MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zaduszki w Danzig i Westpreußen

Dariusz Szreter
Poniedziałek 2 listopada 2009

Zaduszki zacząłem dwa tygodnie temu za sprawą powieści "Mój przyjaciel trup", Krzysztofa Wójcickiego. Równolegle z lekturą prowadziłem korespondencję mailową z autorem, co zaowocowało wywiadem. Rzecz dotyczy Albrechta grafa von Krockow. Nie chcę się rozpisywać o szczegółach. Można to sobie poczytać w internetowym wydaniu Rejsów lub ewentualnie zapoznać się z książką. Przy okazji chciałbym jednak nawiązać do tematu, który nurtuje mnie od jakiegoś czasu.

Zacznijmy od tego, że rodzina von Krockow żyła na Kaszubach od 700 lat. Przywędrowali z tu z krzyżakami, ale służyli także królom polskim, książętom zachodniopomorskim, wreszcie Prusakom i kaiserowi. A kiedy w myśl Traktatu Wersalskiego ich Heimat trafił w granice Polski senior rodu orzekł krótko: no to będziemy Polakami. Starali się 20 lat, ale kiedy przyszedł tu führer ze swoimi stalowymi zastępami, okazało się, że nie tylko trzeba było sobie wybić polskość z głowy, ale jeszcze udowodnić, że się zasługuje na miano prawdziwego Niemca. Reinhold von Krockow, który we wrześniu 1939 r. walczył w polskim mundurze, ostatecznie - by zachować majątek - zgłosił się do Waffen SS. A potem przyszedł Iwan i 700 lat tradycji stało się historią.

Trudno nie postawić sobie pytania dlaczego tak się stało. Skąd to przerwanie ciągłości? Czemu przez tyle lat, tyle zmian granic, władców, wiary i języków panujących, rodzinie von Krokow udawało się trwać na włościach, a w połowie XX wieku zostali stamtąd usunięci? Niedawno poruszałem podobny temat przy okazji recenzji wystawy zdjęć materialnych zabytków kultury protestanckiej w Gdańsku.

Przez 400 lat protestanci nadawali ton temu miastu, teraz pozostały po nich jedynie "materialne ślady". Napisałem wtedy, że to kara za grzech poparcia Hitlera. Jednak już pisząc te słowa miałem świadomość, że to tylko taka efektowna metafora, nie do końca prawdziwa. Bo czy gdyby niemieckojęzyczni gdańszczanie podchodzili do idei narodowosocjalistycznej z mniejszym entuzjazmem, lub zgoła bez niego, to czy by ich stąd nie wygnano po 1945? Oczywiście, że by wygnano, tak jak starego grafa Doeringa von Krockow, mimo iż w czasie okupacji starał się chronić swoich polskich pracowników i sąsiadów, a za to, że ośmielił się zaprotestować przeciw egzekucjom w Piaśnicy (która należała do jego dóbr), został dotkliwie pobity na gdańskim gestapo.
Najprościej powiedzieć, że przegnał ich komunizm. Ale to znowu tylko część prawdy. To raczej konsekwencja połączenia totalitaryzmu z nacjonalizmem. Hrabiom von Krockow przez 700 lat udawało się skutecznie lawirować między suwerenami, m. in. dlatego, że przez stulecia kryterium narodowe miało dużo mniejsze znaczenie w polityce międzynarodowej.

Zaczęło się to zmieniać w XIX wieku, ale prawdziwą katastrofą okazał się dopiero totalitaryzm, który (zarówno w wydaniu nazistowskim, jak i potem sowieckim) nie dopuszczał postaw "pomiędzy", nie tolerował sytuacji niejednoznacznych. Hitleryzm otwarcie opierał się na doktrynie rasistowskiej. Komunizm zaś w wydaniu stalinowskim, głosząc oficjalnie internacjonalizm zdawał siebie doskonale sprawę z siły narodowych uprzedzeń i pilnie dbał by izolować od siebie ludy podbite, nie wahając przed przesiedlaniem całych populacji o setki, a nawet tysiące kilometrów.

Teraz jest już po wszystkim, totalitaryzmy upadły, a nowi mieszkańcy tych ziem coraz śmielej odkrywają ich niedawną, jak by nie patrzeć, w dużej mierze obcą sobie historię. Nie jest łatwo poradzić sobie z tym zadaniem, jeśli nasze pojmowanie świata, a w każdym razie Europy, opiera się na kategoriach z początku ubiegłego stulecia. Unia Europejska, choć kojarzy nam się z brukselską biurokracją, dżemem z marchewki i dopłatami dla rolnictwa, faktycznie powstała właśnie po to by zapewnić temu kontynentowi nowe otwarcie, drogę do wyjścia z pułapki nacjonalizmów. Ta droga jest długa i niewolna od pułapek, ale warto dać jej szansę, skoro nikt nie pokazał lepszej.

P.S. Nauczyliśmy się szanować zabytki odziedziczone po dawnych mieszkańcach tych ziem, uczymy się widzieć ludzi w nich samych. Dziś ramo przechodząc przez zlikwidowany pół wieku temu cmentarz św. Józefa minąłem płonące znicze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki