Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z cyklu Sztuka Jedzenia: Napoleonki Hitlera - rozmowa z Moniką Milewską, autorką "Bogowie u władzy"

rozm. Gabriela Pewińska
Moniki Milewskiej obiad z Napoleonem
Moniki Milewskiej obiad z Napoleonem fot. Gabriela Pewińska
W cyklu Sztuka Jedzenia z Moniką Milewską, antropologiem historii, eseistką, poetką, dramaturgiem, autorką książki "Bogowie u władzy" rozmawia Gabriela Pewińska.

Kurczak Marengo... Genialny pomysł! Twój?
To ulubione danie Napoleona. Recepturę podyktowała konieczność chwili. Przed bitwą pod Marengo w czerwcu 1800 roku Napoleon nie miał apetytu...

Poszedł na wojnę z pustym żołądkiem?
Ale po zwycięskiej bitwie apetyt mu wrócił. Kucharz dostaje zadanie, by przygotować coś specjalnego. Niestety, nie ma żadnych zapasów. Nie ma nic.

Zupełnie nic?!
To określenie relatywne. Na owo "nic" składa się: kurczak, kilka raków, pomidory, cebula, czosnek, kilka ziół, oliwa plus koniak z piersiówki. Powstaje danie ugotowane naprędce w warunkach bojowych. Do tego grzanka z sadzonym jajkiem. Gotowane raki kucharz serwuje osobno. Napoleon jest zachwycony! Prosi, by po każdej bitwie podawać mu tylko to. Ale kucharz jak to kucharz, chce doskonalić swój kunszt, do następnej wersji dania dodaje białe wino, grzyby... Napoleon się krzywi. To już nie to, to już nie tamten genialny kurczak spod Marengo... Żąda potrawy według oryginalnego przepisu. Krąży nawet legenda, że gdy przed bitwą pod Waterloo podano kurczaka Marengo, ale bez raków, to właśnie zmiana receptury spowodowała finalnego pecha. Mnie też przed naszym spotkaniem nie udało się zdobyć raków. Dlatego… upiekłam je z piernika.

Kurczak, którego podałaś, jest wyśmienity, a mówi się, że Napoleon smakoszem nie był.
Tak o jego gustach kulinarnych piszą historycy. Nigdy nie siedziałam z nim przy stole, czego nie żałuję, bo pewnie nie byłoby to dla mnie zbyt miłe doświadczenie. Jem powoli, Napoleon wręcz przeciwnie. Największy obiad mógł skończyć w dziesięć minut. Co, biorąc pod uwagę względy towarzyskie i dyplomatyczne było nie do zniesienia. Bardzo cierpiał na tym jego dwór, który musiał wstawać od stołu nienajedzony. Napoleon jadał poza tym mało elegancko, łapczywie, nerwowo, rzadko używał sztućców. Pośpiech przy stole sprawił, że szybko nabawił się problemów żołądkowych. Zresztą umarł z powodu schorzeń układu pokarmowego. Choć tak naprawdę nie wiadomo, co mu zaszkodziło... Równie dobrze mógł to być arszenik.

Dietetyk Josipa Broz Tito skrzętnie zapisywał w wielkiej księdze posiłki jugosłowiańskiego prezydenta. Ostatni był bulion. Że też nikt nie zapisał ostatniej strawy Napoleona.
Ależ tak! Na Świętej Helenie zapisywano menu Napoleona z równym pietyzmem, co jego słowa. Potrawy te w ostatnich miesiącach życia więźnia ze względu na stan jego żołądka musiały być niezwykle delikatne. Umierający z "potulnością dziecka" błagał o łyk kawy, a towarzysze jego wygnania płakali, odmawiając mu. Napoleon, już w śmiertelnej malignie, fantazjował na tematy kulinarne.
Twoja książka "Bogowie u władzy" to poczet dyktatorów, których łączy mit, kult, przypisywana im boskość. Też podobna dieta?
Prędzej już zbliża ich do siebie konsumowanie nadmiernej liczby kobiet. Ale apetyty kulinarne mieli różne. Hitler raczej nie tknąłby kurczaka Marengo. Zresztą jego sposób odżywiania wywołuje do dziś wiele kontrowersji. Niektórzy historycy twierdzą, że był zdeklarowanym wegetarianinem, przeciwko czemu zażarcie protestują sami wegetarianie. Oni też wyliczają mu różne grzeszki, na przykład zamiłowanie do kiełbasek bawarskich. Lubił też nadziewane gołąbki, ale nie mam tu na myśli kapusty faszerowanej mięsem...

Tylko gołąbki pokoju?
W rzeczy samej. Jego kucharze nie mają najlepszej prasy. Goering mówił, że niechętnie siadał przy stole Führera, bo jedzenie, które podawano, było nieciekawe. Choć Hitler, inaczej niż Napoleon, lubił biesiadować. Obiad w jego towarzystwie mógł trwać dwie, trzy godziny. Jadał z całą swoją świtą, z całym dworem i zanudzał wszystkich niemiłosiernie, po raz enty snując te same opowieści.

Podobnie jak Napoleon miał kłopoty gastryczne.
Z tego też powodu przeszedł na względny wegetarianizm. Cierpiał na nadmierną potliwość, wzdęcia, święcie wierzył, że tylko dieta owocowo-warzywna może go uratować. Niestety, uwielbiał słodycze.

Łasuch!
Największy wśród dyktatorów. Potrafił zajadać się ciastkami z kremem.

Napoleonkami?
Czemuż by nie! Hitler Napoleona szczerze podziwiał. Zaatakował nawet Rosję w tym samym dniu, co Napoleon (22 czerwca) i pragnął dożyć w bunkrze 5 maja, bo wtedy umarł cesarz. Chętnie by też pewnie zjadł napoleonkę z kremem, gdyby nie to… że to ciastko o warszawskim rodowodzie. Łyżkami za to zajadał kawior. Zaprzestał jednak tego procederu, jak się zorientował, ile kawior kosztuje. Nie w tym rzecz, że był oszczędny, chodziło raczej o cele propagandowe. Napoleon potrafił zasiadać z żołnierzami przy ognisku i dzielić się z nimi ostatnim kartoflem, ale na zapleczu własnego namiotu pałaszował kurczaka Marengo na złotej zastawie... I Hitler sobie dogadzał, bał się jednak, że jego słabość do kawioru mogła się przedostać do prasy, a on przecież uchodził za ascetę, tego, który nie pije, nie pali, nie potrzebuje kobiet. No i jest wegetarianinem.
Coś go w tej kwestii łączy ze Stalinem?
W przypadku Stalina ciekawsze od tego, co jadał, jest to, jak dostarczał żywność innym. Nazwałabym go Wielkim Zaopatrzeniowcem. Był nim od młodości. Na zesłaniu łowił ryby, polował. Celem jego misji, którą otrzymał od Lenina po rewolucji październikowej, była aprowizacja kraju, czyli walka ze spekulantami na froncie żywienia. Typowo komunistyczne podejście do żywności. I typowy finał. Polityka Wielkiego Zaopatrzeniowca doprowadziła w końcu do Wielkiego Głodu na Ukrainie. Walka o jedzenie pojawia się i w faszyzmie - to wielka "batalia o zboże" Mussoliniego. On sam uwieczniany był na traktorze: Mussolini - pierwszy rolnik w kraju, który przez cały dzień kosi pszenicę.

Stalin potrafił biesiadować?
Potrafił pić. Zwłaszcza lubił gruzińskie wina. Pił i śpiewał swoją ukochaną "Suliko", piosenkę miłosną, która przypominała mu jego pierwszą żonę. Ale pijał i mocniejsze trunki. Długie to były nasiadówy przy jego stole, do rana. Tyrani zwykle cierpieli na bezsenność. Hitler też chodził spać o 3 lub 4 nad ranem. Noce spędzał ze swoją świtą przy zastawionym stole w myśl zasady - "ja nie śpię, nie dam też spać innym".

Ponoć kamerdyner budził Führera o 14. Podawał mu śniadanie złożone z herbatników i słabej herbaty.
To, co tyranów łączy, to fakt, że nie dojadali w młodości.

Ów dietetyk Josipa Broz Tito, bohater dokumentu "Kucharze historii", mówił, że zanim jedzenie trafiło na talerz przywódcy, musiało je przetestować kilka zaufanych osób.

Nic dziwnego, trudno zliczyć zamachy na życie Hitlera czy Napoleona. Takie zabezpieczenie się na wypadek zatrucia to była konieczność. Choć u niektórych owa ostrożność przeradzała się w manię prześladowczą. Ceausescu miał z tego powodu fioła na punkcie higieny, nie podawał nikomu ręki, nosił ubrania jednorazowego użytku. Od kiedy usłyszał o zamachu na Fidela Castro zatrutym obuwiem, na okrągło zmieniał buty...

Anegdota z Zelwerowiczem w roli głównej ma jednak sens. Na scenę wpada spiskowiec cały we krwi. Wpada i... niestety nie wie, co ma robić dalej. - Zabij mnie! - podpowiada półgębkiem aktor. Ten nic. - Zabij mnie! - cedzi przez zęby Mistrz. Musiało się młodemu adeptowi sztuki aktorskiej chyba we łbie pomieszać, bo nie wiedzieć czemu, przerażony spiskowiec, miast wbić sztylet w plecy bohatera, kopnął go i uciekł ze sceny. Wtedy to Zelwerowicz, niewzruszony, podszedł do rampy, dramatycznym głosem rzekł: - Ten but był zatruty... I padł.

Uwielbiam tę historię! Wróćmy do naszych tyranów. W biednych latach młodości zaczynali od marnej kuchni, a Napoleon i na marnej skończył. Na Wyspie św. Heleny nie przelewało mu się. Nie dostawał swojego ulubionego wina. Bardzo cierpiał, bo przez całe życie pił tylko jeden gatunek wina, Chambertin rozcieńczone wodą. Wszystkim je zachwalał. Kiedyś poczęstował nim swojego gościa, zapytał, jak mu smakuje. Gość był dobrze wychowany, więc odparł tylko: - Piłem lepsze. Na wyspie były trudności z zaopatrzeniem, brakowało funduszy. A przecież utrzymywał tam "dwór" złożony z pięćdziesięciu osób. Stale uprzykrzający więźniowi życie gubernator wyspy sir Hudson Lowe w pewnym momencie wprowadził nawet restrykcyjne ograniczenia ilości produktów, które dostarczano Francuzom: tyle a tyle chleba, jajek, mleka dziennie. Bardzo to Napoleona zabolało. Żeby zrobić gubernatorowi na złość zdecydował się oddać na złom swoją słynną srebrną zastawę. Za tak zdobyte pieniądze kupowano żywność. Chodziło jednak przede wszystkim o względy propagandowe, Napoleon chciał pokazać światu, jak źle jest traktowany.
To rozcieńczanie wina wodą. Ponoć robił to także Stalin.
Napoleon na pewno, co do Stalina to nie jestem przekonana. Lubił mocne alkohole. Koniak, wódkę. Na archiwalnych filmach przedstawiających przemawiającego Stalina, na mównicy, zamiast karafki z wodą stoi butelka wina.

Zmuszał zgromadzonych przy stole do picia, wznosząc toasty. Odmowa wypicia to był obraza. Gruzińskie toasty do dziś należą do najbardziej popularnych. Choćby ten: "Szła żaba przez jezdnię, a że nie uważała, straciła tylne łapki pod kołami samochodu. Doczołgała się do chodnika i myśli sobie: - Całkiem ładne były te nogi, muszę po nie wrócić. Ledwie zdążyła wejść z powrotem na jezdnię, a tu następny samochód pozbawił ją głowy. Wypijmy za to, by nie tracić głowy dla ładnych nóg!". Ciekawe, ile ważnych decyzji podjęli tyrani pod wpływem alkoholu?

Napoleon był pod tym względem bardzo rozważny. Pijał słabe trunki. Hitler pozował na abstynenta. Nawet bez alkoholu tyrani prezentowali przy stole prostackie maniery. Niektórzy rzadko myli zęby, Mao Zedong w ogóle.

Bez względu na maniery spożywanie posiłku z despotą wydaje się średnio komfortowe.
Zwłaszcza że można wylądować na stole tego despoty.

W sosie?!
Byli tacy dyktatorzy w historii: Bokassa, Idi Amin. Jego przeciwnicy polityczni lądowali w słynnej zamrażarce Amina. Podobny los czekał niewierne kochanki. Idi Amin chwalił się, że bardzo lubi mięso ludzkie i tęsknił za nim na emigracji. Ile było w tym pozy, szaleństwa, nie wiadomo. Bokassa został w czasie procesu oczyszczony z zarzutów o ludożerstwo, które wnosił przeciwko niemu nie kto inny, a jego własny kucharz.

Stalin ludzi nie jadał, ale ponoć usunął swojego ministra handlu, bo ów fatalnie zorganizował transport jego ukochanych bananów. Słynna "afera bananowa".
Stracił stanowisko czy życie?

Stanowisko.
To co to za afera?! Ciekawsza jest historia związana z mango. Owoc ten otoczony został najprawdziwszym kultem. Pod koniec rewolucji kulturalnej w Chinach Mao Zedonga odwiedził minister spraw zagranicznych Pakistanu. Przywiózł mu w prezencie kosz owoców mango. Pech! Mao nie lubił mango. Ale ponieważ był - jak wszyscy tyrani - specem od piaru, postanowił podarować owoc swojemu narodowi, a dokładnie stołecznym Drużynom Propagandy Myśli Mao Zedonga. Drużyny te zostały powołane po to, by zdusić działanie Czerwonej Gwardii, która się trochę wymknęła Mao spod kontroli. Chciał jej utrzeć nosa, więc wyróżnił tę nowo powołaną organizację.
Dając mango?
Wyróżnieni nie zjedli prezentu, tylko potraktowali go jako najsłodszą relikwię. Tylko co z tą relikwią dalej, zastanawiali się? Jakkolwiek by ją przechowywać, zaczyna się psuć. Niektórzy eksperymentowali z formaldehydem. W nim przecież przechowywano ciało Lenina. Miało z tego wyjść wiecznie żywe mango. Niestety, do konserwacji Lenina formaldehyd był idealny, mango w formaldehydzie sczerniało. Był też pomysł, by obdzielić owocem cały naród. Ale jak jednym mango obdzielić choćby kilka tysięcy Chińczyków? Moczono więc go w wodzie, a kroplami tej wody o cudownym smaku mango uszczęśliwiano ludzi. Ostatecznie stworzono woskowe relikwie mango, które przechowywane były w szklanych relikwiarzach zdobionych portretem Mao. Do dziś na aukcjach internetowych można kupić niezliczone ilości tych replik. Bywa, sprzedawcy zapewniają, że to autentyk z czasów rewolucji kulturalnej, jednak większość to chińskie podróbki.

Historycy zwykle omijają kwestie kulinarne w opisywaniu dziejów. Słusznie?

Kiedy pisałam o portretach Stalina jako ikonach, natrafiłam na opinię historyka, który twierdzi, iż kult jednostki, którego początek datuje się na lata 20., zaczął się od wykonania rzeźby Stalina w cukrze. Nie bez powodu wszak śpiewano o jego ustach, że słodsze są od malin! Kulinaria odgrywają w historii ogromną rolę, bo przecież wiele politycznych decyzji podejmuje się właśnie przy stole. Od tego, co jedli, co pili i ile pili ci, którzy rządzili światem, zależą w dużej mierze nasze losy. I od tego, jak potem trawili. Napoleon pod Waterloo był bardzo cierpiący. Mówiłyśmy o Stalinie jako o wielkim zaopatrzeniowcu, który doprowadzał do głodu całe narody, ale też czasem potrafił sprawić i radosny prezent kulinarny. Na przykład Nadieżdzie Krupskiej. Przysłał jej na 70 urodziny tort. Wspaniały, zwieńczony śmietanowymi różami. Ta największa była przeznaczona dla jubilatki. Następnego dnia Krupska już nie żyła. Stwierdzono u niej "zatrucie pokarmowe".

To jakby Stalin wyskoczył z tego tortu.
To byłoby dobre dla Berlusconiego. Zupełnie w jego stylu. Zrobiłby to perfekcyjnie!

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki