Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciężki los komedianta. ROZMOWA z Krzysztofem Grabowskim z zespołu Strachy na Lachy

rozm. Marcin Mindykowski
Strachy na Lachy, w ramach promocji płyty "!TO!", 9 listopada zagrają koncert w gdyńskim klubie Ucho
Strachy na Lachy, w ramach promocji płyty "!TO!", 9 listopada zagrają koncert w gdyńskim klubie Ucho Marek Zakrzewski
O bojach z depresją, o tym, dlaczego fan nie może być ważniejszy od artysty, a sztuka darmowa, z Krzysztofem "Grabażem" Grabowskim rozmawia Marcin Mindykowski.

Kiedy w 2010 roku ukazała się "Dodekafonia" Strachów na Lachy, nie ulegało wątpliwości, że zawiera przygnębiające, pełne goryczy przemyślenia na temat Polski i Twojej własnej kondycji. Ale dopiero teraz nazywasz sprawę po imieniu, mówiąc, że to była depresja.
Te piosenki były pisane w depresji, ale nie o depresji. Do depresji przyznałem się zresztą w książce, która wyszła w 2010 roku. To dosyć powszechna, cywilizacyjna, bardzo aktualna i nam współczesna choroba, więc to żadne odkrycie, że ktoś na nią choruje. Nie jestem sam. Równie dobrze deprechę może załapać ogrodnik, jak i artysta. Z tym że artyście zdarza się to częściej niż ogrodnikowi.

O swoich bojach z depresją otwarcie mówili Muniek, Kazik, ostatnio Maria Peszek. Artyści są na nią bardziej podatni jako nadwrażliwcy przebywający często z dala od bliskich, w powtarzalnym rytuale trasy koncertowej?
Wszystko się na to składa. Ja nauczyłem się z tym zjawiskiem żyć. I staram się robić wszystko, żeby tej depresji nie mieć, żeby ją jakoś oswoić, ogarnąć i móc normalnie funkcjonować. Dziś nie jest to rzecz, która nade mną dominuje. Ale myślę, że z depresją jest podobnie jak z nałogowym alkoholizmem - że nigdy się z niej do końca nie wyleczysz, ona zawsze gdzieś w tobie będzie.

Strachy na Lachy swoje opus magnum mają już chyba za sobą - i jest nim właśnie "Dodekafonia", którą sam nazywasz płytą wielką. Nawet podczas promocji świetnie przyjętego albumu "!TO!" z tego roku w każdym wywiadzie padała nazwa jej poprzedniczki - jako punktu odniesienia.
Nie sposób było stworzyć "!TO!" w separacji od "Dodekafonii". "Dodekafonia" jest jedną z trzech najważniejszych płyt, jakie w życiu popełniłem. I samobójczym wyczynem byłoby, gdybym próbował ją skopiować. To było zresztą niemożliwe, bo nie da się dwa razy napisać tak dobrej płyty. Poza tym pisząc "!TO!", byłem już zupełnie innym człowiekiem.

"Dodekafonię", jak sam mówisz, pisałeś krwią i flakami. Na "!TO!" trafiły teksty o lżejszym ciężarze gatunkowym, bez silenia się na poezję. Nie brakowało Ci tego katartycznego wymiaru twórczości?
Nie, byłem szczęśliwy, że mogę napisać piosenki. Wreszcie!

A to, że właśnie w trudnym dla siebie okresie stworzyłeś płytę wybitną, to potwierdzenie obiegowej tezy, że artysta głodny to artysta płodny?
Nie, to artysta młody jest artystą płodnym. Bo oprócz mózgu historie piszą mu hormony. Dla mnie najbardziej ekscytujące jest to, kiedy budzi się nowy artysta, który jest zły na wszystko. I coś świeżego wychodzi, wylewa się na świat. Świat początkowo nie zwraca na niego uwa-gi, a on stara się zrobić wszystko, żeby ten świat go zauważył, zaakceptował i szanował.

Ty długo na to czekałeś, dobijając się do mainstreamu dopiero w latach 90., dużo później niż Twoi równolatkowie. Najprostsza odpowiedź jest taka, że po prostu nie miałem szczęścia. Ale spotkałem się też z tezami, że publiczność musiała do mnie dorosnąć, musiała wykształcić się pewna kasta ludzi, którzy potrafili wgryźć się w to, co prezentowałem. I wreszcie trafiłem na tych, którzy potrzebowali tego typu sposobu przedstawiania prawd w piosence. Lepiej późno niż wcale, nie? (śmiech)

O nowym materiale mówi się, że jest bardziej rockowy, gitarowy, energetyczny, "pidżamowy". Pewnie więc dobrze "żre" koncertowo.
Tak, to jest chyba nasza najlepiej brzmiąca płyta na koncertach. Jako zespół zrobiliśmy potężny krok naprzód. Omijając ścieżki prowadzące wprost do przepaści, faceci w wieku 40+ zrobili postęp, progres jako instrumentaliści. A instrumentalizm zawsze był naszą piętą achillesową i jedną z przyczyn mojego niezadowolenia z funkcjonowania tego zespołu.

Teksty są za to nadal polsko--damsko-męskie. Wciąż śpiewasz "o Polsce i o złej miłości".
No, tak jakoś nie chce się to zmienić (śmiech).

Krytykujesz w nich m.in. młode "pokolenie pic", które chce załatwić wszystko za pomocą kliknięcia myszką i "nie może się zapalić" - ale też Twoją generację. Co masz do zarzucenia swoim rówieśnikom?
Ludzie na półmetku swojego życia, kiedy próbują spojrzeć wstecz i ocenić to, co za nimi, nie dochodzą do zbyt satysfakcjonujących konstatacji. Mają już połowę życia za sobą, domy, samochody, a cały czas jeszcze próbują czegoś szukać. I ta potrzeba szukania - w domyśle: prawdopodobnie miłości - jest tak wielka, że to praktycznie już jedyna siła, która trzyma ich przy życiu. Ale uparcie szukają czegoś, czego nie ma. I moment uświadomienia sobie tej trudnej do zaakceptowania prawdy powoduje bolesne upadki. Pamiętam tych ludzi z czasów, kiedy byliśmy jurnymi buhajami. Świat wyglądał wtedy zupełnie inaczej i zupełnie inne były nasze marzenia. To, że ktoś poradził sobie w życiu pod względem pozycji materialnej, zawodowej, nie do końca oznacza, że znalazł w życiu prawdziwe szczęście.

Wróćmy do młodych. Dobrych kilka lat temu mówiłeś, że fakt, iż na koncerty Muńka, Kazika czy Twoje przychodzą głównie młodzi ludzie, jest dla Ciebie tyleż łechcący, co niepokojący - bo oznacza, że w ich pokoleniu nie ma nikogo, kto wyraziłby ich lęki, niepokoje.
Powiedziałem to ponad 10 lat temu. I w tej materii nic się nie zmieniło. Znasz kogoś z młodych, kto mógłby nas zastąpić? Rock'n'roll nie wykreował w młodszych od nas rocznikach kogoś takiego - głosu pokolenia. Podejrzewam, że on się przelokował gdzieś w okolice historii, o których nawijają hiphopowcy. I to tam młodzi ludzie znajdują prawdę o swoim życiu, o rzeczywistości. Być może rock po prostu przestał już spełniać swoją społeczną rolę.

Nie ma więc w Tobie pokusy, żeby pisać pod tego młodego odbiorcę, schlebiać mu?
Broń Boże! Od razu wyczujesz wtedy, że to jest fałsz i ściema. Muniek próbował tak pisać i wychodziło to, umówmy się, fatalnie. Ale kiedy na ostatniej płycie [T.Love - red.] wrócił do siebie samego, wrócił szacun, wrócił artysta. Ja mam już swoje lata i mam ten komfort, że mogę sobie pozwolić na to, że-by być sobą. Jeśli podobam się ludziom, to dlatego, że to, co piszę, jest szczere. Poza tym od dwóch czy trzech lat zauważam, że tzw. krzycząca większość na koncertach nie jest już większością. Przychodzą zupełnie inni ludzie, nawet starsi ode mnie.

Ze swoimi fanami masz dobre porozumienie?
Wszystkie opinie, które przekazuję, powodują, że moi odbiorcy zaczynają się zastanawiać, ale też pozwalają sobie nie zgadzać się ze mną. To nie jest tak, że prorok Izajasz stoi na wzgórzu i naucza, a oni to przyjmują bez szemrania. Mówią np.: "Sorry, Grabaż, wyluzuj, wcale tak nie jest". I to też dobrze. Dla mnie najistotniejsze jest to, że mam ludzi, którzy rozumieją to, co robię, i z grubsza to akceptują. To jest mój największy kapitał, rzecz, której nie da się wymienić na żadne pieniądze. Bardzo niewielu artystów w Polsce ma ten komfort co ja - ma dla kogo żyć i dla kogo tworzyć. A to, że czasami wypowiem politycznie niepoprawne sądy? Na Boga, jestem artystą, mam do tego prawo.

W najgłośniejszym "I can't get no gratisfaction" wykpiwasz postulat kultury za darmo.

Wychodzę z bardzo prostego założenia, które ustawiło ludzkość od zarania dziejów: jeżeli wykonujesz jakąś pracę, to dostajesz za nią wynagrodzenie. I każda próba odwrócenia tego porządku jest ingerencją w odwieczne relacje, które panują między ludźmi. To jest tzw. ciemna strona współczesności - tylko dlaczego spadła ona na komediantów? (śmiech) Doszliśmy w rozwoju relacji między artystami a publicznością do tego, że artysta uważa, że sam aplauz jest dla niego największą nagrodą. To prawda, artysta żyje z oklasków, ale przede wszystkim żyje z tego, że ktoś mu za jego trud zapłaci. Artysta w cywilu ma swoją rodzinę, swój dom i dokładnie takie same potrzeby jak inni.

W kryzysie wydatki na kulturę zawsze pierwsze idą pod nóż.
Nie wrzucałbym wszystkiego do worka pt. "kryzys". Mam wrażenie, że odkąd żyję, cały czas jest kryzys (śmiech). A nasze społeczeństwo ucieka od kultury bez względu na to, czy jest kryzys, czy go nie ma. Moje życie polega na połykaniu, pożeraniu kultury. Z przerażeniem widzę jednak, że tzw. milczącym masom kultura jest do niczego niepotrzebna. Im wystarczą kiełbaski, piwo i paru komediantów, którzy w kil-ku nieskomplikowanych historiach umilą im czas przy jedzeniu właśnie tej kiełbaski i piciu tego piwa. Po prostu najpierw komuna, a dzisiaj nasz krwiożerczy kapitalizm zupełnie wy-pleniły z nich coś takiego jak pogoń za kulturą, przyjemność obcowania z nią. Idź sobie na pierwsze lepsze wesele - tam wszyscy śpiewają disco polo. I to bez względu na to, czy to jest uroczystość w wielkim mieście, czy w jakiejś zapadłej pipidówie.

Krytykujesz też sytuację, w której fani stają się ważniejsi od artysty i roszczą sobie prawo do narzucania mu, co powinien robić, jak tworzyć.
Kazik kiedyś doskonale spuentował to zdaniem, że wszyscy artyści to prostytutki. I ja zdaję sobie z tego sprawę, ale staram się być ekskluzywną prostytutką. Wbrew pozorom prostytutki również mają swoje zasady i do pewnych rzeczy nie dopuszczają. Jeżeli klient przegnie pałę, wołają ochroniarzy i on dostaje wielki łomot. Zachowując tę analogię, też jesteśmy w stanie na wiele publiczności pozwolić, bo dla niej istniejemy. Ale każdy z nas ma swoją cienką czerwoną linię, za którą przejść nie wypada - wiarygodności, tolerancji na chamstwo, na zbytnią poufałość, otwartość...

W "Bloody Poland" znów mierzysz się z Polską. W Twoim ujęciu to kraj, w którym nic się nie udaje, który ma tendencję do cierpiętnictwa, celebrowania swoich porażek.
Zawsze mieliśmy przeje...ne. I to nie jest tylko nasza przypadłość: wszyscy Słowianie lubią celebrować klęski, bo nie mają zbyt wielu zwycięstw.

Militarnych nie, ale nasze intencje czy moralna legitymacja do podjęcia walki najczęściej były słuszne.
II wojna światowa, Powstanie Warszawskie było wielkim aktem bohaterskim, ale jego skutki odczuwamy do dziś. Wyginęła wtedy cała klasa średnia, mieszczaństwo, czyli te grupy społeczne, które były inspiratorem postępu. W zamian za to dostaliśmy zdeprawowany status byłych zdunów, kowali i klasy robotniczej zapatrzonej w jeden model cywilizacyjny, który, koniec końców, okazał się definitywną klęską. I ludzie tego pokroju - nikczemni, źli i wredni - panowali w tym kraju 40 lat. Dla mnie PRL był przedłużeniem zaborów, jeśli chodzi o spustoszenia w mentalności społeczeństwa. Zniknęły w nas zdolności niezbędne w rzeczywistości, w której trzeba rywalizować, starać się i martwić o siebie. I dlatego tak ciężko przychodzi nam ścieranie się z kapitalizmem. Jeżeli ktoś przez 40 lat piłował naszą inicjatywę, kreatywność, innowacyjność, inność i oryginalność, a większość ludzi zaakceptowała stan, w którym to, co było średnie, było dobre, i w którym nie można się wychylać - bo to była jedyna szansa na przeżycie - to siłą rzeczy w momencie, kiedy zapanował kapitalizm, ta ogromna szara masa ludzi stała się zupełnie bezradna, bezbronna wobec nowej rzeczywistości. I wielkie pokłady biedy, ubóstwa i braku zaradności to efekt nie kapitalizmu, tylko tego, jak ludzie nauczyli się żyć i funkcjonować w komunie. Dlatego uważam, że stwarzanie miejsc pracy, dawanie komuś możliwości rozwoju też jest formą patriotyzmu.

I nie uważasz, że młodzi właśnie tak - a nie celebrując klęski - realizują dziś patriotyzm?
Patriotyzm, tak jak miłość, niejedno ma imię i każdy, stosowany z umiarem, jest czymś bardzo pozytywnym, czymś, co służy ojczyźnie. Ale każde przegięcie kończy się deprawacjami, deformacjami. Te nasze klęski były związane z bohaterstwem. I bohaterom nikt tego nie odbiera. Ale upajanie się tą klęską ponad miarę jest czymś niesmacznym. Bo jeżeli zasiejemy w nas ziarno klęski, to prędzej czy później ono wykiełkuje. Trzeba pamiętać o klęskach przede wszystkim pod kątem tego, jak wyciągać z nich wnioski. Ale celebrować trzeba zwycięstwa.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki