MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tak mi przykro, Woody...

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Dariusz Szreter Tomasz Bołt
Niedziela, 19 kwietnia 2009 r.

Jest w filmie "Stardust Memories" Woody'ego Allena wymowna scena, gdy do będącego na twórczym zakręcie reżysera filmowego (w tej roli oczywiście Allen), podchodzi fanka i mówi: Uwielbiam pańskie filmy, szczególnie te wcześniejsze, ŚMIESZNE.

Wyobrażam sobie, że gdybym spotkał Allena teraz, mógłbym powtórzyć coś podobnego: Uwielbiam pańskie filmy, szczególnie te wcześniejsze, CIEPŁE.

Przechodząc do sedna - nie podzielam entuzjazmu większości krytyków dla ostatnich, "europejskich" filmów Woody'ego. Zgoda, więcej w nich nowych, pięknych plenerów, nowych, pięknych i nierzadko wybitnych aktorów. Ale - usuwając centralną w większości jego wcześniejszych dzieł postać neurotycznego nieudacznika (którego utożsamiano z nim samym), Allen pozbawił je ich największego waloru.

Jego bohater mógł być, i najczęściej bywał, kompletnym niezgułą, hipochondrykiem, erotomanem i przede wszystkim skrajnym egotykiem. Miał jednak pewną cechę nie do przecenienia. Głosząc - teoretycznie - bezsens życia ("Wszystkie książki, które mi podsuwałeś miały słowo w tytule słowo <<śmierć>>" - wypominała mu tytułowa bohaterka filmu "Annie Hall"), jednocześnie rozpaczliwie się go trzyma. Nawet jeśli w większości wypadków jest w tym żałosny, zakłamany, czasem trywialny. Nawet jeśli jego jedynym pomysłem na oswojenie fenomenu całkowitej obojętności świata, jest zdobycie uczucia (i ciała) kolejnej kobiety, o której wiadomo, że i tak od niego w końcu odejdzie. A tym, co go ratuje od ostatecznego upadku, jest doprowadzona do mistrzostwa sztuka autoironii. Taki Allen pozostanie na zawsze moim bohaterem.

Natomiast postacie z jego nowych filmów, nawet tak zdawałoby się pełnokrwiste, jak Nola Rice (Scarlett Johansson) z "Wszystko gra" czy Maria Elena (Penelope Cruz) z "Vicky Christina Barcelona", nie potrafią tak "wyjść" do nas z ekranu. Patrzymy na nie, podziwiamy aktorski kunszt, może nawet ich pożądamy, ale im nie kibicujemy, bo w gruncie rzeczy mało nas obchodzą.

Ich perypetie mają temperaturę uczuciową partii szachów. Sprawiają wrażenie wydumanych przy restauracyjnym stoliku, jak losy bohaterki filmu "Melinda i Melinda". Jak scenariusze Kieślowskiego, reżysera, do którego w żadnym przypadku nie mógłbym podejść i powiedzieć: Uwielbiam pańskie filmy.

Tak mi przykro, Woody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki