MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Globalizacja w Pradze

Piotr Dominiak
Piotr Dominiak
Piotr Dominiak fot. Grzegorz Mehring
Praga jest miastem naprawdę międzynarodowym. Była nim zawsze, bo tu mieszały się, znacznie bardziej niż w polskich miastach, wpływy różnych kultur. Teraz w stolicy Czech także roi się od cudzoziemców.

To oczywiście, głównie turyści. Co więcej, jest to ośrodek, w którym pracuje najwięcej obcokrajowców spośród miast Europy Centralnej. Śródmieście Pragi zdominowane jest przez restauracje włoskie, francuskie, amerykańskie i hiszpańskie. Czeskich trzeba się doszukiwać. Kuchnia czeska nie należy do najbardziej wykwintnych, ale jednak pizza czy owoce morza to z całą pewnością nie są potrawy, dla których przyjeżdża się nad Wełtawę. Z pewnością szokująca jest, widoczna gołym okiem, obecność Tajów. Liczba salonów masażu tajskiego wprawiła mnie w osłupienie - są wszędzie. Przede wszystkim na Starym i Nowym Mieście, gdzie czynsze na pewno nie są niskie. Czyli interes musi się nieźle kręcić. Dla turystów z Europy Zachodniej wychodzi to taniej niż wycieczka do Bangkoku.

Co jeszcze ciekawsze, Tajowie opanowali małe sklepiki spożywcze w centrum Pragi. Można tam kupić głównie napoje, w tym piwo i inne alkohole. Pewnego wieczoru zadałem sobie trud i obszedłem kilkanaście takich sklepików w pobliżu hotelu. W każdym obsługa składała się wyłącznie z Tajów (może też z Wietnamczyków?). Sądzę, że byli też ich właścicielami. Gdzie się podziali czescy kupcy? Jednak to nieco śmieszy, że tradycyjnymi czeskimi piwami, a także Becherovką i Absyntem handlują przybysze z południowo-wschodniej Azji. Czy jest to analogia do opanowania przed 20-30 laty takiego typu handlu w Londynie przez Pakistańczyków? Tam wyparli oni tubylców, bo gotowi byli pracować po kilkanaście godzin na dobę przez 7 dni w tygodniu. Anglikom się nie chciało, nie opłacało. Czy teraz dla Czechów to też już nie jest business godny zachodu?

Do podróży wycieczkowymi statkami po Wełtawie zachęcają Murzyni odziani w białe mundury w marynarskich czapeczkach z czeskimi napisami. Jest ich także bardzo wielu wśród "naganiaczy" do nocnych klubów. Ale to można spotkać często w innych miastach np. w Berlinie. Z czeską smykałką do interesów zetknąłem się właściwie dwa razy. Raz w knajpie na Małej Stranie, gdzie doliczono nam do rachunku koszt nakryć (co się zdarza), napiwek (w wysokości ponadstandardowej) i absurdalną cenę za małe bajgle, które leżały na każdym stoliku.

Drugi przykład dotyczy działalności publicznej. W połowie placu Wacława wydzielono niewielką strefę dla pieszych. Postawiono znaki z dość obszernym objaśnieniem w języku rodzimym. Strefa jest w miejscu, w którym nikt by się jej nie spodziewał (nie ma w tym żadnej logiki). Co więcej, dopuszcza się tam ruch mieszkańców, pracowników i posiadaczy odpowiednich zezwoleń. To wszystko jest, ponoć, napisane na tablicach. Tyle że dla cudzoziemców są one zupełnie nieczytelne. W środku strefy (ma ona około 100x300 m) stoi spory kontyngent miejskiej policji i pobiera mandaty. Zapłaciłem i ja, w towarzystwie Rosjanina, Belga i kogoś jeszcze. Ten interes kręci się chyba jeszcze lepiej niż tajskie masaże. Sektor publiczny też potrafi ciągnąć zyski z globalizacji, wykorzystując lokalną specyfikę (język).
A Pragę i tak lubię.

CZYTAJ INNE FELIETONY/ BLOGI:

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki