Ale cóż na to poradzić. Gdy płynie się żaglowcem - żeglarska aura dziwić nie powinna. Choć zimno, choć słotno, paru entuzjastów na skwerze Kościuszki zostało. Więc słyszeli jak "mówi kapitan" i dziękuje za trzymiesięczny wspólny rejs. Widzieli Zawiszę Czarnego, jak z Chopinem mija się w porcie i pozdrawia wzajemnie. To mijanie się z kompozytorem w większym jeszcze stopniu także na lądzie.
Dziwne fortepiany i przesadnie ufryzowani Fryderykowie zachęcający do wspólnego świętowania. W końcu wspólne tych fortepianów malowanie na placu Grunwaldzkim - wyraźnie za dużym jak na plastyczne chętki gdynian. Chopin spacerujący Świętojańską, Chopin grany przy fontannie na skwerze. Dyskretna scena i młodzi, trochę stremowani pianiści. Naturalnie, bezpretensjonalnie, fantastycznie - inna jakość, inna kultura niż ta wyłażąca zwykle z głośników okolicznych smażalni.
I publiczność - głównie sami wykonawcy (bo reszta wybrała smażalnie?). Tak było w dzień. A wieczorem, gdy na scenie przy muszli znów rozbrzmiały jego mazurki? Hulał wiatr po placu, oklaski ledwie mogły się przez ten wiatr przebić, ale nie dlatego, że takie słabe, bo wykonawcy marni. To był koncert dla dwudziestu pięciu osób, w tym ochroniarzy (gadających zresztą w najlepsze z przygodnie spotkanymi znajomymi). Ot, i całe nasze gdyńskie Chopina witanie. "Jesteś szalooona, mówieee ci..." - słyszę wieczorem refren z pobliskiego pubu. Gdynia się bawi. Chopin odpłynął.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?