Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Starania Władysława IV o powrót Rzeczypospolitej na Bałtyk

Kmdr Eugeniusz Koczorowski
Wzorem swoich poprzedników Władysław IV miał plany wzmocnienia morskich rubieży Rzeczypospolitej. Zapału w ich realizacji nie starczyło na długo
Wzorem swoich poprzedników Władysław IV miał plany wzmocnienia morskich rubieży Rzeczypospolitej. Zapału w ich realizacji nie starczyło na długo Muzeum Narodowe w Warszawie
Nieroztropna polityka Zygmunta III Wazy doprowadziła do utraty polskiej floty w Wismarze, dlatego jego syn musiał tworzyć marynarkę wojenną w zasadzie od podstaw.

Władysław IV, który objął tron po Zygmuncie III, był obeznany w sprawach dotyczących budowy i organizacji stałej floty. Towarzyszył ojcu w czasie pobytu w Gdańsku, zdawał też sobie sprawę z tego, że Polsce poza wojskiem lądowym potrzebna jest silna flota. Znalazł się jednak w sytuacji, że musiał ją tworzyć od nowa.


Pomysły bez pieniędzy

Utrata okrętów polskich w Wismarze zmusiła Władysława IV do energicznego działania. Wskrzeszenie utraconej floty było wszakże uzależnione od pieniędzy, stąd króla nurtowało pytanie, skąd brać środki na bardzo kosztowną przecież budowę okrętów bądź zakup gotowych jednostek. Wprawdzie jako nowy monarcha zaprzysiągł pacta conventa, w których zobowiązał się do utworzenia stałej regularnej floty, lecz wobec nieufnego stosunku szlachty do tych planów widać było, że postulat ten nie zostanie rychło spełniony.

W tej sytuacji Władysław IV, wzorem swoich poprzedników, powołał do życia w marcu 1635 r. Komisję Okrętów Królewskich. Liczył, że znajdzie ona środki bądź sposoby zorganizowania floty wojennej, i... się nie pomylił!

W skład komisji wchodziło dziesięć osób. Za wyjątkiem dworzanina królewskiego Zygmunta Guldensterna wszyscy byli gdańszczanami, zaś przewodził im starosta kościerski Gerard Denhoff. Pozostali członkowie komisji również byli weteranami walk ze Szwedami w wojnie o ujście Wisły, aczkolwiek niekoniecznie w ścisłym wojskowym znaczeniu. Byli to doświadczeni organizatorzy działań militarnych, w których wykazali się nie tylko fachowością, lecz także rutyną. W gronie tym znaleźli się m.in. komisarze dawnej Komisji Królewskiej - Herman von der Becke i Krystian Stroband oraz sekretarz tej komisji Jan Heppen.

Najważniejszą postacią dla realizacji planu królewskiego okazał się jednak bogaty armator gdański Jerzy Hewel. To on podsunął zafrasowanemu Władysławowi pomysł utworzenia floty królewskiej poprzez przekazanie mu niejako w dzierżawę dziesięciu własnych, wybranych, statków handlowych, które częściowo były uzbrojone w działa. Takiego rozwiązania problemu monarcha zapewne się nie spodziewał.

Fluity kontra galeony

Przekazanie królowi statków handlowych - fluit, które oczywiście nie dorównywały sile galeonów, stanowiło tymczasowe rozwiązanie problemu. Wielkość, omasztowanie i otaklowanie tych statków było prawie równe galeonom. Pozostawała jedynie kwestia ich dobrego dodatkowego uzbrojenia. Polski monarcha zadłużył się z tego tytułu u Hewela i związanych z nim innych bogatych kupców gdańskich na olbrzymią sumę 800 tys. złotych polskich. Nie było innego rozwiązania, gdyż skarbiec królewski świecił pustkami.

Dziesięć fluit - uzbrojonych w falkony, falkonety i hakownice (działka relingowe) - z oddziałami piechoty morskiej na pokładach mogło stanowić siłę w walce z okrętami szwedzkimi. Poszczególne jednostki prezentowały się następująco: Czarny Orzeł - 420 t wyporności i 32 działa, Prorok Samuel 400 t i 24 armaty, Wielkie Słońce 540 t i 24 armaty, Nowy Czarny Orzeł 300 t i 24 armaty.

Mniejsze od nich były: Biały Orzeł, Charitas, Gwiazda, Strzelec, każdy po 200 t i z 12-14 działami relingowymi, zaś najmniejsze Święty Piotr albo Fortuna (160 t, 8-12 dział) oraz Mały Biały Orzeł (140 t, uzbrojony w cztery niewielkie działka relingowe). Wprawdzie wymieniona liczba armat (jak kto chce, dział) może wydawać się imponująca, gdy chodzi o te największe okręty, trzeba jednak sobie uzmysłowić, że nie były to kolubryny czy kartauny, a jedynie działa małego kalibru i działka relingowe, strzelające pociskami kilkofuntowymi lub jeszcze mniejszego działomiaru.

Fluita, mimo dostosowania do walki, nie mogła się równać pod względem uzbrojenia artyleryjskiego z galeonem wyposażonym w kolubryny i kartauny. Mogła natomiast konkurować, gdy chodzi o wizerunek. Pozbawiona kasztelów na dziobie, a zwłaszcza na rufie, miała sylwetkę zgrabniejszą niż ciężki galeon. Fluity stały się na przełomie XVI i XVII wieku najbardziej popularnymi statkami handlowymi na Bałtyku, ale chętnie wcielano je i do floty wojennej.

Pod szkocką komendą

Dowódcą floty Władysława IV został mianowany nadkapitan Aleksander Seton (z pochodzenia Szkot), któremu z racji nieuczestniczenia w bitwie nie przysługiwał tytuł admiralski.

Podległe Setonowi okręty pełniły służbę dość "leniwie", bez spektakularnych działań. Z myślą o nich król zaaprobował jednak pomysł utworzenia dodatkowych baz, w zasadzie przystani, w których jednostki mogły się zatrzymać. Po rozpoznaniu wybrzeża wytypowano dwie lokalizacje w obrębie Zatoki Gdańskiej. Dokonali tego inżynierowie Fryderyk Getkamt, Jan Pleitner oraz Eliasz Arciszewski. Ich zdaniem, znajdujące się na Półwyspie Helskim miejsca nadawały się do budowy przystani i fortalicji, które na cześć króla i jego brata nazwano odpowiednio Władysławowem i Kazimierzowem.

Na początku swego panowania Władysław IV wykazywał wielką determinację zarówno w dziele budowy floty regularnej, jak i obronie wybrzeża. Sprowadził nawet z Zaporoża Kozaków pod dowództwem Konstantego Wołka, którzy na swoich czajkach i czółnach pełnili służbę na Zalewie Wiślanym.

Działalność tak zaimprowizowanej floty Władysława IV, mimo różnych pomysłów i starań króla, trwała krótko. Złożyło się na to wiele przyczyn. Głównie zadecydowały niefortunne sojusze z Danią i Rosją, które miały stworzyć dogodny klimat dla działania okrętów polskich przeciwko Szwecji, a także nikłe, by nie powiedzieć: żadne, poparcie ze strony szlachty i magnaterii dla prób utworzenia silnej i stałej regularnej floty polskiej. Ciągła nieufność szlachty i magnaterii, co do prawdziwych intencji monarchów, powołujących flotę polską na Bałtyku, znajdowała, niestety, częściowe uzasadnienie.

Rozejm ze Szwecją, zawarty 12 września 1635 r. w Sztumskiej Wsi, wytrącił z rąk króla ostatni atut, uzasadniający dalsze plany utworzenia i utrzymania floty polskiej na Bałtyku. Marzenia, co do panowania Rzeczypospolitej na przyległych akwenach (dominium maris), legły w gruzach.

Zniechęcony Władysław IV rozkazał w końcu rozbroić okręty i przywrócić im status statków handlowych. Wprawdzie marzyło mu się jeszcze utworzenie z Hewelem "przedsiębiorstwa handlowego" w postaci Kompanii Handlowo-Żeglugowej, jednakże po śmierci Hewela w 1640 r. statki wystawiono na sprzedaż. Trafiły one głównie do Holandii.

Jeszcze przez jakiś czas - wzorem swojego ojca i dziada - straż na polskim wybrzeżu starał się pełnić Jakub Weyher, ale bez silnej floty nie był on w stanie zapobiec desantom szwedzkim. Ostatecznie Szwedzi wtargnęli w głąb Rzeczypospolitej w 1655 r. w czasie tzw. potopu szwedzkiego.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki