MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Raport z przebieranek - Pajacowanie

Henryk Tronowicz
Parę dni temu - tuż po spektaklu "Tajemniczej Irmy Vep" w teatrze Wybrzeże - podszedłem do młodziutkiej redakcyjnej koleżanki. Przysiadłem i o mało z krzesła nie spadłem. Zagadnąłem ją o sztuczkę z aktorami.

Dziewczyna wyznała, że ją rozszyfrowała... dopiero pod koniec przedstawienia. Wcześniej do głowy jej nie przyszło, że choć na scenie szalony ruch, to wciąż aktorów pojawia się tylko dwóch! I że to już cała trupa w tej sztuce! Ci dwaj dwoją się i troją. Przez półtorej godziny grają siedem postaci obojga płci.

Rybka chwyciła zatem. Trudno o większy triumf scenicznej iluzji. Reżyser Adam Orzechowski pokazał klasę. Pokusił się nawet o zabawę dubeltową. Zrazu "Tajemniczą Irmę Vep" wystawił w jednej obsadzie. A później - osobno - w obsadzie zupełnie innej (w repertuarze idą na przemian). Solidnie wykreowana parodia bierze górę nad jakimś przaśnym dramatem psychologicznym. Podobno efekty zdumiewają. Mówię - podobno, bo obejrzałem tylko jedną z tych dwóch inscenizacji (dwoją się w niej i troją Maciej Konopiński i Piotr Łukawski).

Charles Ludlam, dramaturg amerykański, popełnił farsę błazeńską. "Tajemnicza Irma Vep" jest frywolną parodią stereotypów i ogranych numerów artystycznych. Dialogi Ludlama wywołują na widowni salwy śmiechu ("Dziewictwo to rozhuśtany na wietrze życia balonik - pęka przy pierwszym ukłuciu!"). Fabułą trzęsie horror. I co prawda tytułowa bohaterka maniery miała salonowe, a befsztyki lubiła krwiste, została w niejasnych okolicznościach zamordowana.

Na łożu śmierci zapowiedziała jednak return! Duch nieboszczki czai się więc w posiadłości owdowiałego lorda Edgara za każdym progiem. Lord zaś, dżentelmen uwikłany w zadawnione porachunki z wilkołakami, w wolnych chwilach pochyla się nad staroegipskimi mitami. Posiadł już też damę serca nową - artystkę niesytą mocnych doznań. Z akcji wynika, że artystka jest równie pociągająca w garderobie kompletnej jak i wtedy, kiedy jest przyodziana na aby-aby. Oto dobiera się do niej zakapturzona mara i w te pędy suną za kulisy. Na scenie lądują różowe części bielizny lady i słychać tylko jęki rozkoszy. Jest też w sztuce - taka teraz w farsach moda - odrywanie kończyn. W wystawionej np. niedawno w Warszawie komedii "Porucznik z Inishmore" nad rampą wiruje zgrabna damska łydka. W gdańskiej "Irmie" podziwiamy goleń urwaną komuś przez wilkołaka. Publiczność boki zrywa.

Komedia omyłek kraszona teatrem absurdu, owocuje absurdem do kwadratu. Tak to jest z wygłupami. Bawiły, bawią i będą publikę bawić do końca świata (a niewykluczone, że i dłużej).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki