MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gdańsk: Segregacja pacjentów w PCT się nie sprawdza?

Tadeusz Wójcik, Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Pacjent "oznaczony" kolorem zielonym ma siedzieć i czekać na lekarza. Nawet do 6 godzin
Pacjent "oznaczony" kolorem zielonym ma siedzieć i czekać na lekarza. Nawet do 6 godzin Grzegorz Mehring
Segregacja pacjentów na tych, którym natychmiast musi być udzielona pomoc, i tych, którzy mogą na nią czekać, szwankuje w Pomorskim Centrum Traumatologii w Gdańsku. Tak przynajmniej wnioskować można z doświadczeń pani Ewy, która trafiła do PCT. Władze szpitala zarzuty odpierają.

30 października pani Ewa obudziła się o świcie z opuchlizną na twarzy. Miała poważny problem z oddychaniem. Dotarła najpierw na oddział ratunkowy PCT. Twierdzi, że 45 minut czekała na rozmowę z ratownikiem, żeby usłyszeć wyrzut: "Dlaczego pani z tym przychodzi do nas? Od tego są przychodnie".

W centrum funkcjonuje segregacja pacjentów - kolor zielony, którym została oznaczona pani Ewa, oznacza, że czas oczekiwania na lekarza może wynosić "od 4 do 6 godzin".

Pomorskie Centrum Traumatologii jako pierwszy szpital na Pomorzu wprowadził segregację chorych. Przeczytaj, na czym polega ten system

Pojechała więc do przychodni. Tam okazało się, że jej problemy to reakcja alergiczna na lek - obrzęk górnych dróg oddechowych. To może powodować stan zagrożenia życia. Lekarz w przychodni nie miał wątpliwości: - To bardzo poważna sprawa, powinna pani udać się na oddział ratunkowy.

Pani Ewa pojechała na oddział ratunkowy do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego. Tam od razu trafiła do lekarza, otrzymała lekarstwa, zatrzymano ją na obserwacji, wykonano komplet badań, zlecono konsultacje u specjalisty. Spędziła tam cały dzień.

Według dyrekcji PCT, system segregacji pacjentów się sprawdza.
- Nikt tej pacjentce nie odmówił pomocy. Prześledziliśmy dokumenty. Wynika z nich, że została ona zarejestrowana o godz. 6.58, a pół godziny później samowolnie opuściła szpital - tłumaczy dr Małgorzata Bartoszewska-Dogan, dyrektor Pomorskiego Centrum Traumatologii.

Według relacji pacjentki i jej męża, na oddziale ratunkowym w Pomorskim Centrum Traumatologii była o godz. 6.40.
- Skierowanie jest? - pani w okienku, ubrana w biały fartuch, spogląda na Ewę.
- Nie ma.
- Co pani jest?

Opuchlizna powoli schodziła z twarzy. Oddech nieznacznie się poprawiał, pomogło rześkie poranne powietrze.

- No więc... - zaczęła cicho. - Choruję na zapalenie oskrzeli...
- Ale co pani dolega w tym momencie?
- Mam duszności...
- Proszę usiąść i czekać na lekarza - pani w okienku przerywa Ewie. Nie chce słuchać dalszych wyjaśnień.
Na SOR panuje senna atmosfera. Z sali zabiegowej wychodzi zaspany ratownik, przeciąga się, przeciera oczy. Rozpoczyna pogawędkę z panią z okienka. Raz po raz z dyżurki dobiegają śmiechy.

Godz. 6.55. Zza przeszklonych drzwi wychodzi pani doktor, ze śpiworem pod pachą. Wolnym krokiem przechodzi przez pomieszczenie, dołącza do śmiejących się w dyżurce.

Ewa oddycha powoli, stara się nie kaszlnąć, wtedy bardzo boli. Mimo poprawy oddech ma wciąż bardzo płytki. Opuchlizna na twarzy jest mniejsza niż przed godziną.

Ewa postanawia zapytać, ile to potrwa. - Siadać i czekać! Lekarze są zajęci, ratują życie!
Pani z dyżurki zbiera się do wyjścia. Przychodzi jej zmienniczka. Na SOR pojawiają się też nowi ratownicy.

Bytów: Lekarz odmówił przyjęcia duszącego się dziecka

Godz. 7.00. Ewa odchyla głowę do tyłu - tak jest łatwiej oddychać. Na wysokich łóżkach na kółkach, wprost z karetki, wjeżdżają pacjentki staruszki. Od razu znikają za drzwiami gabinetu zabiegowego.
Nowa ratowniczka krząta się wokół dyżurki, wita z lekarkami.

- A więc pani z zapaleniem oskrzeli i podejrzeniem zapalenia płuc, tak? - do Ewy podszedł ratownik w czerwonej koszulce. Właśnie, przed kwadransem, rozpoczął dyżur.
- Nie... to znaczy tak, mam zapalenie oskrzeli, ale nie o to chodzi...
- A o co?
- Nie mogę oddychać, to znaczy, teraz już trochę lepiej, ale nie mogłam, dusiłam się. Cała twarz mi spuchła...
- Aha. To proszę czekać, zaraz ktoś się panią zajmie.

Ratownik zabrał dowód osobisty. Zaczął coś pisać w dyżurce.
Mijają minuty. Ewa jako tako może już oddychać. Raz po raz sięga ręką do twarzy, sprawdza opuchliznę.

Godz. 7.25. Ratownik wraca z wypisaną kartą. Oddaje dowód osobisty. Ewa jest proszona na krzesełko obok niewielkiego gabinetu. Nad krzesełkiem wisi tablica informująca, że pacjentom, którzy otrzymają kolor czerwony, pomoc zostanie udzielona natychmiast, zaś ci, którzy zostaną oznaczeni kolorem zielonym, będą czekać na pomoc od czterech do sześciu godzin.

Po chwili Ewa wchodzi do gabinetu, czeka tam na nią pani ratownik w niebieskich spodniach. - Najpierw zapytała "co się dzieje?". Odpowiedziałam, że rano miałam trudności z oddychaniem, cała spuchłam... Wtedy ona: "Dlaczego pani z tym przyjechała do szpitala?". Odparłam, że się wystraszyłam i przyjechałam tu, gdzie jest najbliżej. Wtedy ratowniczka zapytała mnie, czy wiem, że od 20 lat w Gdańsku pomoc jest udzielana w dyżurnych przychodniach.

Wskazała przychodnię na Morenie. Zmierzyła mi ciśnienie, założyła jakiś przycisk na palec. Widziałam, jak na moją kartę przykleiła zieloną naklejkę. Zapytałam, jak długo będę czekała na lekarza. - Długo. Lekarz pojechał do zawału - odpowiedziała. - W takim razie to nie ma sensu - odpowiedziałam i wyszłam z tego gabinetu.

Pani ratownik później powie, że pacjentka przerwała wywiad. Ewa stwierdzi, że wtedy rozmowa z nią była już skończona - segregacja została dokonana.
- Czułam się, jakbym została uznana za kogoś w rodzaju oszusta, który próbuje wyłudzić coś, co mu się nie należy - dodaje.
Godz. 8.00. Przychodnia na Morenie. - Miała pani dużo szczęścia, to mogło się źle skończyć. To była alergiczna reakcja na jakiś lek. Nie wiadomo, na jaki. Powinna była pani trafić na oddział ratunkowy.
- Ale ja już tam byłam.
- Jak to?
- No tak. Dostałam zielony kolor, więc postanowiłam nie czekać na lekarza nie wiadomo ile czasu i przyjechać do pana...

Doktor nic nie odpowiedział.
- Przyjechała pani samochodem z mężem? Powinniście jechać na oddział ratunkowy - powtórzył dobitnie na odchodnym, wręczając skierowanie do szpitala.

Lekarz w przychodni wypisał na skierowaniu: "Obrzęk Quinckego górnych dróg oddechowych".
Dr hab. n. med. Magdalena Czarnecka-Operacz, dr n. med. Dorota Jenerowicz, Akademia Medyczna w Poznaniu:
"Obrzęk naczynioruchowy [Quinckego - przyp. red.], zajmujący błony śluzowe w postaci obrzęku głośni lub krtani, jest zjawiskiem szczególnie niebezpiecznym i stanowi bezpośrednie zagrożenie życia chorego."

Jedno z forów medycznych: "Jest to reakcja alergiczna objawiająca się obrzękiem gardła, głównie krtani, co w cięższych przypadkach grozi nawet śmiercią przez uduszenie się. Gdy chory ma trudności w oddychaniu lub dusi się, wówczas potrzebna jest hospitalizacja, w tych stanach wykonuje się również tracheotomię."
Godz. 10.00. Na oddziale ratunkowym w PCT lekarz oraz dwoje ratowników wyjaśniają sytuację. Twierdzą, że nie mają sobie nic do zarzucenia:

- Największy problem polega na tym, że pacjentka oddaliła się ze szpitala. Powinna zostać i czekać na lekarza. Pomocy udziela lekarz SOR. Akurat było tak, że jeden był na wezwaniu, drugi ratował życie pacjentowi z zawałem - wyjaśniał lekarz.

Miastko: Ukarany lekarz nadal pracuje w szpitalu

Wtóruje mu ratowniczka ubrana w niebieskie spodnie:
- Pacjentka skarżyła się na duszności, zmierzyłam jej ciśnienie i saturację, stwierdziłam wydolność oddechową i przydzieliłam kategorię "Z" [zieloną - przyp. red.]. To nie jest tak, że odesłałam ją do przychodni. Sama postanowiła opuścić szpital. Została założona karta, pomoc została udzielona. I co, pojechała do przychodni? Co powiedział lekarz w przychodni?
- Stwierdził obrzęk Quinckego górnych dróg oddechowych.

Cisza. Zero komentarza.
- Czy stwierdziła pani u pacjentki obrzęk twarzy? - zapytał lekarz panią ratownik.
- Trudno mi powiedzieć, nie widziałam jej przecież wcześniej...
- Ale był obrzęk czy nie?
- No... Chyba tak - odpowiada pani ratownik.

- Czy uważa pan, że pacjentka z tym obrzękiem powinna czekać 45 minut na tak zwaną segregację i że powinna "dostać kolor zielony"? - mąż Ewy zapytał doktora.
- Pana pytania są sugerujące - odpowiedział doktor. Lekarz i ratownicy twierdzą, że nie mają sobie nic do zarzucenia. Pacjentka powinna zostać na SOR i czekać. Pracownicy PCT sądzą, że trwałoby to krócej niż "cztery do sześciu" godzin.

Ewa zdecydowała się pojechać na oddział ratunkowy w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym. Od razu, w ciągu 5 minut, trafiła do lekarza. Ten, gdy usłyszał o objawach, od razu kazał podać hydrocortizon, zlecił komplet badań, konsultację laryngologiczną.

Ewa spędziła kilka godzin na oddziale obserwacyjnym, pod kroplówką. Do wieczora poczuła się znacznie lepiej. - Obdzwoniłem pół szpitala. Konsultowałem się z alergologiem. Wykryliśmy u pani również zapalenie płuc, ale niewielkie... W razie czego, jak tylko poczuje pani duszność, jak tylko wzrośnie temperatura, jeśli cokolwiek panią zaniepokoi, proszę do nas natychmiast przyjeżdżać albo wzywać karetkę - powiedział dyżurujący lekarz, wypisując Ewę do domu.
Była godzina 19.00.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki