Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Cosi fan tutte" Mozarta w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Wierność kobiet i męski cynizm [RECENZJA]

Maja Korbut, Jarosław Zalesiński
Znaki wartości przy  kobiecym i męskim świecie stawiane są dyskretnie, ale jednoznacznie. Często np. mężczyźni chwytają swe partnerki za piersi, demonstrując męską dominację. Od lewej: Tomasz Rak, Karolina Sikora, Anna Mikołajczyk i Aleksander Kunach
Znaki wartości przy kobiecym i męskim świecie stawiane są dyskretnie, ale jednoznacznie. Często np. mężczyźni chwytają swe partnerki za piersi, demonstrując męską dominację. Od lewej: Tomasz Rak, Karolina Sikora, Anna Mikołajczyk i Aleksander Kunach Sebastian Ćwikła/materiały prasowe
W sobotę, 1 marca w Operze Bałtyckiej odbyła się premiera "Cosi fan tutte" W.A. Mozarta w reżyserii Marka Weissa-Grzesińskiego. Finezyjnie prowadzona opowieść o moralnym przeciwieństwie dwóch światów - męskiego i kobiecego.

O tym, że tylko kobieta może dziś zbawić świat, Marek Weiss-Grzesiński w swoich gdańskich realizacjach przekonywał nas już parokrotnie. Parokrotnie też wychodziliśmy z jego przedstawień zbudowani myślą, że wierność stoi wyżej niż rozwiązłość, a cnota niesie ze sobą większe duchowe bogactwo niż występek.

Ale bodaj nigdy dotąd myśli te nie zostały przez Weissa podane z taką lekkością i finezją, jak w jego najnowszej gdańskiej inscenizacji "Cosi fan tutte" Mozarta (premiera w minioną sobotę, 1 marca). Lekkość ta zresztą wcale nie oznacza, że stępiło się ostrze krytyki wymierzonej w męski szowinizm. Jest z tym nawet gorzej (albo lepiej, jak kto woli): cynizm płci brzydkiej, pokazany w lekkiej komediowej oprawie, wypada tym antypatyczniej, całkiem już po świńsku.

Buduary i domy uciech

Wykorzystane przez Mozarta libretto autorstwa Lorenzo da Ponte oparte jest na starym jak świat pomyśle przebieranki. Dwóch chwackich żołnierzy, Ferrando i Gugliemo, szczyci się przed zepsutym i cynicznym Don Alfonso wiernością ich ukochanych kobiet. Sceptyczny Don Alfonso podsuwa im pomysł testu wierności: mają się przebrać za inne postacie i spróbować wzajem uwieść swoje kochanki.

Test wypada niepomyślnie (albo pomyślnie, jak kto woli), bo obie niewiasty, Fiordiligi i Dorabella, łapią się na czułe słówka nieznanych adoratorów i gotowe są w ekspresowym tempie spisać małżeńskie kontrakty. Pozwala to Don Alfonso wyśpiewać w jednej z końcowych arii, że "cosi fan tutte", takie są wszystkie. Takie są właśnie wszystkie kobiety: niewierne i niestałe, a jedynym, co może wobec tego zrobić mężczyzna, jest tę słabość ich natury wielkodusznie kobietom wybaczać.

U Weissa-Grzesińskiego sens tej zabawy wywrócony jest do góry nogami. By to osiągnąć, wystarczyło odpowiednio określić przestrzeń. Prosta, a przy tym funkcjonalna i ciesząca oczy scenografia autorstwa Hanny Szymczak, odwołująca się do stylu lat 20., dzieli scenę na dwa światy. Z boku, po jednej i drugiej stronie, mamy urocze, buduarowe, po dziewczęcemu niewinne pokoiki Fiordiligi i Dorabelli, w głębi zaś sceny wyłania się zza kurtyny lub za kurtynę zapada świat mężczyzn.

Na czym oparty? Na zmysłowych zabawach, i to od pierwszej sceny. Zakład obu chwackich żołnierzy z Don Alfonso został zawarty w domu uciech, za stołem, z którego potrawy nakłada się na talerze z ciała ułożonej na tym stole kobiety. Czym się ta orgietka kończy, tego już nie wiemy, bo w odpowiednim momencie zapada kurtyna, ale to, co widzimy, wystarcza nam do moralnej charakterystyki męskiego gatunku.

Fortece wierności

Wszystko to nie znaczy, że Marek Weiss łopatologicznie, jak w broszurze feministycznej, wykłada nam wyższość kobiecego świata nad męskim. Oba przecież na różne sposoby się przenikają, co reżyser pokazuje z dużą finezją, w pozornych drobiazgach. Frywolny album z męskimi ciałami, sprytnie podrzucony kobiecym bohaterkom przez współpracującą z Don Alfonso szczwaną służkę Despinę, co tu kryć, obudził niezdrowe zainteresowanie. Ba, zabawa sadomaso, zaproponowana Dorabelli przez Don Alfonso, z początku wydaje się Dorabelli nawet zabawna.

Kobiety u Weissa nie są posągowymi postaciami, w stylu rzymskiej Lukrecji. Są ludzkie, mają swoje słabostki. Są też po kobiecemu naiwne. Czy nie powinny same z siebie zorientować się, że świat lubieżnych rozrywek polega tak naprawdę na pozorach? Przecież złotowłosy efeb, który występuje w roli nakrycia stołu w urządzonej dla nich frywolnej uczcie, nosi, jak odkrywają, jedynie bujną perukę. Wszystko to zatem pozór, lipa, przebranie. Ale kobietkom zabrakło przytomności umysłu, by się w tym zorientować.

Wszystko to prawda, nie-mniej - może się w nas obudzić podziw, gdy śledzimy, jak długo te dwie fortece wierności bronią cnoty przed cynicznymi chwytami Don Alfonso. I od drugiej strony - trudno, byśmy się nie oburzyli, gdy jeden z męskich chwatów płonie oburzeniem na kobiecą niewierność, sam świetnie się bawiąc na kolejnej lubieżnej kolacyjce.

Znaki wartości są przez Weissa stawiane przy obu tych światach dyskretnie, ale i jednoznacznie.

Soliści i chórzyści

Dobra reżyseria widoczna jest także - lub przede wszystkim - w prowadzeniu poszczególnych postaci. Jasno podkreślone są ich uczucia - zarówno szybko otwierającej się na zabawę filuternej Dorabelli (znakomita Karolina Sikora), jak i nieco poważniejszej i targanej sprzecznymi uczuciami Fiordiligi (Anna Mikołajczyk).

W głosie Anny Mikołajczyk zabrakło może nieco mozartowskiej lekkości, którą za to w pełni pokazała Anna Fabrello jako świetna wokalnie i aktorsko Despina. Równie dobrze zaprezentowali się panowie występujący w spektaklu. Aleksander Kunach (Ferrando) zachwycał swoją jasną i lekką barwą głosu, znakomicie zaśpiewał również Tomasz Rak (Gugliemo). Robert Gierlach jako pozornie poczciwy, a w rzeczywistości zgorzkniały i cyniczny libertyn Don Alfonso również wypadł doskonale.

Śpiewacy byli rewelacyjni nie tylko w swoich solowych partiach, ale także bardzo dobrze współpracowali ze sobą w ansamblach, którymi opera Mozarta jest naszpikowana. Ich uzupełniające się nawzajem barwy głosów i temperamenty wokalne dawały wielką przyjemność słuchania.

Nad stroną muzyczną spektaklu czuwał Friedrich Haider, specjalizujący się w muzyce Mozarta dyrygent austriackiego pochodzenia. Pod jego ręką orkiestra Opery Bałtyckiej - na co dzień pozbawiona przecież opieki stałego kierownika muzycznego - zabrzmiała zaskakująco dobrze. Drobne nieścisłości intonacyjne, które się czasem zdarzały, wynagrodzone były przez lekki, mozartowski charakter gry.

Szkoda, że przy końcowych oklaskach Chór Opery Bałtyckiej pozostał już za kurtyną. Choć jego rola w tym spektaklu była nieco bardziej sceniczna niż muzyczna, zespołowi także należą się gratulacje.

Po wybitnej inscenizacji opery "Ubu rex" Krzysztofa Pendereckiego mamy oto w Operze Bałtyckiej całkowicie inną, a przecież świetną premierę.

[email protected]
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki