Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Celebryci lubią Trójmiasto? Dlaczego znani przeprowadzają się z Warszawy nad morze?

Ryszarda Wojciechowska
Katarzyna Figura decyzję o przeprowadzce podjęła ekspresowo, bo zamieszkanie tutaj było od dawna jednym z jej marzeń. Zawsze chciała żyć niedaleko wielkiej wody
Katarzyna Figura decyzję o przeprowadzce podjęła ekspresowo, bo zamieszkanie tutaj było od dawna jednym z jej marzeń. Zawsze chciała żyć niedaleko wielkiej wody Tomasz Bołt
Trójmiasto ma duszę, ale kasa jest w stolicy - mówią ci, którzy stąd wyjeżdżają do Warszawy. Ci, co stamtąd przyjeżdżają, tłumaczą, że tu się zwalnia i żyje bez napięcia. Bilans jednak jest taki, że z Trójmiasta nadal częściej się odpływa niż do niego przypływa.

Powrót? Nie ma o czym mówić

Nic dziwnego, że kiedy się zdarzy taki artystyczny "transfer" jak w przypadku Katarzyny Figury, mówi się o nim przez kilka miesięcy. Niektórzy powiadają, że ta przeprowadzka przebiła inne słynne przenosiny do Trójmiasta - arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia. Przyjazd aktorki tak wielu oszołomił, że porównywali nawet to wydarzenie do zamieszkania Brigitte Bardot w Saint-Tropez.

Aktorka w wielu wywiadach odpowiadała już na pytanie: dlaczego Gdynia? Tłumaczyła, że ściągnęła ją potrzeba oddechu. I że poczuła wiatr od morza. Tu znalazła szkołę dla córek Koko i Kashmir oraz mieszkanie, w którym dobrze się czuje. Z zachwytem tłumaczyła, że ten klif, ta plaża i ten bezkresny horyzont to takie inspirujące i uspokajające zarazem. Miejsce z magią i energią, które przyciąga jak magnes.

Trójmiasto to nowy etap w jej życiu. Decyzję o przeprowadzce podjęła ekspresowo, bo zamieszkanie tutaj było od dawna jednym z jej marzeń. Zawsze chciała żyć niedaleko wielkiej wody. Więc teraz to ma. Razem z córkami mieszka w apartamencie tuż przy orłowskiej plaży.

Zdaniem Figury, życie w Warszawie jest szybkie i drapieżne. A w Trójmieście można oddychać pełną piersią i czerpać energię z morza. Każdego ranka, kiedy odwozi dzieci do szkoły, nie może się doczekać, żeby pójść na plażę. Popatrzeć na klif, na statki, na horyzont.

Katarzyna Figura przemeblowała swoje życie razem z pracą. Dostała etat w Teatrze Wybrzeże i została wykładowczynią w Gdyńskiej Szkole Filmowej. Nie odcina jednak całkowicie związków z Warszawą. Jeździ tam, żeby od czasu do czasu wystąpić w śniadaniowo-lifestylowych mediach, na deskach teatru Polonia z monodramem "Kalina" czy do sądu na rozprawę rozwodową.
Co prawda ostatnio tabloidy zaczęły przebąkiwać, że aktorkę ciągnie już do stolicy i że Trójmiasto to tylko chwilowa ucieczka od przeszłości, ale ona sama takie spekulacje ucina. W programie "20 mkw. Łukasza" na pytanie prowadzącego o ewentualny powrót do stolicy odpowiada: - Jaki powrót? Nie ma o czym mówić. Ja mam 52 lata. I zapewniała, że ta zmiana nie jest tylko życiowym kaprysem.

Firmowo jest pół na pół

Mateusz Kusznierewicz, mistrz olimpijski i mistrz świata w żeglarstwie, wykonał taki krok kilka lat temu. On, urodzony warszawiak, zdecydował się zamieszkać z rodziną w Trójmieście. Kiedy w rozmowie żartuję, że zapuścił tu korzonki na dobre, poprawia mnie, że nie na dobre, a na stałe.
- Jest nam tutaj świetnie - powtarza. I można mu wierzyć. Na swoim facebookowym profilu pisze z zachwytem o Gdańsku, w stylu: wszędzie dobrze, ale tutaj najlepiej.

Co go ciągnęło do Trójmiasta, poza wielką wodą i wiatrem od morza, jak każdego żeglarza?
Mateusz odpowiada, że nie tylko jego ciągnęło. Że ostatnio obserwuje ruchy migracyjne w stronę Wybrzeża. I nawet ci, którzy stąd wyjechali, wracają. Nie są to jednak ludzie znani z mediów. Więc się tego tak nie zauważa.

Do Trójmiasta przeprowadził się przed pięcioma laty. Na początku planował, że będzie to życie pół na pół. Pół roku w Warszawie, pół w Gdańsku. Ale już po kilkunastu miesiącach takiego życia doszedł do wniosku, że w Gdańsku mu się świetnie mieszka. Lepiej niż w Warszawie. Blisko do morza, poziom życia dobry, no i ten spokój, jaki panuje w Trójmieście. To dobrodziejstwo, którego nie ma w takim molochu, jakim jest stolica - tłumaczy. - Do tego ludzie mili, ciekawi i prawdziwi. Wpadliśmy w bardzo fajne towarzystwo, składające się z osób życzliwych i bezinteresownych. Nie wiem, czy to szczęście, czy zrządzenie losu, ale, po prostu, poukładało się.

Mateusz Kusznierewicz robi parę rzeczy związanych z morzem, z morską edukacją młodzieży. Mówi o Gdańsku jak prawdziwy ambasador tego miasta. Bo rzeczywiście jest ambasadorem do spraw morskich. Na pytanie, czy to pomysł na sportową emeryturę, odpowiada, że nie. - Zaangażowanie na rzecz Gdańska czy w edukację morską jest działaniem czysto społecznym - tłumaczy. I dodaje: - Mam dwie firmy w Warszawie i przyjeżdżam tam od czasu do czasu, żeby doglądać interesów.
Ma też firmę zarejestrowaną w Gdyni, która handluje jachtami. A ostatnio zarejestrował kolejną w Gdańsku. Można więc powiedzieć, że firmowo jest znowu pół na pół.

Przyznaje, że sporo podróżuje po Polsce. Żartuje, że jego dzień przypomina czasami Tour de Pologne. Ostatnio na swoim profilu na Facebooku zachwalał wrocławskie pola golfowe. Pytany, czy ten zachwyt nie sugeruje, że może w przyszłości zamienić Gdańsk na Wrocław, odpowiada, że pola golfowe podobają mu się bardzo, ale woli te nad morzem.

Bliżej piasku, lasów i... blondynki

Anna Przybylska nie tyle przeniosła się do Gdyni, co do niej wróciła. Kiedy się sprowadzała, mówiła: - Jeszcze nie mogę w to uwierzyć. Potrafię się nawet uszczypnąć, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Po 11 latach wreszcie przestanę żyć na walizkach.
Najbardziej tęskniła za Gdynią. Tu się zrodziło wiele jej marzeń, także to o aktorstwie. Miejscem magicznym był dla niej Teatr Muzyczny. Jako nastolatka próbowała się zbliżyć do niego podczas gdyńskich festiwali. A potem, w 1997 roku, po raz pierwszy stanęła na tej scenie jako aktorka. - Czuję niedosyt naszego piasku, lasów, morza i gwaru Świętojańskiej - przekonywała.
Wtedy najbardziej cieszyła się z tego, że jest daleko od paparazzich. A jednak się myliła. Bo nawet tu ją znaleźli.

Mniej szumnie do Gdańska przeniosła się Katarzyna Rogowiec - złota medalistka paraolimpijska w biegach narciarskich. Przeprowadzka była z miłości, nie tyle do Trójmiasta, co do męża. Tu urodziła się ich córka. Teraz Katarzyna próbuje sił w polityce i startuje w eurowyborach z gdańskiej listy. Mimo że przez wiele lat mieszkała w Krakowie, to decyzji związanej z przenosinami nie żałuje. - Tutaj jest bliżej do wszystkiego, do lasów, morza i pagórków. A najbardziej zachwycające jest to, że mam gdzie pojeździć na rolkach - opowiada.

Przemysław Dyakowski, muzyk jazzowy i saksofonista, też jest takim emigrantem z Krakowa. Przyjechał na Wybrzeże w 1964 roku za... piękną blondynką. I jest z nią do dziś. Zostawił świat krakowskiej bohemy, Piwnicy pod Baranami, żeby wejść w świat gdańskiego Żaka na początek.

- Nie ma wątpliwości, że Trójmiasto nie tylko dla muzyka jest atrakcyjne. W Warszawie czuje się ciągłe napięcie, ściganie się. Tutaj człowiek zwalnia. I dla muzyków są warunki do pracy - tłumaczy, dodając, że na Wybrzeżu jest mocne środowisko jazzowe. - Owszem, były takie przypadki, że młodzi próbowali się zaczepić w Warszawie. Bo tam jest serce wszystkiego, jak im się wydawało. Studia, media itd. Ale tamtejsze środowisko ich nie dopuszczało do robienia kariery, więc i wracali - mówi.

Blisko ucha władcy

Ale były też nieudane próby zapuszczania korzeni w Trójmieście przez warszawiaków. Maciej Nowak - krytyk teatralny i kulinarny, juror w programie "Top Chef", był najpierw przez kilka lat dyrektorem Nadbałtyckiego Centrum Kultury w Gdańsku, a potem dyrektorem Teatru Wybrzeże. Za czasów jego szefowania NCK miał swój słynny Niekabaret, a teatr kilka głośnych premier. Jednak kontrakt się skończył i Nowak wrócił do stolicy.

Tomasz Lipiński, muzyk i lider zespołu Tilt, też próbował tutaj mieszkać. I dwukrotnie się sprowadzał. Ale ostatecznie wrócił do stolicy.

Paweł Konjo Konnak, artysta estradowy, wierny Trójmiastu od urodzenia, przyznaje, że gdyby miał przed laty rozwinięty instynkt samozachowawczy oraz tzw. parcie na szkło i karierę, to też wyjechałby. Ale żadna z tych chorób szczęśliwie go nie dopadła, więc został. Czego nie żałuje. Ale rozumie plusy i minusy życia poza... centralą - jak nazywa stolicę. Nie dziwi go pielgrzymowanie do Warszawy. Zwraca tylko uwagę, żeby nie stygmatyzować Gdańska. Bo tak samo artyści z Krakowa czy Wrocławia muszą jeździć za chlebem do Warszawy. A trudno te miasta oskarżać, że są kulturalnymi pustyniami.
- W naszej branży to normalne, że ktoś, kto chce utrzymywać się na topie, czy na zawodowej powierzchni, musi być blisko tak zwanego ucha władcy, które zawsze znajduje się w stolicy. To dotyczy nie tylko Trójmiasta, ale całego świata. W Ameryce miło się żyje w Miami, ale jak ktoś chce być gwiazdą filmową, musi jechać do Hollywood. Ktoś może być dobrym muzykiem w Teksasie, ale karierę najszybciej zrobi w Nowym Jorku, bo to stolica muzyki. To zupełnie normalne, że za chlebem jedzie się tam, gdzie jest kasa - tłumaczy.

Konjo przyznaje jednak, że przez 30 lat nie spotkał tzw. szczęśliwych wychodźców, poza jednym przypadkiem. - Spotykam samych nieszczęśliwych ludzi, którzy wyjechali z pięknego Gdańska do nie najładniejszej Warszawy. Mają tam żony, dzieci, kochanki, kredyty i są zaplątani w ten wir na amen. Mówią, że tęsknią za Trójmiastem. I że mają nadzieję na to, żeby swoją złotą jesień spędzić już na ziemi pomorskiej - podsumowuje.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki