Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener rugbistów reprezentacji Polski i Lechii Gdańsk Marek Płonka: Dajmy naszym uwierzyć w siebie

Adam Mauks
Z Markiem Płonką, nowym trenerem reprezentacji Polski w rugby rozmawia Adam Mauks

W jaki sposób trafiłeś do rugby?

- Mój ojciec zawsze nakręcał mnie na sport. W liceum nie urosłem za wiele, byłem takim grubaskiem, próbowałem koszykówki, kajaków w MRKS Gdańsk, próbowałem chyba wszystkiego, aż w pewnym momencie, a było to na studiach na AWF, Stefan Kałużny z Wieśkiem Woronko namówili mnie na rugby. I potem poszło z górki. Trafiłem do reprezentacji, ale tam zawsze byłem tym drugim, na ogół za Kałużnym. W 1986 roku wyjechałem do Francji, ale bez zgody związku, więc mnie zawiesili. Drugi raz wyjechałem nad Sekwanę dwa lata później i we Francji grałem do 1995 roku. I nagle się okazało, że we Francji w I-ligowym zespole jestem tym pierwszym. Swoje wyszkolenie techniczne musiałem czymś nadrobić. Miałem płuca jak pies do biegania, miałem niezły skok dosiężny, co wówczas było bardzo ważne, bo w aucie nie było wynoszenia. No i byłem agresywny, co Francuzom bardzo się podobało.

Jaki miałeś start we Francji?

- Bardzo łatwy, bo od razu zagrałem w pierwszym zespole. Ale wcześniej, czyli w 1986 roku, kiedy w wyjeździe pomagał mi Heniu Krawczuk, nie było tak różowo, bo w pierwszym meczu wyleciałem z boiska za kopnięcie przeciwnika. Już wtedy nauczyłem się, że we Francji na boisku rugby do wyjaśnienia spornych sytuacji można używać tylko rąk. Wróciłem do Polski, bo we Francji też mnie zawiesili. Miałem doła. Ale po dwóch latach się do mnie odezwali i zaprosili do Cresout. Znów byłem szczęśliwy, bo jak na polskie warunki to były zupełnie inne pieniądze, no i mogłem grać z zawodnikami, których wcześniej widziałem tylko w telewizji. Ale już wtedy musiałem być trzy razy lepszy od Francuza, by wyjść na boisko w meczu. Teraz powtarzam to samo: żeby Francuz zagrał w polskiej reprezentacji musi być trzy razy lepszy od Polaka. Pamiętam, że ten Francuz, z którym wygrywałem rywalizację o miejsce w składzie, bardzo mnie wspierał, podpowiadał, co robić na boisku, by być skuteczniejszy. I dziś po latach widzę, jak ważną rolą jest bycie starszym, doświadczonym rezerwowym, który mentalnie bardzo dużo może pomóc młodszym.

We Francji grałeś 7 lat. Jakie doświadczenia sportowe i życiowe przywiozłeś do Polski?

- Cała ta przygoda francuska była niesamowita. Otoczka, atmosfera, popularność rugby była dla mnie szokiem. Raz wyszedłem po gazetę i musiałem po drodze wypić chyba cztery drinki, bo kibice mnie rozpoznali i koniecznie chcieli się ze mną napić. Potem się nauczyłem, że wodę też można wypić z kibicem... Ale nie można było odmówić. Kiedy jednak przegrywaliśmy, byli wściekli i widziałem, jak darli zaproszenia na mecz. Nauczyłem się boiskowego spokoju, chłodnej głowy. Wyrobiłem sobie markę, oni liczyli się ze mną. Zaliczyłem we Francji trzy kluby i chyba po Grześku Kacale, zrobiłem tam największa karierę. Mój starszy kolega z reprezentacji Zbyszek Kasiński, uświadomił mi kiedyś, że byłem jedynym Polakiem, który był kapitanem francuskiej drużyny. To było w Strasburgu. To musiało zaprocentować w ostatnich latach gry w Lechii, a potem w pracy trenerskiej.

Mówi się, że gdyby nie Ty, nie byłoby wspaniałej kariery Grzegorza Kacały.

- Zaproponowałem Francuzom dwóch rugbistów z Polski, do III linii młyna. To byli Mariusz Niespodziany z Lechii i Grzesiek Kacała z Ogniwa. Mariusz mi odmówił, ale Grzesiek zaakceptował wyjazd do Francji. Pamiętam, że w debiucie w Olympique Cresout był potwornie zagubiony, ale już w drugim meczu było OK. Grzesiek mówił mi wtedy: "Kurczę, czego nas w tej Polsce uczą? Przecież tu szarżują tak, jakby z dachu spadali". Szybko się zaaklimatyzował , bo był bardzo wybiegany i silny. Tego w Polsce nauczył go Ryszard Wiejski, ówczesny trener reprezentacji. Kacała nie bał się przejść do innego klubu, a miał wiele propozycji, bo był dobry i grał przeciwko dobrym.

Powrót do Polski w 1995 był dla Ciebie szokiem?

- Nie. Zawsze wiedziałem, że wrócę do Gdańska. Byłem tam potrzebny, dopóki grałem w rugby. Takie jest życie. Choć muszę przyznać, że jedyny region, z którym rozstawałem się z żalem to Prowansja. Byłem w niej zakochany. Chciałem też wracać ze względu na syna. W domu mówiliśmy po polsku, ale na podwórku Marek mówił po francusku. Na coś trzeba się było zdecydować. Wróciłem z rodziną do Polski, Lechia była wtedy mistrzem, trenerem był Jurek Jumas. Pamiętam, że jak chciałem zaproponować jakieś nowe zagrywki z Francji, kiedy mieliśmy karnego, to chłopaki z Lechii mówili: "Żadnych nowości! My tu mamy Janka Urbanowicza i jak jest karny, to tylko on kopie".

W 2003 roku zostałeś trenerem rugbistów Lechii.

- Wtedy w klubie był mały przewrót, zmienił się zarząd, a ja zostałem samodzielnym trenerem. Z resztą jak sięgnę pamięcią, to zawsze zostawałem trenerem, jak nie szło, bo nie było pieniędzy, trzeba było namawiać ludzi do gry. Wtedy skończyła się epoka, że gramy "za kotleta". Arka pierwsza zaczęła płacić przyzwoite pieniądze za grę w Polsce, potem Budowlani z Łodzi, Lechia, chcąc walczyć o tytuł, musiała do nich dołączyć. Byliśmy mistrzem Polski, ale odstawaliśmy organizacyjnie od Gdyni i Łodzi. Było bardzo ciężko, ale udało się uratować Lechię przed degradacją. Powoli ludzie zaczęli nam pomagać. Tu dał ktoś tysiąc złotych, tam drugie i jakoś zaczęliśmy się przystosowywać do nowych realiów, ale nie było mowy o tym, by płacić za grę. Potem ze mnie zrezygnowano, bo nie było sukcesów, ale skład Lechii bardzo zubożał, bo odeszli tacy gracze jak Jacek Grebasz czy Rafał Kochański. Ciężko było ich zastąpić. Potem wróciłem do Lechii, pomagał mi Janek Urbanowicz. W 2005 roku właśnie on zrobił niebagatelną rzecz w historii gdańskiego rugby. Janek był z Arką na Pucharze Europy w Splicie. Zobaczył, jak Gdynia pomaga rugbistom i umówił się na spotkanie z prezydentem Adamowiczem. Powiedział mu o tym, że bez pomocy miasta Lechia zginie. Wtedy coś pękło i miasto zaczęło się nam przyglądać i pomagać. Od tego czasu mamy w klubie prawdziwą stabilizację i myślę, że miasto nie żałuje swojej decyzji, bo staramy się te promować, jak tylko najlepiej potrafimy. To co zrobiliśmy w minionym sezonie, jest tego najlepszym dowodem.

Jak chcesz pogodzić pracę nauczyciela w gimnazjum i rolę selekcjonera reprezentacji Polski w rugby?

- Nauczyciel to mój zawód, bardzo go lubię, mam dobry kontakt z młodzieżą. Mój ojciec kiedyś mi powiedział, że jak będziesz lubił to, co robisz, to tak jakbyś nie pracował. I tak jest ze mną. Natomiast praca trenerska w klubie a praca selekcjonera to dwie różne rzeczy. W klubie trzeba dać zawodnikom serce na dłoni i robić wszystko lub prawie wszystko, bo jak zawodnik wyczuje, że się migasz, że go olewasz, to masz przechlapane i nic z drużyną nie osiągniesz. W klubie byłem już zmęczony pracą, przynosiłem ją do domu. Śmieję się, że moja żona sama mogłaby poprowadzić teraz jakąś drużynę, bo już tyle wie o tej robocie. To jednak za jej namową zrezygnowałem z pracy w Lechii. Kadra to co innego.

No właśnie. Jeszcze przed oficjalną informacją, że Tomasz Putra nie jest już szkoleniowcem reprezentacji pojawiły się w internecie głosy, że trenerem będzie Marek Płonka...

- Od razu wyjaśniam: przed finałem mistrzostw Polski w Gdyni nikt ze związku nie składał mi propozycji pracy z kadrą. Po finale podszedł do mnie jeden z członków zarządu PZR i zapytał, czy to prawda, że kończę pracę z Lechią. Powiedziałem, że tak i wtedy zaczęliśmy konkretnie rozmawiać. A propozycję przyjąłem, bo kadrze się nie odmawia, bez względu na sytuację.

Jaką masz wizję nowej reprezentacji Polski?

- Z wszystkimi, którzy grali u Tomka Putry i tymi, którzy mogą zagrać u mnie, już rozmawiałem. Uważam, ze trener bez zawodników jest nikim, choćby nie wiem jak był dobry. Wiem, że wielu zawodników odmówiło gry w reprezentacji Polski prowadzonej przez Putrę, bo czuli się upokorzeni, grając co chwila jakieś "ogony". Chcę zbudować atmosferę, bo bez niej nie ma żadnych szans na sukces. Chciałbym, żeby zawodnicy mieli do mnie zaufanie. Chcę zmienić trochę taktykę, bo muszę dostosować ją do możliwości personalnych, jakie będę miał. Chcę dać szansę tym, którzy czuli się do tej pory pomijani, a byli - i mam nadzieję, że nadal są - mocni. A Francuzi? No cóż, Tomek Putra zawsze twierdził, że oni są dużo lepsi od Polaków. A ja siedzę na trybunach i nie widzę, żeby błyszczeli na boisku. Jak będą trzy razy lepsi od naszych, biorę ich do kadry.

Filozofia reprezentacji Polski Tomasza Putry była dla związku za droga. Co jesteś w stanie osiągnąć z tą reprezentacją, mając mniejsze środki?

- Przede wszystkim nie mam ze strony związku żadnych ograniczeń finansowych. Związek dał mi tylko do zrozumienia, abym oparł reprezentację na zawodnikach polskich. Po drugie mamy ten komfort, że do końca roku mamy u siebie dwa mecze, jeden na wyjeździe. Powoli krystalizuję 30-osobową kadrę, są w niej także polscy Francuzi, ale nie wiem, czy oni będą mogli przyjechać na każdy mecz. Nie chcemy dostosowywać meczów reprezentacji Polski do kalendarza ligi francuskiej, bo dochodzi do absurdów, że gramy we Wszystkich Świętych czy Zaduszki, a to nie jest czas na rozrywkę. Mecze polskich rugbistów muszą być rozrywką. Na takim poziomie, by ludzie zobaczyli, że jak gra Polska, to obowiązkowo idę na mecz albo włączam telewizor. Dajmy naszym zawodnikom uwierzyć w siebie. Jestem pewien, że wszyscy zostawią serce na boisku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki