Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czas pielgrzymek na Jasną Górę

Irena Łaszyn
Rok 2004, Charłupia Mała, Sanktuarium Matki Boskiej Sieradzkiej. W środku - ks. Krzysztof Ławrukajtis, od tego roku - kierownik Gdańskiej Pieszej Pielgrzymki
Rok 2004, Charłupia Mała, Sanktuarium Matki Boskiej Sieradzkiej. W środku - ks. Krzysztof Ławrukajtis, od tego roku - kierownik Gdańskiej Pieszej Pielgrzymki Archiwum prywatne
Jedni idą co roku, nie potrafią przestać. Inni zdobywają Częstochowę tylko raz w życiu. Opowieść o asfaltówkach, czarnych stopach i białych welonach, czyli pątnikach zmierzających na Jasną Górę.

Wszystko przygotowane: Leki, bandaże, opaski uciskowe, mikrofony, tuby, czapeczki. I tablice z napisem "Gdańska Piesza Pielgrzymka". Tylko przeliczyć i rozdzielić między grupy.

- Jadę po lizaki! - zapowiada ks. Krzysztof Ławrukajtis.
- Dla pielgrzymów?
- Nie! Dla porządkowych, do regulowania ruchem.

Swarzewo: Pielgrzymka i odpust Matki Boskiej Szkaplerznej

Słodkości w kartonach nie ma. Mogły być energetyczne batoniki. Zadzwonił pewien pan i zaproponował, by ksiądz kupił dla pielgrzymów, po promocyjnej cenie, 90 groszy sztuka. Ksiądz odpowiedział, że na takie luksusy go nie stać, bo pielgrzymów jest kilka setek, a pielgrzymka trwa 16 dni. Mężczyzna, zupełnie niezrażony, zapytał: A nie zna ksiądz jakiejś bogatej pielgrzymki?
Ksiądz Krzysztof, na co dzień wikariusz w parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus, poprowadzi gdańszczan na Jasną Górę po raz pierwszy. Ma tremę i mało czasu, tyle załatwiania. I jeszcze musi na rehabilitację.

- Ksiądz kuleje?
- No, tak. Parę tygodni temu miałem kontuzję, ale lekarz zapewnia, że mogę iść.
- Pół tysiąca kilometrów na piechotę?
- Tylko 480. Dam radę. Wyruszamy dopiero 28 lipca, wykuruję się. Co mają powiedzieć osoby starsze albo niepełnosprawne, poruszające się na wózkach?
Dwunastka wózkowiczów pojedzie w grupie biało-brązowej.

Sianowo: Tłumy na odpuście Matki Boskiej Królowej Kaszub

Ona idzie, on jedzie

Danuta Świerczyńska jeszcze się waha, nie chce być ciężarem. Nie o siebie się boi, bo ona wiele zniesie, ale o córkę Kasię, która ma rozszczep kręgosłupa i porusza się na wózku. I o syna Szymona, który jest zdrowy, ale ma dopiero dziewięć i pół roku.

- Poradzicie sobie - zapewnia Mariola Przegenda z obsługi medycznej, szkolna koleżanka Danusi. - Skoro mój Łukasz jedzie, to i Kasia może.

Łukasz ma 21 lat, dziecięce porażenie mózgowe, najgorsze z możliwych, bo czterokończynowe, spastyczne i - wózek. Wszystko trzeba przy nim zrobić, gdyż w przeciwieństwie do Kasi nie jest samodzielny. Ale w pielgrzymkach uczestniczy, na Jasnej Górze był już sześć razy, pokonał drogę od początku do końca.

- Ja byłam dziesięć razy, z piętnastoletnią przerwą, z uwagi na niepełnosprawne dziecko - mówi pani Mariola. - Wiedziałam, że na trasie sama sobie z nim nie poradzę. Gdy zbliżał się 28 lipca i pielgrzymka wyruszała z Gdańska, miałam łzy w oczach, tak bardzo żałowałam, że nie mogę dołączyć.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

I pewnego dnia pojawił się Anioł. Powiedział, że zajmie się Łukaszem. Mało tego: To Łukasz, na wózku, uda się na pielgrzymkę. Bez mamy!

- Bałam się i modliłam, żeby doszedł - mówi pani Mariola. - Postanowiłam, że jeśli jemu się uda, to w następnym roku pójdę ja. I poszłam! W dodatku, przez te 16 dni w drodze, nie musiałam się synem zajmować, bo opieki podjął się wolontariusz. Tego pierwszego, po latach, zastąpił inny. Błażej jest niesamowity. Ma tylko 21 lat, podobnie jak Łukasz, ale jest ponad wiek dojrzały. Na co dzień opiekuje się mężczyzną chorym na stwardnienie rozsiane, ma doświadczenie, dużo pokory i empatii.

W tym roku znowu idą razem. Jak zwykle, w grupie biało-brązowej.
- Nasza grupa jest wyjątkowa - podkreślają zgodnie. - Bardzo jesteśmy ze sobą zżyci, spotykamy się przez cały rok, pamiętamy o imieninach, rocznicach, o tym, co ważne. To przyjaźnie na całe życie.

Na pielgrzymce każdy szuka czego innego. Młodzi - siebie. Niewierzący - wiary. Zagubieni - właściwej drogi. Pani Mariola mówi, że szła po to, żeby wzrastać. Żeby się rozwijać. Żeby czuć jeszcze większą więź z Bogiem.

- Jestem uzależniona - żartuje. - Ledwie się kończy jedna, już myślę o następnej. Tęsknię za drogą, ludźmi, tamtą atmosferą.

- Pielgrzymka jest jak narkotyk - przyznaje Sławomir Leczkowski, główny porządkowy. - Dlatego u nas rok liczy się od pielgrzymki do pielgrzymki, a nie od sylwestra do sylwestra. Niektórzy, gdy już dotrą na Jasną Górę, zapowiadają, że więcej nie idą. Ale gdy zbliża się maj, to znowu się zapisują.

Boże szaleństwo

Pani Danusia zauważa, że nie ma reguły. Jedni są uzależnieni i muszą iść co roku, innym wystarczy raz na całe życie.

- Nazywamy to zdobyciem Częstochowy - śmieje się.
U Świerczyńskich pierwszy był Mariusz. Miał 12 lat, gdy się spakował i oświadczył, że idzie z Helu do Częstochowy, na 19-dniową pielgrzymkę z Kaszubami.

- Powiedziałam, że nie da rady, z Torunia go odwiozą - opowiada pani Danusia. - A on dał radę. Chodził co roku, awansował, został głównym kwatermistrzem. Czasami na parę dni do niego dołączałam. A teraz chciałabym pójść, z dwójką młodszych dzieci, od początku do końca. Z gdańszczanami, bo tu więcej wózkowiczów i odpowiednie zaplecze medyczne.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Ona ma do przejścia 480 kilometrów, Mariusz - 1040, w ciągu 29 dni, bo Kaszubska Piesza Pielgrzymka jest najdłuższa ze wszystkich, w tym roku dotrze, przez Krzeptówki w Zakopanem i Kalwarię Zebrzydowską, aż do sanktuarium w Lewoczy na Słowacji. Nawet ks. Jan Perszon, kierownik pielgrzymki, przyznał, że to rodzaj Bożego szaleństwa.

Najbardziej się cieszy Szymon, bo on miał sześć lat, gdy postanowił naśladować starszego brata. Ale Mariusz zalecał mu cierpliwość.

Pielgrzymi na kutrach

- To pielgrzymowanie zawsze było w naszej rodzinie żywe - wyjawia pani Danusia. - Gdy Mariusz szedł, razem z nim przeżywaliśmy pęcherze na nogach i zerwane ścięgna, a potem łzy radości na Jasnej Górze. To on wyzwolił w nas tę tęsknotę za wędrówką.

A także Jadwiga, matka chrzestna Szymona, która ruszyła na szlak z mężem natychmiast po ceremonii ślubnej w bazylice Mariackiej. Młodzi założyli plecaki na ślubne stroje i udali się na Jasną Górę, goście weselni pojechali na obiad.

Na szlaku często można spotkać młode pary. Te, które poznały się na pielgrzymce, podczas kolejnej, gdzieś na trasie, biorą ślub. Ci z kaszubskiej - przeważnie w sanktuarium w Sianowie. Pod Częstochową przebierają się, zakładają garnitury, białe suknie i welony. A potem klękają przed obrazem Jasnogórskiej Pani, dziękują za ten czas i proszą o Boże błogosławieństwo.

Niosą intencje

Ksiądz Krzysztof pójdzie do Częstochowy po raz dziesiąty. Pierwszy raz wybrał się w roku 2000, z Kaszubską Pieszą Pielgrzymką, która wtedy już wyruszyła z Helu, a nie ze Swarzewa.
- Szedłem tylko przez parę dni, od Koła, ale i tak ją odchorowałem - wyznaje. - Miałem fatalne buty, bardzo obtarłem nogi. Myślałem, że już nigdy więcej się nie odważę. Ale odważyłem się i pokonałem całą trasę, tym razem z gdańską pielgrzymką.

- A jakie trzeba mieć buty?
- Wygodne i trochę za duże! Z twardą podeszwą, żeby nie było odbić. Bo to odbicia i odparzenia są największym problemem, a nie pęcherze. No i asfaltówka, uczulenie na asfalt. Na to najlepiej pomaga wapno.

Sławomir Leczkowski mówi, że czasami, ze względów zdrowotnych, pielgrzymi rezygnują z dalszej drogi już pierwszego dnia. Ale są też tacy, których nic nie wystraszy. Wspomina panią, która miała tak wielkie odparzenia, że skóra jej odchodziła z podeszwy płatami.
- Zawieźliśmy ją do szpitala, ale ona, po godzinie, wypisała się na własną prośbę i wróciła do grupy - opowiada. - Nie chciała wracać do domu. Jechała, samochodem ciężarowym, z bagażami, aż do Częstochowy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Pan Sławek jest byłym policjantem, do Częstochowy pójdzie szósty raz. A razem z nim - dwaj synowie. Po paru dniach dołączy żona. Nie wszyscy przecież pokonują całą trasę. Nie mają zdrowia, urlopu, samozaparcia. To trzeba uszanować.

- Już objechaliśmy z księdzem Krzysztofem całą trasę, żeby wszystko sprawdzić, drogi i bezpieczeństwo - mówi pan Sławek. - Najwięcej problemów stwarzają niecierpliwi kierowcy, często łamią przepisy, pędzą jak szaleni, wyzywają nas, narzekają, że muszą czekać, aż kolumna przejdzie. Tak to więc organizujemy, by nie powodować konfliktów.

Trójmiasto. Przez nowe przepisy odwołują pielgrzymki

Pewnie, że nie jest łatwo. Bo to i deszcz, i wiatr, i prażące słońce. Jedni jakoś pokonują kryzysy i idą dalej, inni - odpadają. Jednych nogi same niosą, choć stopy mają czarne od kurzu i asfaltowego pyłu, inni toczą wielką walkę z własnym organizmem. Wbrew pozorom, nie są to ci najstarsi; oni są zahartowani. To młodzi, spędzający życie przed komputerem, często mają kłopoty.
Ważne, że każdy idzie z jakąś intencją. Nie idzie bez sensu. Czasem te intencje są bardzo osobiste. Pielgrzymi proszą o zgodę w rodzinie, o szczęśliwy przebieg operacji, o miłość. Młodzi ludzie idą z intencją rozeznania swego powołania. Rodzice idą z intencją nawrócenia swoich dzieci. Dzieci idą w intencji zdrowia swoich rodziców. Ale są też intencje dziękczynne. Podziękowania za wyjście z trudnej sytuacji. Za ocalenie z wypadku samochodowego, za wyzdrowienie bliskiej osoby, za zdany egzamin.

- To pokazuje bogactwo życia i bogactwo działania Pana Boga - podkreśla ks. Krzysztof.
- Niektórzy mówią, że pielgrzymka to także forma psychoterapii, bo człowiek sam ze sobą próbuje podczas tej drogi różne sprawy załatwić…

- Piękne u Pana Boga jest to, że gdy się do Niego zbliżamy, to On daje nam uzdrowienie. A więc wszystko, co robimy dla Pana Boga, to jednocześnie robimy dla siebie. Gdy człowiek wychodzi ze swego domu, ze swoich obowiązków, to spotyka się z samym sobą i doświadcza samego siebie. Pielgrzymkę możemy porównać do wyjścia na pustynię. To forma pokuty. Pielgrzym jest człowiekiem, któremu się nic nie należy. To ten, który niesie Jezusa Chrystusa. Naśladuje Go. Idzie z miasta do miasta, ze wsi do wsi. Nie wie, gdzie będzie spać i co będzie jeść…
Niepewność jest elementem każdej pielgrzymki, ale tak naprawdę o dach nad głową nie trzeba się martwić. Gościnność ludzi spotykanych na drodze jest wręcz legendarna. Oni też na te spotkania czekają. A potem przekazują swoje intencje, które pielgrzymi niosą dalej, na Jasną Górę.

Wtedy i dziś

Czy te dzisiejsze pielgrzymki różnią się od tych wcześniejszych? Ks. Krzysztof Czaja, kierownik Gdyńskiej Pieszej Pielgrzymki, która wyrusza 26 lipca, uważa, że tak. Są przede wszystkim doświadczeniem duchowym. Nie wystarczy sam klimat wyjścia, jak to się kiedyś zdarzało.

- Po raz pierwszy poszedłem na pielgrzymkę, gdy miałem siedem lat - opowiada ks. Krzysztof Czaja. - Przyznam, że niewiele z tego rozumiałem, traktowałem to jako sposób na wakacje. Teraz zauważam większą dojrzałość, nawet w tych młodych pielgrzymach. To nie jest obóz wędrowny.
Sławomir Leczkowski: - To prawda, coraz więcej młodych z nami idzie. Może to wpływ Jana Pawła II, największego pielgrzyma? A może Jasnogórskiej Pani?

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Ks. Bernard Zieliński, twórca Gdańskiej Pieszej Pielgrzymki i jej wieloletni kierownik, który szedł do Częstochowy 27 razy, wspomina, że w latach 80. wędrowały z Gdańska do Częstochowy tysiące osób. Z opornikami i orzełkami w koronie, wpiętymi w klapy. Konferencje w drodze prowadzili znani opozycjoniści, wywodzący się z dominikańskiej "Górki". To był rodzaj manifestacji przeciwko władzy, ale i wielkie poczucie wspólnoty. Potrzeba serca.

- Milicja nas szykanowała, nawet pieśń "My chcemy Boga" była, ich zdaniem, sianiem zamętu - opowiada ks. Bernard. - Przyjechali po mnie, do Papowa pod Chełmżą, gdy jadłem rosół. Odciągnęli od stołu, gdzieś wywieźli, straszyli. Czasem chcieli wlepić mandat. Np. w Sieradzu, bo grupa przeszła po rondzie. Ale to wszystko jeszcze bardziej nas ubogacało, jednoczyło, pomagało tworzyć komunię z Bogiem.

To prawda, teraz grupy są mniej liczne, ale przecież nie o statystykę chodzi. To tylko ta widzialna strona, mniej ważna. Chodzi o nawrócenia, refleksje nad sobą, rekolekcje w drodze, które były dawniej i są dziś. A o frekwencji decyduje ekonomia. Nie mamy tak długich urlopów. Musimy zarabiać. Wyjeżdżamy na saksy. Nawet młodzi ludzie, studenci, w wakacje pracują. Niektórzy idą więc tylko kawałek. Ale idą, liczniej niż poprzednio. Młodzi ludzie potrzebują autorytetów i potrzebują Pana Boga.

Jedni wędrują w grupie, inni wolą samotnie. Idą w pojedynkę do Rzymu, do Santiago de Compostela, do Jerozolimy, do Częstochowy i do Ostrej Bramy.
- To jak wyjście na pustynię - mówi ks. Krzysztof Ławrukajtis.

Dominik Włoch, który zaczął pielgrzymowanie jako dwunastolatek, za kilka dni wyruszy pieszo z Moskwy do Asyżu. Tam spotka się z Romanem, który idzie z Ziemi Świętej, i Wojtkiem, który podąża z Fatimy. Kolejną pielgrzymkę zacznie 29 lipca, na tej do Częstochowy będzie więc tylko jeden dzień.

- Zapowiedział, że mnie odprowadzi - mówi Maria Karolina Włoch, mama Dominika. - Bo ja wędruję na Jasną Górę każdego roku.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki