Jak powiedział jeden z moich znajomych, na gigantyczną skalę zajmujący się udzielaniem korepetycji z matematyki: największe gratulacje należą się rodzicom. To oni w rosnącej skali wzięli na swoje barki i portfele wysiłek związany z edukacją dzieci. Nie zrobili tego z nudy ani z potrzeby rozrzucania pieniędzy, ani nawet z nadopiekuńczości czy nieuzasadnionej paniki, ale z realnych powodów.
Jak dodał, w tym roku nawet po maturach, gdy zwykle mocno spada mu liczba godzin z uczniami, pustka po maturzystach została wypełniona natychmiast. System szkolny nam zbankrutował, przestał efektywnie działać. W kraju darmowej edukacji rodzice wydają coraz większe sumy na korepetycje dzieci. Liczba moich znajomych proszących w mediach społecznościowych o pomoc w znalezieniu dobrego korepetytora rośnie z roku na rok. Im bardziej końcowe efekty opłacane są krwawicą harujących rodziców i dodatkowymi godzinami dzieciaków, tym bardziej politycy, krajowi i lokalni, chwalą się sukcesami i wynikami.
Coraz mniej jest osób, które języka obcego uczyły się wyłącznie w szkole. Coraz więcej uczniów renomowanych szkół spotyka się ze sobą na kursach przygotowujących do matury – niespecjalnie się tym chwalą, ale za to przychodzą, słuchają, czytają, walczą. Potem zdają te matury całkiem nieźle, dyrektorzy pękają z dumy, nauczyciele używają tego argumentu walcząc o awans zawodowy czy podwyżki, samorządowcy chwalą się jak bardzo młodzież jest wybitna i ponad średnią, a rodzice nadal są dumni z dzieci, że dały radę POMIMO a nie – DZIĘKI.
W mojej Gdyni od lat mówi się, że wydatki na edukację powinno traktować się nie w kategorii wydatków bieżących i kosztów, a – inwestycji. Słuszne to podejście, ale w takim razie musimy nazwać sprawy po imieniu: z tego, co dzielnie przynosimy naszym włodarzom w podatkach i opłatach, coraz mniej inwestują oni w edukację, a coraz więcej spada na nas. Gdy oni dają dyrektorom szkół informacje, o ile mają przyciąć budżet, dyrektorzy proszą o pomoc rodziców lub rady dzielnic. Gdy oni obcinają środki na dodatkowe zajęcia i godziny pozalekcyjne, rodzice, w trosce o potrzeby edukacyjne dzieci, które przecież nie znikły, muszą te środki zapewnić sami. Gdy brakuje pieniędzy na nauczycieli wspomagających, dzieci wymagające takiej asysty, po prostu mniej się nauczą i mniej skorzystają. Gdy łączy się klasy, dzieci uczyć się będą w liczebniejszych oddziałach, co nigdy nie pomaga w nauce, a prawie zawsze – szkodzi. Gdy chce się likwidować szkoły, w których jest relatywnie mało dzieci, to budżet miasta odetchnie, a rodzice – wręcz przeciwnie.
Za mną dwunasty rok towarzyszenia moim córkom w edukacji. Jedna z nich właśnie zakończyła szkołę średnią, przed drugą – jeszcze dwa lata. Mam wrażenie, że każdego roku jakiś element tego systemu rozsypywał się, kruszył, stawał jeszcze bardziej delikatny. Coś znikało, marniało i wydawało się, że to co zostanie, już nie da rady trzymać się samodzielnie. Instynktownie czułem, że będzie jakby potężny alpejski lodowiec pod wpływem rosnących temperatur zaczął się łamać i osuwać z całym impetem w doliny. Jeszcze nie w tym roku, jeszcze nie w kolejnym… Może teraz?
Są wakacje. Powinno być lekko i przyjemnie. I niech tak będzie, choć bardzo współczuję ludziom, którzy mają dzieci, wchodzące dopiero w system. Jak sprawnie przemieli ich dzieci, w co, co po drodze złamie, nagnie, co przegapi i zmarnuje? O co nie zadba, a co uda mu się zrobić dobrego i czyimi rękami? Czy tam jeszcze zostaną jakieś ręce?
ZYGMUNT ZMUDA – TRZEBIATOWSKI
* A ponadto uważam, że Polanka Redłowska nie powinna być sprzedana i powinna być ogólnodostępna
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?