Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tato, wynoszą nasze meble. Rozmowa o strajku dokerów w Nowym Porcie w 1946 r.

Barbara Szczepuła
archiwum prywatne
Z profesorem Grzegorzem Berendtem o strajku dokerów w gdańskiej dzielnicy Nowy Port w 1946 roku, podczas którego doszło do samosądów i ukamienowania funkcjonariusza UB - rozmawia Barbara Szczepuła.

Dziesiątego sierpnia 1946 roku dokerzy pracujący w Nowym Porcie ukamienowali funkcjonariusza UB. Dwaj inni ubecy zostali ranni. Jakie było tło tych zajść?
Przyczyną protestu dokerów była dramatyczna sytuacja materialna. W porcie gdańskim pracowało ich około tysiąca, w gdyńskim - niemal dwa tysiące. Racje żywnościowe wydawane na kartki były zbyt małe dla ciężko pracujących mężczyzn. Zarabiali niewiele, więc chodzili stale głodni, bo nie było ich stać na kupno mięsa czy mąki na czarnym rynku. Na początku 1946 roku dokerom podniesiono płace, ale przy szalejącej inflacji i wysokich cenach żywności na czarnym rynku niewiele to dało. Atmosfera była ciągle napięta. Dochodziło do protestów. Zdesperowani, wycieńczeni wojną ludzie, chcieli zacząć normalnie żyć.

Co wynika z dokumentów UB, które Pan czytał?
Ubecy mają o dokerach skrajnie negatywną opinię. To dla nich "lumpenproletariat" i złodzieje. Do Gdańska codziennie zjeżdżają ludzie, szukający dla siebie nowego miejsca na ziemi, ci spod Krakowa czy Kielc i ci wyrzuceni ze swoich domów na Kresach czy zwolnieni z syberyjskich łagrów. Chcą się jakoś zakotwiczyć w mieście. W porcie pracują przeważnie mężczyźni, którzy nie mają konkretnego fachu albo nie mogą znaleźć pracy w swoim zawodzie.

Kradną? Podobno ukradli trochę pszenicy ze statku?
Głodują, więc kradną. Kradną przede wszystkim dary z UNRRA. Głównie żywność, ale i odzież. Są tacy, którzy ze statku z darami za każdym razem schodzą w innym ubraniu… Możemy mówić o społecznym przyzwoleniu na te kradzieże, ludzie przekonują: skoro mamy głodowe zarobki, musimy kraść, bo dzieci płaczą.

Coś jak Jean Valjean z "Nędzników" Wiktora Hugo, który ukradł bochenek chleba dla rodziny...
Kradną nie tylko dokerzy, ale i marynarze pełniący służbę wojskową oraz żołnierze WOP. Ci ostatni są w dobrej sytuacji, bo mogą ukryć skradzione towary pod pelerynami. Nawiasem dodam, że Amerykanie, którzy mieli misję w Nowym Porcie, wściekali się na ciągłe kradzieże kawy, herbaty, puszek mięsnych et cetera. Tymczasem wśród Polaków krążyła niepozbawiona podstaw pogłoska, że towary z UNRRA należy kraść, bo i tak zostaną one przeładowane na "szerokie tory", czyli trafią do Związku Sowieckiego. Co weźmiemy, to nasze…

Gdy wiosną wybucha strajk w Gdyni, strajkujący domagają się zwolnienia trzech kolegów aresztowanych za kradzież. Po interwencji Kazimierza Rusinka, działacza PPS, wychodzą na wolność. Szef UB, pułkownik Józef Mrozek jest zdegustowany: - To przyzwolenie na złodziejstwo! - skarży się swojemu przełożonemu Stanisławowi Radkiewiczowi, ministrowi bezpieczeństwa publicznego. - Trzeba karać surowo! Jednym z postulatów zgłoszonym przez Mrozka jest postulat wysiedleń z Wybrzeża "niepożądanego elementu". Władze polityczne i administracyjne podejmują stosowną decyzję. Z dokumentów partyjnych wynika jednak, że do ludzi, których należy usunąć obok kryminalistów, "szabrowników, spekulantów i knajpiarzy", zaliczono też lekarzy i adwokatów.

Osoby politycznie niepewne.
Tak jest. Ale władza stąpała po cienkim lodzie. W 1946 roku komuniści nie mieli tu poparcia społecznego. Ludzie zza Buga, oglądający komunistyczne porządki od 17 września 1939 r., czy ci, którzy ich doświadczali dopiero od roku 1944 lub 1945 nie mieli już złudzeń co istoty nowego systemu politycznego i gospodarczego. Silne były tu wpływy mikołajczykowskiego PSL i PPS. Stąd chęć pozbycia się ludzi nastawionych opozycyjnie, w pasie przygranicznym pozostać mogli tylko ci, którzy otrzymali Kartę Wybrzeża.

Czy nie chodziło też o to, by wyrzucić ludzi, którzy zajęli lepsze mieszkania i zająć ich miejsce?
W praktyce tak pewnie bywało. W dokumentach jest zapis mogący na to wskazywać. Pojawia się mianowicie stwierdzenie, że usunięcie szkodliwych elementów, pozwoli przydzielić lokale ludziom użytecznym. Zamiast szabrownika - uczciwy obywatel. Zaś o tym, kto jest uczciwy, zdecyduje władza. I tu jest przestrzeń dla nadużyć.

Po Nowym Porcie rozeszła się wieść, że ubowcy wyrzucają ludzi z domów...
Dziesiątego sierpnia dokerzy zgromadzili się przed Urzędem Zatrudnienia. Było ich, jak podają różne źródła, od ośmiuset do tysiąca pięciuset. Zażądali rozmowy z szefem urzędu, z liderami związków zawodowych i partii politycznych. Zgłaszali postulaty stricte ekonomiczne. Domagali się stuprocentowych podwyżek dla dokerów, ulg na przejazdy do pracy, deputatów żywnościowych i ubrań roboczych. Żądali też zwolnienia kolegów aresztowanych za kradzież pszenicy ze statku, bo pojawiła się taka plotka, nieprawdziwa, jak się potem okazało.

Dokerzy przedstawili postulaty i co dalej?
Temperatura gwałtownie podskoczyła, gdy na plac wbiegł chłopiec wołając: "Tato, tato, wynoszą nasze meble…". Ludzie pobiegli w kierunku kamienicy przy Sportowej 17. Ubecy rzeczywiście wytaszczyli już szafę z mieszkania jednego z uczestniczących w strajku dokerów. - Co jest? - krzyczy doker. - Podoba mi się twoje mieszkanie! - odpowiada bezczelnie ubek. Widząc jednak masę zdenerwowanych ludzi, funkcjonariusze UB wycofują się, zostawiając meble przed domem. Dokerzy wracają na plac. Tam przedstawiciele związków zawodowych i PPR przekonują, że poprawę warunków życia zapewni im przede wszystkim lepsza praca. Obiecują jednak jakąś podwyżkę.

I w tym momencie…
…dokerzy zauważyli w tłumie kilku ubeków (rozpoznano ich, bo byli w garniturach), którzy usiłowali spisywać najbardziej aktywnych robotników. Ktoś krzyknął: - Co robicie? - Wykonujemy swoją pracę - odparł ubek. Wtedy otoczono trzech funkcjonariuszy. Jeden z ubeków nie wytrzymał nerwowo, wyjął z kieszeni pistolet i zaczął strzelać. Zranił w obojczyk i pachwinę stojącego obok robotnika, Romana Herszteka. Ludzie zaczęli krzyczeć: "Bić ubeków! Bić bandytów!".

Ubecy chcą uciec do sowieckiej komendantury.
Nie zostają tam wpuszczeni. Rozdzielają się. Chorąży Karol Gronkiewicz biegnie ulicą Marynarki Polskiej w kierunku Letniewa, Antoni Kobielski i Jan Wojtas złapani obok komisariatu milicji zostają do utraty przytomności pobici sztachetami i kamieniami. Ktoś zauważa uciekającego Gronkiewicza. Część mężczyzn rzuca się za nim w pogoń. Dopadają go i tłuką trzymanymi w rękach kamieniami. Pewien chłopiec, który widział to zdarzenie, zeznaje, że był tam jeszcze jeden funkcjonariusz. Uciekł ciężarówką.

Czy to chorąży Gronkiewicz strzelał?
Nie ustalono tego, bo broń Gronkiewicza zginęła. Stanisław Majewski, oficer wydziału do walki z bandytyzmem w wojewódzkiej bezpiece, który znalazł się w Nowym Porcie, po zajściach opowiadał, że gdy z innymi funkcjonariuszami jechali ulicą Marynarki Polskiej, zobaczyli leżącego blisko jezdni zabitego Gronkiewicza (poznano go po ubraniu, bo głowę miał całkowicie zmasakrowaną). Broń leżała kilka metrów od zwłok. Magazynek był pusty. Potem już tego pistoletu nikt nie widział i nie można było stwierdzić, czy to on ranił Herszteka.

Co się działo po incydencie z ubekami?
Około piętnastej przybyły do Nowego Portu nowe siły bezpieki uzbrojone w broń maszynową. Ze Słupska ściągnięto też kompanię słuchaczy szkoły milicyjnej. Na rozkaz pierwszego wiceministra obrony narodowej, generała Mariana Spychalskiego żołnierze 16 dywizji piechoty otoczyli dzielnicę. Nocą rozpoczęły się aresztowania. Wyciągano ludzi z łóżek, wpychano na ciężarówki. Zatrzymano 248 osób. Przebywający w Sopocie na urlopie minister bezpieczeństwa publicznego Radkiewicz ściąga z Warszawy oficerów śledczych. O siedemnastej są już w Nowym Porcie. Przesłuchania i aresztowania toczą się w błyskawicznym tempie przez cały wieczór i całą noc. Większość zatrzymanych zostaje dość szybko zwolniona. Śledztwo koncentruje się na około trzydziestu osobach. Przeciwko sześciu przygotowano oskarżenia o podburzanie do linczu, o udział w biciu i zabiciu Gronkiewicza. Śledztwo trwa około dwudziestu dni. Spośród tej szóstki dwaj zostają przez sąd uniewinnieni. Inni dostają surowe wyroki: Władysław Miesojadow, którego świadkowie widzieli pokrwawionego, skazany zostaje na dożywocie, Stefan Mencel na piętnaście lat więzienia, Władysław Wysocki i Jan Znamierowski na dziesięć lat.

Nikt nie przyznał się do winy.
Proces był poszlakowy. Prokurator zaskarżył wyrok do Sądu Najwyższego. Ten skazał Miesojadowa na karę śmierci, a następnie na mocy amnestii zmniejszył wyrok do piętnastu lat pozbawienia wolności. Amnestia objęła także pozostałych skazanych, Menclowi obniżono karę do dziesięciu lat pozbawienia wolności, Wysockiemu i Znamierowskiemu do pięciu lat.

Jak się wydaje, procesów było więcej. Pisze o tym Marian Podgórski w książce "Portowców gdańskich drogi do wolności". Zachował się akt oskarżenia przeciwko jednemu z robotników, Stanisławowi Młynarczykowi. Na rozprawę przeciwko niemu wezwano z więzienia jako świadków dalsze osoby. Innym przykładem jest aresztowanie 10 lutego 1947 r. Stefana Simlata, któremu zarzucono udział w zabójstwie Gronkiewicza. Po uniewinniającym wyroku, nadal był przetrzymywany w więzieniu. Innego rodzaju pokłosiem wydarzeń z sierpnia 1946 roku były niewyjaśnione okoliczności śmierci głównego świadka oskarżenia - Strzeleckiego, którego zwłoki po pewnym czasie, znaleziono na torach kolejowych koło Tczewa. Zetknął się Pan profesor z tą sprawą?

Do innych konsekwencji rewolty dokerów z sierpnia 1946 r. należało swoiste "oblężenie" portowej dzielnicy przez wzmocnione siły bezpieki i milicji przez kolejny miesiąc. Kompanie słuchaczy szkoły oficerskiej MO w Słupsku odwołano dopiero w połowie września. W trybie doraźnym wysiedlono kilkadziesiąt rodzin uznanych ze element niepożądany, w tym właścicieli barów i restauracji. Innym następstwem społecznego buntu była poprawa materialnych warunków pracy dokerów. Zastosowanie metody kija i marchewki sprawiło, że Nowy Port nie stał się już później miejscem tak gwałtownie wyrażanego niezadowolenia społecznego. Skądinąd 10 sierpnia nie musiało dojść do tak dramatycznego rozwoju wydarzeń. Gdyby nie prowokacyjne zachowanie funkcjonariuszy UB i użycie przez nich broni wobec bezbronnych cywilów. Bo nie zapominajmy o tym, że pierwszą krew przelali tego dnia funkcjonariusze UB.

I jeszcze jedno: wiemy coś więcej o Gronkiewiczu? O Miesojadowie?
Gronkiewicz przed wojną był robotnikiem w Warszawie lub w Łodzi. Po wojnie pełnił funkcję I sekretarza Komitetu Powiatowego PPR w Wejherowie, potem znalazł się w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku.
Miesojadow był fryzjerem. Nie znalazł pracy w swoim zawodzie i zatrudnił się w charakterze dokera. Skąd przyjechał i co się z nim stało - nie wiem.

Rozmawiała Barbara Szczepuła
[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki