym posunięciem, O'Connor przecież w przeszłości eksperymentowała z rockiem, elektroniką i reggae, ale czarny scenariusz się nie sprawdził. Irlandka obroniła się swoją sceniczną osobowością i niezwykle rozpoznawalnym głosem i stworzyła spójny, sugestywny klimat balansujący na granicy smutku i rozpaczy. Reakcja publiczności była entuzjastyczna, ale Sinead ten występ najwyraźniej dużo kosztował - uciekła ze sceny tuląc pluszowego słonika rzuconego z widowni i prawie natychmiast odjechała do hotelu.

Publiczność jednak nie słynie z wierności. Po kilku minutach koncertu nigeryjskiej orkiestry Seun Kuti & Egypt 80 większość obecnych ruszyła do ekstatycznego tańca. Seun jest najmłodszym synem i muzycznym spadkobiercą Feli Anikulapo Kutiego, zmarłego w 1997 r. pioniera muzyki afrobeat. Ta mikstura muzyki narodu Joruba, afrykańskiego popu, jazzu, funku i politycznych tekstów propagujących idee panafrykanizmu zachwyciła cały świat w latach 70. i zachowała swą siłę do dzisiaj. Słuchacze w Europie rzadko mają do czynienia z tak potężną dawką energii płynącej ze sceny, w dodatku ponad- dwudziestoosobowy zespół z rozbudowanymi sekcjami instrumentów dętych i perkusyjnych oraz żeńskim chórkiem, składał się bez wyjątku z doskonałych muzyków. Grający na saksofonie tenorowym, śpiewający i tańczący Seun i jego ludzie dali z siebie wszystko.

To był najmocniejszy dotychczas punkt Globaltiki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki