MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Akceptujmy fakty i nie twórzmy iluzji

Piotr Dominiak, ekonomista
Piotr Dominiak
Piotr Dominiak
Budżet jest zawsze najwdzięczniejszym powodem kłótni pomiędzy rządzącymi a opozycją. Tak będzie i tym razem. Na razie to dopiero początek. Projekt Rady Ministrów dopiero ujrzał światło dzienne. I od razu pojawiły się argumenty znane od lat.

Rząd twierdzi, że to plan na miarę naszych możliwości i więcej nic się nie da zrobić. Opozycja krzyczy, że projekt jest nieambitny, pozbawiony polotu, nie daje szans na sprostanie wyzwaniom najbliższej przyszłości. Dla jednych jest zbyt optymistyczny, dla innych - nie daje nadziei na wyjście z kłopotów. Co do skali i charakteru tych kłopotów zdania są, co nie dziwi, jeszcze bardziej podzielone. Rząd obniżył prognozę wzrostu PKB na przyszły rok i jest natychmiast krytykowany za to, że za późno, za mało itd. Przewidywane 2,2 proc. to nadal bardzo dużo i większość gospodarek europejskich byłaby szczęśliwa, mogąc przewidywać taką zmianę.

Co będzie w przyszłym roku nie wie nikt. Każda prognoza jest obarczona bardzo dużą niepewnością. To trzeba wszystkim wkładać do głowy. Nie ma mądrych. Trzeba pisać kilka prawdopodobnych scenariuszy zdarzeń, ze świadomością, że wszystko może potoczyć się całkiem inaczej. Takie czasy.

W tej zaczynającej się dyskusji drażni mnie kilka rzeczy. Po pierwsze - obrażanie się na fakty lub ich negowanie. Jest coraz większa grupa "specjalistów", która nie wierzy żadnym statystykom - polskim, europejskim, chyba nawet amerykańskim. Szczególnie, gdy dane dla naszej gospodarki wyglądają lepiej niż dla innych krajów. Część mówi, że to zła interpretacja; część - że to tylko chwilowo jest nieźle; część - że to zwykły kant. Kant rządu, GUS-u, Komisji Europejskiej itp. I ta ostatnia grupa wydaje się stale rosnąć. Dane statystyczne od zawsze budzą różnorakie wątpliwości - co do metodologii obliczeń, co do jakości informacji pierwotnych, co do ich kompletności. Każdy zawodowy ekonomista ma długą listę zastrzeżeń. Radzenie sobie z tym to wyzwanie. Trzeba znać kuchnię statystyczną, żeby rozumieć, co rozmaite wskaźniki znaczą, jakie są ich wady i zalety.

Doskonałych, nie budzących wątpliwości metod w tym zakresie nie ma. Sztuka (świadomie używam tego terminu) interpretacji nie jest zatem łatwa. Ale, na Boga, wszyscy jadą na tym samym wózku. Jeśli odrzucimy statystyki, to pozostaje nam intuicja oraz doświadczenie własne i naszego, zawsze ograniczonego otoczenia. A to są "narzędzia" niesłychanie zawodne.

Druga kwestia, przy której się uśmiecham, jest poważniejszej natury. Chodzi mi o wzrost i jego tempo. Ulegliśmy wszyscy jego fetyszowi. Uznaliśmy, że wzrost jest czymś "naturalnym", oczywistym. Że jak go nie ma, to klęska, że jak zwalnia, to porażka. To przekonanie wzięło się stąd, że ostatnie sześć dekad to były cudowne czasy, bez precedensu w historii gospodarczej świata. Niestety, nie ma żadnych przesłanek, by sądzić, że tak będzie zawsze i że tak powinno być. No więc 2,2 proc. czy nawet 1,5 proc. to nie jest tragedia. Dziś wraca pytanie o granice wzrostu, pytanie modne jeszcze w końcu lat 60. XX wieku, ale wówczas zastanawiano się nad ograniczonością zasobów. Teraz o tym mniej się rozmawia, poddaliśmy się złudzeniu nieograniczoności postępu technicznego, który ma nam dawać wszystkiego więcej i więcej. Po co nam więcej? - to niezręczne pytanie.

A wracając do budżetu, to na pewno warto o niego się spierać. Byle chodząc po ziemi, trzymając się faktów i nie tworząc iluzji, że można wszystkim zrobić dobrze. Nie można i każdy rząd stanie przed takimi samymi problemami i ograniczeniami.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki