Z tego, co w raporcie ogłoszono, nie ze wszystkim dyskutować się da, tak to bezdyskusyjne czasem tezy. "Kultura zależy od kontekstu społecznego, w którym jest zakorzeniona", trzeba "uczestnictwo w kulturze traktować jako złożony, dynamiczny zestaw praktyk kulturalnych", "technologie otwierają nowy, zinstytucjonalizowany i pozostający poza oficjalną kontrolą kanał komunikacji i przesyłu treści kulturowych" - nic dodać, nic ująć, choć ktoś bardziej niż ja uszczypliwy powiedziałby może, że to jedynie ubrane w szaty naukowości stwierdzenia rzeczy oczywistych.
Są też jednak w raporcie propozycje konkretne i warte rozważenia, choćby ułożony wyraźnie pod dyktando rozmówców z organizacji pozarządowych fragment, dotyczący polityki przyznawania grantów. Np. pomysł, by pochodziły one z funduszy wygospodarowanych na rewitalizacje dzielnic, wydał mi się ciekawy. To w gdańskich dzielnicach przecież obserwujemy od paru lat zjawisko przebudzenia się i organizowania lokalnych społeczności. Czemu by tego nie wesprzeć grantami na kulturalne przedsięwzięcia?
Najciekawszy jednak w całym raporcie wydał mi się problem, który powraca w raporcie jak leitmotiv. Z jednej strony mamy w Gdańsku coraz więcej możliwości korzystania z konsumpcji kulturalnej, zwłaszcza od czasu rywalizacji o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, a z drugiej zaś strony - grupy tych, którzy z tej konsumpcji korzystają, to osobne wyspy, które jakoś wcale nie chcą się powiększać.
Coraz więcej więc można, a wcale nie więcej się chce. Tak jakby cała ta nadprodukcja twórców i organizatorów kultury zamykała się w stale tym samym kręgu i tylko jemu była potrzebna.
Przy czym - przekonują autorzy raportu - nie jest to jakąś gdańską specyfiką, tylko problemem ogólnopolskim. Kiedy jednak wczytać się w raport, można dojść do wniosku, że u nas jest szczególnie źle.
Wiele tez raportu zbudowano w oparciu o rozmowy z osobami z "sektora kultury". To, co wygadują one w raporcie o swoim grajdołku, najbardziej mnie w tym wszystkim zastanowiło. Całe to gdańskie niezadowolenie z siebie, poczucie, że u nas jest mizernie, a gdzie indziej znacznie lepiej, w kulturze manifestuje się chyba najdobitniej. Tylko czy słusznie?
Wiele z tych surowych opinii dotyczy lokalnych mediów, które ponoć zeszły już całkiem na psy. Staram się śledzić to, co pisze się w lokalnych mediach w Polsce i - niech sobie wyjdę na zarozumialca - nie wydaje mi się to ani szczególnie lepsze, ani szczególnie gorsze od tego, co piszą w mediach w Gdańsku.
Tak samo jest z kulturą - nie mamy się co porównywać z Warszawą, Krakowem czy Wrocławiem, ale jak na ośrodek tej wielkości czy rzeczywiście jest tu aż tak źle, jak o tym sami w Gdańsku myślimy i mówimy? W Szczecinie jest niby fajniej?
Mam wrażenie, że to gdańskie niezadowolenie z siebie wykrzywia nam perspektywę, nie tylko zresztą w patrzeniu na kulturę.
CZYTAJ INNE FELIETONY/ BLOGI:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?