Walcząca Hanka
Hanna Starzyńska, zawsze aktywna, walcząca. To ona zerwała czerwoną flagę z budynku KW PZPR w Gdańsku, do którego wtargnęła z młodzieżą Federacji Młodzieży Walczącej w styczniu 1990 r. W budynku dogorywająca PZPR paliła dokumenty.
Jej małe mieszkanie (42 m2) w wieżowcu nieopodal II bramy Stoczni Gdańskiej było otwarte w dzień i nocy. Zwłaszcza w latach osiemdziesiątych przewijali się przez nie działacze Solidarności i opozycji z całego kraju.
- Czasem nie wiedziałam, kto śpi w drugim pokoju - śmieje się.
Dzisiaj jest schorowana, po dwóch zawałach. Jej emerytura to 1100 zł. Po odliczeniu czynszu, wydatków na lekarstwa, telefon, na życie zostaje jej 300 zł, czasem mniej.
Spotykamy się w budynku Solidarności. Serdecznie wita się z Bogdanem Olszewskim z prezydium Zarządu Regionu. Jest mu wdzięczna, bo za jego wstawiennictwem otrzymała dwukrotnie finansową zapomogę z Komisji Krajowej S.
Gdy w grudniu 1970 r. doszło do masakry robotników na Wybrzeżu ona była nauczycielką biologii w szkole w Warszawie.
- My tam nic nie wiedzieliśmy - opowiada.
Przyjechała do Gdańska do rodziców. Po świętach Bożego Narodzenia wróciła do stolicy i w pokoju nauczycielskim opowiedziała, jak naprawdę wyglądały wydarzenia grudniowe w Trójmieście. Po dwóch dniach, od tego zdarzenia, dostała przeniesienie do Technikum Rolniczego w Jadwisinie pod Warszawą. Mąż był lekarzem, ale powołali go do wojska. Dostał na dwa lata przydział w Koszalinie. Pani Hanka pojechała z mężem. W Koszalinie nie mogła znaleźć pracy w szkole. Na szczęście ma także wykształcenie muzyczne i udało się jej zatrudnić w domu kultury. W 1974 r. przenieśli się do Gdańska, gdzie mąż dostał pracę i mieszkanie w Gdańskiej Akademii Medycznej.
Mąż nawiązał kontakt z opozycyjnym Ruchem Młodej Polski Aleksandra Halla i przynosił do domu ulotki. Gdy wybuchł strajk w Sierpniu '80, dr Starzyński wziął urlop i razem z Aliną Pienkowską siedział w szpitalu stoczniowym. A ona drukowała w stoczni ulotki. Po strajku rzuciła się w wir związkowej działalności. Jednak zachorowała bardzo poważnie na trzustkę. Lech Wałęsa załatwił jej pobyt w szpitalu w Essen. Mąż pojechał razem z nią. Po siedmiu miesiącach wyszła ze szpitala wyleczona. Ale w Polsce generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny. Poprosili o azyl. Mieszkanie i azyl dostali po miesiącu.
W Niemczech, w kościele w Dortmundzie pani Hanka uczestniczyła w strajku głodowym. Około 50 Polaków głodowało przez dwa tygodnie, pili soki i wodę.
Niemcy tłumnie ich wspierali.
- Potem do kościoła św. Brygidy wysyłaliśmy paczki z odzieżą, lekarstwami, żywnością - opowiada.
Ona źle się czuła z dala od kraju. Wpadła w depresję.
- Wszyscy znajomi aresztowani, a ja mam tu siedzieć i jeść czekoladę - myślała.
Pewnego dnia zdecydowała: wyjeżdżam. Wsiadła do prawie pustego pociągu, który jechał z Paryża. Już w Kunowicach dopadli ją funkcjonariusze WOP. W paszporcie miała przecież wbitą pieczątkę z napisem: "azyl". Ale ich ubłagała, obiecała, że natychmiast zgłosi się na policję w Gdańsku. Kiedy wysiadła z pociągu, 13 października 1982 r., przed dworcem w Gdańsku trwała akurat zadyma. Pomyślała: Wojna. Po co wróciłam i zostawiłam rodzinę?
W Niemczech została także córka.
Przez 10 dni musiała meldować się na milicji, właściwie esbecji, i pisać, co robiła w Niemczech. Każdego dnia pisała to samo: o głodówce i że wystąpiła o azyl, zresztą oni o tym wiedzieli.
Nie mogła znaleźć pracy w szkole i znowu wpadła w depresję. Pomógł jej ks. Henryk Jankowski, który kiedyś leczył się u jej męża. Ks. Henryk skontaktował ją z grupą walczącą w podziemiu, był w niej m.in. Andrzej Gwiazda. I pani Hanka zaczęła wałkami drukować i kolportować ulotki. Konspiracyjna działalność wyleczyła ją z depresji.
- Choćbym miała umrzeć, to będę walczyć, żeby moja rodzina mogła wrócić. Bo oni bali się wrócić do Polski - tak wtedy myślała.
Mąż nie wrócił. Związał się z Niemką, a córka wyjechała z Niemiec do Holandii. Rodzina się rozpadła. Ona straciła uczelniane mieszkanie męża. Przybrana siostra załatwiła jej mieszkanie w bloku przy Trzech Krzyżach.
To z jej mieszkania w maju 1988 r. młodzi robotnicy nad ranem przeskakiwali przez płot do Stoczni Gdańskiej, w której zorganizowali strajk. A pani Hanka, tak jak w Sierpniu '80, drukowała ulotki. Także podczas drugiego strajku w sierpniu 1988 r.
Gdy Lech Wałęsa wrócił do strajkujących ze spotkania z szefem MSW Czesławem Kiszczakiem, który obiecał rozmowy przy Okrągłym Stole pod warunkiem wygaszenia strajków - nastrój był dramatyczny. Strajkujący myśleli, że "przywiózł" Solidarność.
Ona w ferworze złapała Wałęsę za klapy i wykrzyczała: Nie kończymy strajku, bo czerwoni są słabi! Bez okrągłych stołów mamy szansę objąć władzę!
Ale ten sierpień był niepodobny do Sierpnia '80, wtedy strajkowało kilkaset zakładów teraz kilkadziesiąt i to w apogeum.
Po strajkach w 1988 r. w mieszkaniu pani Hanki już jawnie stała maszyna offsetowa, na której drukowano bibułę.
- Wydawaliśmy "Orlika", "Hotel Lambert", "Sprawę" - wylicza. Współpracowała z Romualdem Szeremietiewem, twórcą Polskiej Partii Niepodległościowej z młodzieżą z FMW. Tą częścią opozycji, która bojkotowała rozmowy Okrągłego Stołu i wybory do kontraktowego sejmu.
Bojowy Wacław
Wacław Kiciński był przewodniczącym Solidarności w Przedsiębiorstwie Budownictwa Komunalnego w Sopocie. Był delegatem na zjazd regionalny. W Solidarności należał do opozycyjnej frakcji wobec Lecha Wałęsy, czyli do tzw. Gwiazdozbioru. Po ogłoszeniu stanu wojennego strajkował w Stoczni Gdańskiej. Współpracował wówczas z Bogdanem Borusewiczem. Gdy Borusewicz uciekł ścigającym go esbekom, przedostał się do stoczni i postanowił bronić symbolu. Zaczął od obstawy bram zakładu. Kciciński m.in. z Krzysztofem Dowgiałłą i Kazimierzem Kiżewskim bronili III bramy. Nie dał się złapać podczas pacyfikacji stoczni. Borusewicz załatwił mu konspiracyjne mieszkanie, ale na święta Bożego Narodzenia poszedł do rodziny.
- Złapałem ogon, dlatego nie wróciłem do tego mieszkania, poszedłem do dalszej rodziny we Wrzeszczu na Jaśkowej Dolinie - opowiada.
Tam został zatrzymany. Sąd Marynarki Wojennej skazał go na cztery lata więzienia i trzy lata pozbawienia praw publicznych.
- W więzieniu otrzymywałem najwięcej kar, bo nie uznawałem regulaminu - wspomina.
- Wacek był bardzo bojowy, wołał: "na mury". To znaczyło: walczyć, nie poddawać się - dopowiada Dowgiałło, który siedział z nim w Potulicach, a teraz stara się mu pomagać.
W więzieniu przesiedział rok.
- Wtedy, po wyjściu z więzienia pomógł mi materialnie tylko Bogdan Borusewicz - podkreśla Kiciński.
Wyjechał z rodziną do USA. Na początku spotkał się z serdecznością ludzi. Szczególnie wdzięczny jest sponsorowi z Teksasu. Ale później amerykański sen o wolności bardzo go rozczarował. Nie czuł się tam wolnym człowiekiem. Mówi, że został potraktowany jako uchodźca ekonomiczny, a nie polityczny.
- Nie pojechałam tam po dolary, ale żeby żyć - zaznacza.
Na spotkaniu ze studentami w Dentown w Teksasie apelował, by naciskali na rząd w kwestii likwidacji jałtańskiego podziału Europy. To miało się nie podobać władzom.
Mówi, że zawsze był wierny swoim poglądom i zasadom, a tego nie dało się pogodzić z dostatnim życiem. W konsekwencji rozpadła mu się rodzina. Jego przygody w Stanach to historia na osobną opowieść.
Wrócił do kraju w 2006 roku. Kupił sad między Gniewem a Nowem. Zaczął chorować i musiał sad sprzedać. Spłacił długi i na wsi koło Pasłęka w popegeerowskim tzw. sześcioraku kupił mieszkanie (około 50 m2). Choruje na serce i rozedmę płuc. Niedawno wyszedł ze szpitala. Jeszcze nie osiągnął wieku emerytalnego. Dostaje 529 zł z opieki społecznej. Komisja Krajowa S wykupiła mu węgiel na zimę.
- Dostawałem nie tylko kopniaki, spotykam się wciąż z ludzką życzliwością. Pan ze składu opałowego przywiózł mi ten węgiel za darmo - podkreśla.
Niezłomna Lucyna
Pani Lucyna Woźniak mieszka w Łodzi. Gdy wybuchła Solidarność włączyła się w organizowanie związku w swoim zakładzie WPHW, została przewodniczącą Komisji Zakładowej. Pracowała także w Zarządzie Regionu Łódzkiego, najpierw jako wolontariuszka, potem na etat. Po głoszeniu stanu wojennego napisała pierwszą ulotkę Komitetu Strajkowego. W latach 80. działała w podziemnych strukturach Solidarności uczestniczyła w demonstracjach, była zatrzymana i skazana przez kolegium ds. wykroczeń. Razem z mężem Markiem organizowała przerzuty podziemnej prasy na Zachód.
Po 1989 r. nie została ponownie zatrudniona w łódzkiej Solidarności. Wszystko przez to, że jej szefowie współtworzyli grupę Roboczą Komisji Krajowej, która domagała się odtworzenia władz związku sprzed stanu wojennego. Natomiast w Gdańsku tworzono kierownictwo Solidarności, spośród sprawdzonych liderów podziemia.
- Napisałam do Komisji Krajowej w Gdańsku, pytając co z nami, etatowymi pracownikami i równocześnie działaczami podziemia? Odpisano, że to jest nowa Solidarność. Nie mieliśmy gdzie się udać - opowiada.
Z pieczątką Solidarności w dowodzie nie mogła znaleźć pracy.
- Handlowałam na rynku, żeby mieć z czego żyć - opowiada. - Nigdy się nie wypisałam z Solidarności - dodaje.
I z dumą podkreśla, że ma związkową legitymację numer 22.
Pani Lucyna jest bardzo schorowana, ostatnio była dwukrotnie w szpitalu z podejrzeniem choroby błędnika, wcześniej miała operację kręgosłupa, choruje także na depresję. Ma 915 zł emerytury, mąż otrzymuje 800 zł zasiłku przedemerytalnego.
- Bardzo byłam wzruszona, podbudowało to mnie także psychicznie - mówi o otrzymanej dwukrotnie zapomodze z Komisji Krajowej Solidarności.
Rok temu w listopadzie 2012 r. prezydent Bronisław Komorowski wręczył jej, a także jej mężowi, Złoty Krzyż Zasługi. Cieszyła się, syn nawet z nimi pojechał. Było miło. Po krótkotrwałej radości nachodzi ją smutna refleksja.
- Piszą o nas w książkach, encyklopediach. Po co nam to, my tego nie ugryziemy, my potrzebujemy chleba!
Kropla w morzu
- Liczba osób represjonowanych, działaczy Solidarności, którzy dzisiaj są w trudnej sytuacji materialnej jest tak ogromna, że to jest dla nas nie do udźwignięcia. Nasza pomoc to kropla w morzu potrzeb - mówi Wojciech Kwidziński, prezes zarządu Fundacji Promocji Solidarności.
W 2003 r. Komisja Krajowa przekazała fundacji milion zł na fundusz pomocy dla represjonowanych w przeszłości działaczy S, którzy żyją w trudnych warunkach materialnych. Pomoc jest rozdzielana z otrzymanych od lokat odsetek. Na początku skala oprocentowania sięgała 6 proc., teraz zaledwie 2 proc.
Pomoc mogą otrzymać osoby, których dochód nie przekracza 1500 zł miesięcznie.
Zapomogi wahają się od 500 zł do tysiąca. Od 2003 r. fundacja uwzględniła 500 wniosków i wydała na pomoc 500 tysięcy złotych. Fundacja także zapewnia stypendia dla uzdolnionych dzieci z biednych rodzin działaczy, zwracała za lekarstwa, w przeszłości kupowała sprzęt rehabilitacyjny, opłacała pomoc prawną.
Wiarygodność wniosków o pomoc weryfikują regiony. Chociaż o wsparcie upomina się połowa regionów, prezes Kwidzyński nie reklamuje specjalnie funduszu, bo gdyby zgłaszały wnioski wszystkie regiony, to musiałby wypłacać po 200 zł.
A teraz ma i tak za mało pieniędzy, by na bieżąco pomóc wszystkim potrzebującym.
Państwo pomoże nędzarzom
Od lat dużo mówiono o pomocy dla represjonowanych działaczy opozycji. Teraz w Senacie trwają pracę nad projektem ustawy autorstwa parlamentarzystów PO. Zręby projektu powstały w Kancelarii Prezydenta. Przewiduje on pomoc dla tych, którzy żyją w bardzo drastycznych warunkach. Mają dochód w granicach 600 zł, wtedy otrzymaliby około 800 zł miesięcznie przez rok z możliwością przedłużenia. Pomoc miałby wypłacać MOPS.
- Do MOPS-u - nie pójdziemy. To upokarzające - mówią represjonowani działacze Solidarności.
- To nie jest rozstrzygnięte, prawdopodobnie będzie wypłacał Urząd ds. Kombatantów - mówi wicemarszałek Jan Wyrowiński (PO), który pilotuje projekt ustawy.
- To jest pomoc tylko dla grzebiących w śmietnikach - irytują się represjonowani działacze S.
- Od czegoś trzeba zacząć - ripostuje wicemarszałek Wyrowiński.
Ponadto projekt senacki przewiduje, że osoby chore będą mogły osobno się ubiegać o jednorazową zapomogę na lekarstwa czy sprzęt rehabilitacyjny.
Powstał także obywatelski projekt ustawy m. in. autorstwa Andrzeja Rozpłochowskiego, który przewiduje rekompensaty za represje: internowanie, więzienie, utratę pracy - niezależnie od dochodów. Projekt proponuje wiele innych przywilejów. To rozwiązanie popiera Solidarność i mają nad nim pracować senatorowie związani ze związkiem.
- To koncert życzeń - ocenia obywatelski projekt senator Wyrwiński.
Za nierealistyczny uważa go także Czesław Nowak, prezes Stowarzyszenia Godność.
- Najlepszy był projekt śp. Janusza Krupskiego, prezesa Urzędu ds. Kombatantów, który zginął pod Smoleńskiem. Projekt przewidywał za okres represji podwyższenie wskaźnika emerytalnego z 1,3 procent do 2,6. Taki procent mają wojskowi i policjanci. Ten projekt był konsultowany i akceptowały go wszystkie środowiska osób represjonowanych. Niestety, po wyborach wygranych przez Platformę trafił do kosza - ubolewa Nowak.
- Mam sąsiadów, którzy w latach 80. pracowali w Służbie Bezpieczeństwa. Żyją jak pączki w maśle, zadzierają nosa. Przed nimi nie pokazuję, że bieduję. Oni zmieniają auta. Niech sobie je mają, ale my powinniśmy móc godnie żyć - konstatuje pani Lucyna.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?