Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trójmiasto: Sklep sportowy pralnią brudnych pieniędzy

Łukasz Kłos
Pralnia pieniędzy - tak śledczy mówią o "interesie", jaki rozkręcił właściciel jednego z trójmiejskich... sklepów sportowych. Przez ręce Jarosława P. (a konkretnie: sieć kontrolowanych przez niego spółek) tylko w ciągu czterech lat miało przejść co najmniej kilkadziesiąt milionów złotych. Przedsiębiorca miał oferować prezesom ogólnopolskich firm pomoc w defraudacji majątku zarządzanych przez nich spółek. P. miał też tak organizować obrót zarobionymi pieniędzmi, by ich strumień maksymalnie omijał jurysdykcję polskiej skarbówki.

Fikcyjne faktury czy umowy na nierealizowane zadania - to zdaniem gdańskich śledczych, główne "narzędzia pracy" Jarosława P. Na ławie oskarżonych zasiadło, łącznie z nim, dziewięć osób. Wśród nich znaleźli się prezesi oraz członkowie zarządów spółek z branży stoczniowej i instalacji lotniskowych. Wśród oskarżonych są też osoby, które zdaniem prokuratury, pomagały P. w organizacji procederu.

- Naszą uwagę zwróciły masowe transfery, które przypominały mechanizm prania brudnych pieniędzy - mówi nadzorujący śledztwo Jakub Chrząszcz, prokurator Wydziału Śledczego Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - W toku śledztwa ujawniliśmy, że na podstawie fikcyjnych faktur oraz umów zawieranych między wzajemnie powiązanymi firmami dokonywano intensywnego obrotu środkami pieniężnymi. W ten sposób sztucznie generowano koszty, co między innymi prowadziło do nielegalnego obniżenia należnych podatków.

Prezes wielofunkcyjny

Śledztwo w sprawie trójmiejskiej "pralni" to jedna z tych spraw, które co krok zaskakują. Pierwszy dzwonek alarmowy zabrzmiał w 2005 roku. Wtedy to generalny inspektor informacji finansowej trafił na ślad podejrzanej transakcji. Oto z rachunku należącego do polskiej spółki Ragon zlecono przelew na konto cypryjskiej Hart Limited. Około 100 tys. dolarów amerykańskich miało pokryć koszty rzekomo wykonanej wcześniej usługi. Szkopuł w tym, że to nie prezes Ragonu zatwierdził transakcję. Nie mógłby wręcz tego zrobić, gdyż nie miał nawet dostępu do rachunku firmy! Jedyną osobą upoważnioną do składania bankowych dyspozycji był... pełnomocnik zarządu spółki.

Prokurator bada strzały na lotnisku w Malborku

Nietypowa sytuacja w firmie zwróciła uwagę urzędników finansowych. GIIF "zaaresztował" przelew, zablokował konta i powiadomił organa ścigania. Ze względu na międzynarodowy charakter transakcji wyjaśnienie wątpliwości zlecono Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Szybko ustalono, że pełnomocnikiem, który stał za bankową dyspozycją, był... Jarosław P.

- To był pierwszy trop, który nakierował nas na rozbudowany mechanizm służący zacieraniu źródła pochodzenia pieniędzy - mówi prok. Wojciech Szelągowski, szef analityków gdańskiej Prokuratury Okręgowej. - Angażował on szereg podmiotów gospodarczych powiązanych wzajemnie zarówno osobowo, jak i kapitałowo.

Jarosław P. np. w poszczególnych firmach występował w kilkunastu różnych funkcjach. Podczas gdy w jednych był prezesem, w innych był dyrektorem ds. handlowych, prokurentem, a jeszcze w innych pełnomocnikiem, a nawet wierzycielem. Co więcej - by wzmocnić kontrolę nad całym przedsięwzięciem, kluczowe stanowiska w niektórych spółkach zajmowali też członkowie jego rodziny. O tym, że osoby te najprawdopodobniej były tylko figurantami, śledczy mieli się dowiedzieć z innych zgromadzonych w tej sprawie dowodów, w tym z e-maili, wskazujących rzeczywisty układ sił.

W drodze do raju

Zanim jednak możliwe było wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków, konieczne okazało się przewertowanie stosów dokumentacji księgowej każdej ze spółek P. W całej sprawie zgromadzono 140 tys. stron dokumentów związanych z działalnością przedsiębiorstw Jarosława P. oraz jego kontrahentów. Wśród nich znalazły się nie tylko faktury oraz umowy handlowe, ale też wyciągi z 530 różnych kont bankowych. Opracowanie całej tej dokumentacji okazało się tym bardziej pracochłonne, że większość badanych przedsiębiorstw równolegle prowadziła w pełni legalną działalność.

Łukasz Kłos
tel. 58 30 03 334

Choć śledztwo wzięło swój początek od jednej, prostej transakcji - przelewu z Ragonu do Hart Limited - to konieczne okazało się przeanalizowanie wielu innych, by wykluczyć te podejrzane. Dowody zebrane przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wskazywały jednak na coraz to szerszą skalę procederu. Z czasem śledczy nabrali pewności, że gros transakcji kontrolowanych przez Jarosława P. ma dwa zasadnicze cele. Pierwszy to wyprowadzenie kapitału z polskich, legalnie działających spółek, do tzw. rajów podatkowych (czyli krajów stosujących niskie stawki podatkowe). Drugim natomiast było zamaskowanie przepływu pieniędzy, w taki sposób, by polski urząd skarbowy nie dostrzegł, że potencjalne podatki wyciekają za granicę. Oba zadania P. miał realizować na zlecenie klientów - prezesów i członków prężnie działających spółek.

Cypryjski łańcuszek

Wśród "klientów" P. znalazł się m.in. Wiktor K., prezes Ketaletu sp. z o.o. To spółka z branży stoczniowej, zajmująca się głównie remontami statków. Tylko w latach 2001-2005 udało się jej podpisać kontrakty na remonty ponad 40 różnych jednostek. Roczne obroty spółki liczone są w milionach złotych. Mimo wysokich przychodów przez wiele lat zysk stanowił jednak tylko niewielką ich część. W zależności od roku było to 2-5 proc. Jakikolwiek by on nie był - jak w każdej spółce z o.o. - w całości zasilał majątek spółki. Jedynym zyskiem prezesa z działalności takiego przedsiębiorstwa jest pensja ustalona przez jego właścicieli.

Czytaj również: Patryk Palczyński mógł popełnić samobójstwo

Tymczasem z ustaleń śledczych wynika, że Jarosław P. miał zaproponować "optymalizację" zarobków prezesa Ketaletu. Mechanizm był prosty: chodziło o to, by przez wiele lewych faktur i umów stworzyć w zarządzanej przez Wiktora K. firmie dodatkowe koszty. Pieniądze wypływające z firmy na pokrycie kosztów fikcyjnych usług trafiały do któregoś z kontrolowanych przez P. przedsiębiorstw. Wówczas miała następować seria transakcji maskujących prawdziwe ich źródło - firmy te powtarzały manewr, kilkakrotnie zawierając ze sobą równie fikcyjne umowy. Dopiero po tej, okrężnej drodze, pieniądze trafiały na rachunek bankowy zarejestrowanej na Cyprze firmy Hart Limited.

Kapitał cypryjskiej spółki miał być następnie wypłacany Wiktorowi K. już jako... wynagrodzenie za pracę w jej radzie nadzorczej. Co więcej, wynagrodzenie nieobarczone już ciężarem polskich podatków.

- Proceder ten był tak szeroko stosowany, że fikcyjne usługi związane są z remontem ponad 70 statków! - podkreśla prok. Jakub Chrząszcz.

Fikcyjne koszty całkiem realnie obciążały budżet Ketaletu, zarządzanego przez przedsiębiorczego prezesa. W czasach intensywnej "współpracy" z przedsiębiorstwami Jarosława P. rentowność firmy była niewielka. Co ciekawe, kondycja finansowa firmy poprawiła się, gdy w 2005 roku pojawili się w niej... funkcjonariusze ABW, badający kontrahentów cypryjskiego Hart Limited. Podczas gdy wcześniej zyski stanowiły 2-5 proc. przychodów, jeszcze w tym samym roku wzrosły do 10 proc. Rok później osiągnęły poziom aż 27 proc.!

130 tysięcy rekordów

Z tej samej "usługi" co Wiktor K. skorzystali też Jerzy N. i Piotr M. - dwaj członkowie zarządu Santee sp. z o.o. Obieg pieniędzy różnił się tylko tytułami faktur i nazwami umów na wirtualne usługi. Bywało np. tak, że specjalistyczne prace projektowe przy instalacjach lotniskowych dysponująca kadrą i prężnie działająca Santee zlecała szerzej nieznanemu w branży... Ragonowi - firmie, która nigdy wcześniej nie miała do czynienia z podobnymi przedsięwzięciami.

W rzeczywistości - zarówno w przypadku Santee, jak i Ketaletu - przyjmowane przez nich zlecenia wykonywane były najczęściej siłami pracowników zatrudnionych w tych firmach, czasem również na czarno.

- O ile więc legalne kontrakty Santee czy Ketaletu były faktycznie realizowane, o tyle już ich współpraca z podwykonawcami w postaci firm kontrolowanych przez Jarosława P. była czystą fikcją, służącą ukryciu przepływu pieniędzy - tłumaczą śledczy.
Żeby nie zgubić się w gąszczu rachunków, przelewów i kolejnych transakcji oraz wyodrębnić te, które miały przestępczy charakter, analitycy z Prokuratury Okręgowej przygotowali analizę kryminalistyczną, wraz z graficznymi schematami powiązań. Opracowanie materiałów służących do sporządzenia tylko jednego z diagramów zajęło analitykowi pół roku. Przedstawia on schemat powiązań kapitałowo-osobowych między oskarżonymi a ich kontrahentami.

- W toku śledztwa analityk wprowadził łącznie ponad 130 tysięcy informacji z akt sprawy, tak zwanych rekordów - mówi prok. Wojciech Szelągowski, naczelnik Wydziału Analiz.

Nie zawsze zakres wykazywanych usług był identyczny z pracami, jakie zakontraktowane miały obie spółki. Czasem którejś ze spółek znajdujących się w łańcuszku podwykonawców Hartman Limited wystawiał fakturę za np. rzekome usługi konsultingowe. Tylko z tego tytułu w latach 2002-2004 cypryjska firma zainkasowała łącznie 20 mln zł. Na tę sumę składały się zazwyczaj drobniejsze zlecenia. Duże kwoty, takie jak np. 1 mln zł za przygotowanie projektu instalacji lotniskowych - zdarzały się sporadycznie.

850 euro na waciki

Przełomowe dla gdańskich śledczych okazały się dowody zabezpieczone przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w trakcie przeszukiwań w siedzibach spółek kontrolowanych przez Jarosława P. Nieraz pod jednym adresem figurowało kilka firm równocześnie. Bywało też jednak, że choć formalnie Jarosław P. nie był związany z daną firmą, to jej dokumentację i tak odnajdywano w siedzibie którejś z jego spółek. Zaskoczeniem było odkrycie dokonane w siedzibie jednej z firm mieszczących się w Sopocie. Znaleziono tam m.in. pieczątki innych firm oraz faksymile członków zarządu i pełnomocników innych spółek.

Recepty bada prokurator. Lekarce grozi więzienie

- W dodatku z zabezpieczonych tam dysków twardych komputera biegły odczytał korespondencję między Jarosławem P. a jego współpracownikami - przyznaje prok. Szelągowski.

Okazała się istną skarbnicą wiedzy o prawdziwych przyczynach przeprowadzanych na masową skalę transferów finansowych. Z korespondencji wynika, że oskarżeni udzielali sobie nawzajem konkretnych wskazówek co do tego, po co, kiedy i jakie faktury należy wypisywać. Do tego stopnia, że ustalali wręcz konkretny dzień "wykonania" usługi i wystawienia poświadczającego ją dokumentu, by transakcja przypadła np. przy korzystnym kursie euro.

- Żona potrzebuje 850 euro na waciki - miał napisać w jednym z e-maili Jerzy N. z Santee do Jarosława P. (tym razem w roli pełnomocnika cypryjskiego Hart Limited, który zatrudniał żonę N.).

Zdaniem śledczych, w podobny sposób Jarosław P. ustalał ze swoimi klientami, jakie kwoty i komu należy przelać, by spieniężyć "zaoszczędzone" pieniądze. Tylko w 2005 roku żona Jerzego - Brygida K.N. - zarobiła w Hart Limited 750 tys. zł.
Kilkuletnie śledztwo zakończyło się skierowaniem aktu oskarżenia do sądu. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Proces się rozpoczął. Najbliższe rozprawy wyznaczono na początek marca.

Imiona i inicjały oraz nazwy firm zostały zmienione

Łukasz Kłos
tel. 58 30 03 334
[email protected]
Łukasz Kłos na Facebooku

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki