18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy kobieta pachnie kozą. WYWIAD z pisarzem i dziennikarzem, Stephenem Clarke'em

Gabriela Pewińska
Stephen Clarke
Stephen Clarke Natacha Henry/materiały prasowe
W cyklu Sztuka Jedzenia o płonących sercach sałat, o tym co dzieli bagietkę i rozporek, co jedzą Francuzi i dlaczego to są frytki i stek, ze Stephenem Clarke'em - brytyjskim pisarzem i dziennikarzem, rozmawia Gabriela Pewińska

Wiele lat temu porzucił Pan Wielką Brytanię dla Francji. Z powodu kuchni czy kobiety?
Z powodu złego jedzenia (śmiech). Tak naprawdę ze względu na zbyt wiele pracy. Do tego stresującej. Zajmowałem się w Wielkiej Brytanii tłumaczeniem słowników dwujęzycznych, z francuskiego i niemieckiego na angielski. Ciężka robota. Bardzo stresujące zajęcie również dlatego, ze firma, w której pracowałem, należała do koncernu Ruperta Murdocha, a Rupert Murdoch jest właścicielem telewizji satelitarnych, gazet, jest jedną wielką korporacją. I jeśli nagle Rupert Murdoch postanowił otworzyć dużą firmę związaną na przykład z telewizją satelitarną, wtedy dla nas kończyły się fundusze. W tej robocie nie miałem ani weekendu, ani wakacji, zero wolnego czasu, postanowiłem więc rzucić to i wyjechać.

I kuchnia nie miała z tym nic wspólnego?
Kiedy osiadłem we Francji, nie za wiele wiedziałem o francuskiej kuchni. Ale okazało się, że żyjąc tu, mogłem sobie pozwolić na dwugodzinną przerwę na lunch. Dwie godziny na delektowanie się francuskim jedzeniem! Szybko się w nim rozsmakowałem.

Porównywał Pan kiedyś Paryż do najsławniejszej na świecie bogini ekranu. A czyż francuska kuchnia nie jest jak rasowa, zmysłowa kobieta?
(śmiech) Jeśli poszlibyśmy w tym kierunku, to na południowym zachodzie Francji byłaby to babka bardzo gruba, w Bretanii wyglądałaby jak świnka, w okolicach Strasburga pachniałaby kapustą, a w Normandii... rybą.

Jeszcze nie wymienił Pan kobiety wydzielającej woń, pardon, Pana ulubionego, francuskiego koziego sera...
W centralnej Francji, w górach, rzeczywiście byłaby to kobieta przesiąknięta tym zapachem. Bardzo lubię ser kozi, bohater moich książek Paul West też go lubi. Ten zapach...

Chanel się chowa!
Sałata z kozim serem to bardzo proste, bardzo francuskie jedzenie.

Napisał Pan: "jeśli tego dania nie ma w karcie, skreślam taki lokal, bo to oznacza, że kucharz się leni". Jak jedzą Francuzi?
W całym swoim życiu Francuzi co innego mówią, a co innego robią. Francuskie potrawy często mają długie, śmieszne i skomplikowane nazwy oraz równie skomplikowane receptury, a i tak potem się okazuje, że Francuzi najbardziej lubią stek i frytki.

Ponoć nigdy nie widział Pan Francuza jedzącego ślimaki.
Jak zajadają się ślimakami, owszem, widziałem, nigdy nie widziałem natomiast, żeby jedli żaby.

W swojej książce "Paryż na widelcu" cytuje Pan Emila Zoli "Brzuch Paryża" ("Nabrzmiałe serca sałat płonęły, marchewki krwawiły czerwienią, a rzepy i kalarepy rozgorzały") i komentuje jego słowa: "Nikt nigdy, nawet najbardziej kapryśny szef kuchni - nie pisał o brukwi w taki sposób. Zupełnie jakby Zola chciał uprawiać seks z warzywami. A w Paryżu jest to prawie legalne". Jak to możliwe, że ów naród, który uchodzi za ponuraków, tak potrafi celebrować jedzenie?
Może na okrągło są w depresji i muszą się jakoś pocieszać? Pocieszają się, jedząc.

Jest takie zdjęcie słynnego powojennego paryskiego fotografa Roberta Doisneau'a. Na nim grupka robotników na eleganckiej Champs- Elysées. Umorusani, upaprani robotą, ustawili sobie bardzo wystawny stół, z menażkami, puszkami konserw i z pięcioma butelkami wina. Najwięcej jest bagietek.

Francuzi lubią jeść i lubią poświęcać czas na jedzenie. Wszyscy jedzą dużo, choć nie wszyscy dobrze i zdrowo.

To Pan zauważył, że dwa francuskie słowa - bagietka i rozporek - różnią się w pisowni zaledwie jedną literą! Czy to przypadek, że w książce, niejako przewodniku po stolicy Francji, "Paryż na widelcu", umieścił Pan obok siebie rozdziały seks i jedzenie?
Zrobiłem to celowo. Jedzenie i seks to dwie największe przyjemności paryżan. Do tych przyjemności nie należy nawet francuska drużyna futbolowa. Zresztą już nie najlepsza, choć i tak z nią lepiej niż jeszcze niedawno, bo zakupili nowych zawodników. Tak naprawdę paryżan obchodzą tylko jedzenie i seks.

Pod względem kulinarnym na ile już upodobnił się Pan do przeciętnego Francuza?
W kwestii jedzenia jestem paryżaninem. Kiedy goszczę w Anglii, trudno mi zjeść sałatkę, ponieważ ichni winegret nie smakuje winegretem.

Angielska kuchnia to katastrofa kolejowa, tak mówią.
Może czasem nawet gorzej. Ale nie generalizujmy, nawet w Anglii można zjeść dobrze. Choć dobre jedzenie jest tam bardzo drogie. Niezła jest domowa kuchnia Anglików, wydają niezłe książki kucharskie, ale zjeść coś sensownego w jakimś pubie angielskiego małego miasteczka - to nie jest możliwe.

Gdyby ktoś chciał się snobować na znawcę francuskiej kuchni, jakich rad udzieliłby mu Pan?
Nie można być bardziej francuskim niż sami Francuzi. To, co mnie tak rozbawia i dlaczego napisałem te wszystkie książki, to fakt, że Francuzi są w stu procentach Francuzami. Zawsze. Czasami oczywiście myślą, że są Brytyjczykami albo Amerykanami, albo kimkolwiek innym, ale tak naprawdę są sobą, i to na okrągło.

W swojej najnowszej książce "1000 lat wkurzania Francuzów" obala Pan mity dotyczące Francji i Francuzów. Także te kulinarne. Okazuje się, że bąbelki w szampanie to nie jest dzieło słynnego Doma Pérignon! Że to dzieło Anglików! Francuska nie jest także bagietka! A nawet croissant! O gilotynie nie wspominając...
Francuzi widzą wszystko, a zwłaszcza swoją historię, poprzez kolorowe okulary. To jest ich filtr postrzegania świata. Chciałem to zakwestionować. Zrobiłem swego rodzaju śledztwo, śledztwo odnośnie croissantów, szampana, bagietki czy choćby gilotyny. Byłem przekonany, że nie są to w pełni francuskie produkty, że coś z tym jest nie tak, że coś na te rzeczy znajdę. No i znalazłem. I udowodniłem, że to wszystko absolutnie nie jest ich! Przysiadłem do opasłych historycznych książek, również takich, gdzie pisano o recepturach kulinarnych, jedzeniu. Pominąłem jednak tomy francuskie.

To oczywiste.
Uznałem bowiem, że bardziej obiektywnie będzie oprzeć się choćby na książkach niemieckich czy angielskich. Przeczytałem na przykład historię chleba. Znalazłem również stronę internetową, która przedstawiała dzieje mąki. Była tam opowieść o tym, że to Francuzi wynaleźli bagietkę, że było to w czasach napoleońskich, że pieczywo o takim kształcie łatwiej dało się w tak ogromnej ilości wyprodukować, a dzięki temu że miała taki, a nie inny kształt, żołnierze mogli wygodnie ją nosić... w nogawkach spodni. Co oczywiście jest absurdem, ale Francuzi w to wierzyli!

Co do chleba... Miał Pan już przyjemność smakować polski chleb?
W Polsce nie, ale znam jego smak z polskich piekarni w Paryżu. Lubię ciemny, polski chleb. Poza tym francuska bagietka jest świeża tylko przez godzinę, potem nie nadaje się do jedzenia. A ja nie mam czasu, by co godzinę biegać do sklepu po nową. Z polskim chlebem jest inaczej. Długo zachowuje świeżość. Polski i niemiecki chleb to moje ulubione.

Polak patriota gdyby usłyszał, że porównuje Pan polski chleb do chleba niemieckiego, padłby trupem na miejscu. Nie wie Pan, że mamy najlepszy chleb na świecie?!
(śmiech)

Ciekawe, jakie mity obaliłby Pan, gdyby pisał Pan o Polakach.
Ze zdziwieniem zauważyłem, że Polska jest najechana... przez Francuzów. Macie tu Carrefour, Auchan, Leclerc, Credit Agricole, Orange. Wkrótce będziecie pewnie jeść, zamiast chleba, francuską bagietkę i pić francuskie piwo.

Ale do końca pozostaniemy ułanem na białym koniu wymachującym szabelką, nawet z francuskim piwem w drugiej ręce. Wracając do Francji, do Paryża... Pisze Pan, że blisko połowa Francuzów nazwała "źródłem piękna" chodzenie ulicami. "Flaneur" to określenie mężczyzny "(kobiety są zbyt zalatane, by się szwendać), który przemierza ulice w poszukiwaniu inspiracji do wierszy, obrazów czy książek podróżniczych". Rzeczywiście, jak zapiera się Pan w swojej książce, jest daleki od typowej nostalgii francuskiej? To naprawdę Pana ominęło czy dał się Pan jednak w to wciągnąć?
Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Wie Pani, dlaczego? Bo nostalgia francuska mnie rozśmiesza. Ostatnio pewien francuski pisarz opowiadał mi o swojej książce. To była, jak uważał, bardzo depresyjna lektura. Jego zdaniem - tragedia! To było tak smutne, że... zacząłem się śmiać! Spytał mnie tylko, dlaczego się śmieję, przecież to jest dramat...

Kim jest Stephen Clarke
Urodził się w 1959 roku w Wielkiej Brytanii. Studiował w Oksfordzie. Od kilkunastu lat mieszka i pracuje w Paryżu. Autor bestsellerów "Merde! Rok w Paryżu"', "Merde! W rzeczy samej", "Merde! chodzi po ludziach" oraz "M jak Merde!". Wydał również poradnik "Jak rozmawiać ze ślimakiem", "Dziesięć przykazań, które pomogą ci zrozumieć Francuzów", a także "Paryż na widelcu". Stephen Clarke był w minionym tygodniu gościem gdańskiej mediateki w CH Manhattan, gdzie się spotkał z czytelnikami.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i w sierpniu korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki