Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smutek księdza prałata

Barbara Szczepuła
Życiorys prałata Jankowskiego, abp Gocłowski dzieli na trzy fazy: odbudowa kościoła, pomoc Solidarności i parafia jako ośrodek polityczny w latach 90.
Życiorys prałata Jankowskiego, abp Gocłowski dzieli na trzy fazy: odbudowa kościoła, pomoc Solidarności i parafia jako ośrodek polityczny w latach 90. Grzegorz Mehring
Według ks. Jankowskiego, w budynku plebanii św. Brygidy mieszkał esbek i to on miał z sąsiedzkich rozmów tworzyć rzekome donosy. Ale dokumenty, do których dotarliśmy, tego nie potwierdzają

Dziś na plebanii kościoła Świętej Brygidy cicho i pusto. Trudno wejść, bo drzwi zamknięte na głucho. Gdy mi się w końcu udaje, ksiądz Jankowski, w purpurowym szlafroku nałożonym na ubranie, wita mnie na piętrze. Mieszka tam teraz w dwóch pokojach urządzonych meblami w stylu Księstwa Warszawskiego.

Na ścianach obrazy: portret marszałka Piłsudskiego, olej przedstawiający księdza Jankowskiego z matką, obok drugi - gospodarz z Janem Pawłem II. Prałat czuje się nieźle, ale ciągle jeszcze nie całkiem wrócił do zdrowia. Cukrzyca daje mu się we znaki.

Przede wszystkim zdumiewa ta cisza. Przez lata plebania ta była nieomal centrum świata, miejscem spotkań najważniejszych ludzi w Polsce i znakomitych gości z zagranicy. To tu, na schodkach przed wejściem Lech Wałęsa komunikował "urbi et orbi" o najważniejszych postanowieniach Solidarności.

Pamiętam na przykład, jak w niedzielę na początku kwietnia 1989 roku mówił o zakończeniu obrad Okrągłego Stołu. Teraz może się to wydawać dziwne, bo ta informacja ukazała się przecież w gazetach, ale mediom nikt wówczas nie wierzył. Dopiero to co Wałęsa powiedział "u Brygidy", było ważne. Na plebanii było centrum dowodzenia, tu zbierali się najważniejsi doradcy Solidarności, zaś w kościele podczas mszy za ojczyznę grzmiał z ambony ksiądz Henryk. Jego antykomunistyczne wypowiedzi budziły powszechny aplauz i entuzjazm.

To do Brygidy w maju 1988 roku szli ze stoczni uczestnicy strajku, z Wałęsą, Mazowieckim, Szablewskim na czele. Pochód był nie tak znów wielki, ale ksiądz Jankowski kazał bić w dzwony i to dodało wszystkim otuchy. Staliśmy przed kościołem, skandując "Nie ma wolności bez Solidarności", i wznosiliśmy palce ułożone w literę "V". Dźwięk dzwonów podkreślał, że chwila jest historyczna.
To tu w ponurych latach stanu wojennego wszyscy znajdowali przystań i pomoc duchową i materialną. Dziedziniec plebanii oraz jej piwnice były wielkim magazynem darów z Zachodu - mąki, cukru, ryżu, proszku do prania, słodyczy, kawy i czego tam jeszcze. Wszystko to rozdawano rodzinom aresztowanych i internowanych. Dary dostawali też wszyscy inni potrzebujący, zwłaszcza wyrzuceni z pracy, których był przecież legion.

To tu, u księdza Jankowskiego odbywały się spotkania Lecha Wałęsy z możnymi tego świata, z profesorem Zbigniewem Brzezińskim na przykład, senatorem Edwardem Kennedym, z aktorką Jane Fondą, pieśniarką Joan Baez... Ściągali tu najlepsi artyści z całej Polski z repertuarem poetyckim dodającym sił zgnębionym ludziom. Przyjeżdżali pisarze i dziennikarze. Lech Wałęsa udzielał wywiadów światowym stacjom telewizyjnym i radiowym. - Ksiądz Jankowski opiekował się Lechem Wałęsą.

Stwarzał mu przestrzeń wolności - potwierdza arcybiskup Tadeusz Gocłowski.
- Rzeczywiście, na plebanii oddychało się atmosferą swobody - mówi mi Jerzy Borowczak, jeden z przywódców sierpniowego strajku. - Gdyby nie ksiądz Jankowski wiele osób nie przeżyłoby tamtego okresu, mnie na przykład wyrzucono ze stoczniowego mieszkania, z pracy... Bez pomocy musiałbym wyjechać z Gdańska.

Sensację wzbudził w 1988 roku pobyt w Gdańsku Margaret Thatcher i obiad na plebanii, na który pani premier została zaproszona. Wielki stół w jadalni był pięknie nakryty, a gdy wniesiono pieczone bażanty, przystrojone piórami, które - wspomina Arkadiusz Rybicki - wyglądały jak z obrazów holenderskich mistrzów, "Żelazna Dama" osłupiała. Przyjechała do biednego kraju, a tu dania w stylu najlepszych europejskich restauracji... - Nie wyobrażam sobie sukcesu Solidarności bez księdza Jankowskiego - podkreślał wielokrotnie Lech Wałęsa.

W strajkującej stoczni im. Lenina ksiądz Jankowski był z robotnikami od 17 sierpnia 1980 roku, gdy odprawił pierwszą mszę świętą. Potem wspierał Solidarność, został kapelanem związku i bliskim przyjacielem rodziny Wałęsów. Załatwiał tornistry i przybory szkolne dla dzieci, organizował im wyjazdy wakacyjne. To on, w grudniu 1981 roku, narażając się na szykany SB, odwiedzał internowanego w Otwocku przewodniczącego Solidarności.
Do 1989 roku stale nękany był przez władze, wszczynano przeciw niemu śledztwa "w sprawie nadużywania wolności sumienia i wyznania i rozpowszechniania fałszywych wiadomości". Mówiło się nawet o próbie zamachu na jego życie. Z dokumentów, które ksiądz Jankowski otrzymał potem z IPN, wynika, że donosiło na niego 56tajnych współpracowników SB.

- Jego działalność dzielę na trzy części - mówi arcybiskup Tadeusz Gocłowski. - Pierwsza to odbudowa kościoła Świętej Brygidy. To on przecież dźwigał spaloną w 1945 roku świątynię z ruin. Druga - Solidarność i pomoc dla związku. Nad zakrystią przez długi czas obradowała komisja krajowa. Lech Wałęsa przyjmował w pokoju księdza emisariuszy z całego świata. I faza trzecia - gdy Brygida stała się ośrodkiem politycznym. Wtedy zaczęły się kłopoty...

A te kłopoty to antysemickie wypowiedzi księdza i wielkanocne groby Pańskie w kościele Świętej Brygidy. W pamięci pozostał szczególnie jeden z nich, na którym umieścił obok siebie symbole Unii Wolności, SLD, PSL, NKWD i KGB. W niedzielę 11 czerwca 1995 roku, przed wyborami prezydenckimi mówił: - A któż z tych polskich reprezentantów, waszych delegatów, których wybraliście do Sejmu, do władzy, do rządu, do innych władz administracyjnych w kraju, rzekomo Polaków, powiedział swój rodowód, skąd przybył, czy z Izraela, czy z Moskwy?

Wypowiedzi te odbijały się szerokim echem w światowych mediach, a prezydent Wałęsa podczas spotkania z prezydentem Clintonem w San Francisco musiał tłumaczyć się z tego, co w kościele Świętej Brygidy w Gdańsku mówi z ambony tamtejszy proboszcz! Jakiś czas potem ksiądz Jankowski otrzymał od arcybiskupa Gocłowskiego zakaz głoszenia kazań.
- W wolnej Polsce coś złego stało się z księdzem - mówią jego dawni przyjaciele. - Nie. To z nami coś niedobrego się stało - oponuje Borowczak. - Opuściliśmy go po prostu. Zapomnieliśmy o nim. Coraz mniej ludzi pojawiało się na mszach w Brygidzie i na parafii. To go bolało.

Z roku na rok ubierał się coraz bardziej ekscentrycznie, na koncerty do filharmonii przychodził na przykład w białym smokingu i takich lakierkach, przypinał do piersi ordery. Zmieniał samochody, co ludzi denerwowało, bo mało komu tak dobrze się powodziło. - Zapytałem go kiedyś, czy nie krępuje się jeździć takim wypasionym mercedesem - wspomina Arkadiusz Rybicki. - A on na to: Aram, wiesz, że ja lubię luksus.
Potem pojawiło się na rynku wino "Monsignore", z wizerunkiem księdza Jankowskiego na etykiecie, mówiło się, że instytut księdza zamierza otworzyć sieć kawiarni. Mogło się wydawać, że prałat robi wielkie interesy, ale wkrótce wyszło na jaw, że więcej tu szumu niż pieniędzy.
W 2004 roku matka jednego z ministrantów oskarżyła księdza o molestowanie syna. Mało kto wierzył, że to prawda. Ksiądz jednak był załamany i twierdził, że jego wrogowie chcą go zniszczyć. Prokuratura wkrótce umorzyła śledztwo.

Autorzy niedawno wydanej książki o księdzu Popiełuszce podali w jednym z przypisów, że ksiądz Jankowski był kontaktem operacyjnym SB. Jan Żaryn, który napisał wstęp, twierdzi, że ksiądz mógł nawet nie wiedzieć, że SB zarejestrowała go w takim charakterze. Jednak już w 2006 roku Piotr Adamowicz i Andrzej Kaczyński napisali w "Rzeczpospolitej" artykuł, który wstrząsnął środowiskiem solidarnościowym, szczególnie w Gdańsku.

Jego bohaterem był TW "Delegat". W styczniu 1981 roku kilkunastoosobowa delegacja Solidarności, z Lechem Wałęsa i Tadeuszem Mazowieckim na czele, pojechała do Jana Pawła II. W jej skład wchodził też ksiądz Jankowski. W dwa dni po powrocie z Rzymu "Delegat" sporządził dokładną relację z tego, co się działo w Watykanie. Autorzy artykułu, po przeanalizowaniu wielu dokumentów, stwierdzili, że "Delegat" mieszka w Gdańsku i jest osobą duchowną, bo meldunek przekazał IV Wydział KW MO w Gdańsku.

Jednak nie postawili kropki nad i. Nie podali nazwiska, gdyż w delegacji znajdowali się jeszcze trzej inni księża. Nie mieli oni jednak takich kontaktów jak ksiądz Jankowski, który na przykład przed wyjazdem do Rzymu towarzyszył Lechowi Wałęsie podczas spotkania z kardynałem Wyszyńskim. Ta rozmowa została także przez "Delegata" szczegółowo zrelacjonowana.

Kilka dni temu Jan Żaryn stwierdził publicznie, że "Delegat" to ksiądz Henryk Jankowski. Po tym oświadczeniu poszłam na plebanię do księdza Jankowskiego. Zaprzeczył, że rozmawiał z esbekami. Powiedział mi natomiast, co zabrzmiało sensacyjnie, że jeden z nich, Ryszard Berdys, mieszkał na plebanii kościoła Świętej Brygidy.

Udało mi się zdobyć dokument z teczki personalnej Ryszarda Berdysa, zastępcy naczelnika IV Wydziału KW MO w Gdańsku (sygnatura INP Gd 214/2482). Wynika z niego, że Ryszard Berdys nie był nigdy zameldowany w Gdańsku przy Profesorskiej 17, gdzie znajduje się kościół Świętej Brygidy. Ani na pobyt czasowy, ani na stały. Dlaczego więc ksiądz Jankowski wygłosił tak zdumiewające oświadczenie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki