Przystanąłem i nie bez podziwu gapiłem się na pana Arka, szefa ekipy, który niczym pająk uwijał się na spadzistym dachu. Po chwili zszedł na parter i wszem i wobec oświadczył, że na jakieś trzy kwadranse musi wyskoczyć na miasto.
Złapał taksówkę i pojechał do szkoły, aby podejść do końcowego egzaminu na maturze. Z języka obcego. Konkretnie - z angielskiego. Po godzinie wrócił na dach. Z maturą w kieszeni. A po paru dniach telefonował do mego sąsiada - spod londyńskiego Big Bena.
Przedwczoraj ni stąd, ni zowąd spotykam pana Arka na Długim Targu. Znajduję go w świetnej formie. On mnie o zdrowie pyta, ja go pytam o Londyn. Okazuje się, że nie w Londynie się zaczepił, a u Robin Hooda. To znaczy? Ano w Nottingham, tam gdzie Robin Hood się urodził.
Pytam więc, jak mu się wiodło u Robin Hooda i czy wrócił do kraju na stałe. Pan Arek głową kręci. Czy wróci do kraju na stałe, tego nie wie jeszcze. Jeszcze kalkuluje. Ma nad czym myśleć, bo rozważa możliwość założenia w okolicy firmy remontowo-budowlanej. Myślę w duchu - czyżby rentowność usług, tu czy tam, była już porównywalna, tak samo opłacalna? Z dalszej rozmowy wynika, że tak dobrze to nie jest. Na dodatek tutaj - narzeka pan Arek - wciąż wszystko zniechęca. Całymi dniami za papierkami trzeba się nałazić, godzinami stać w kolejkach. Taka strata czasu w Anglii jest nie do pomyślenia. Tam wszelkie formalności można załatwić przez internet. Albo listem pocztowym.
Zagaduję pana Arka, czy w Anglii można się zatrudnić na czarno. - No co pan?! - reaguje oburzony. - Absolutnie wykluczone! - Po czym w paru słowach uzmysławia mi niestosowność zadanego pytania. Przestępuję z nogi na nogę, bo nie lubię zaglądać do cudzej sakiewki, ale jakoś nie mogę się powstrzymać i pytam pana Arka, jaką brykę od tego Robin Hooda sobie przywiózł. Trafiam ponownie kulą w płot. Toć w brytyjskich autach kierownica jest po... prawej stronie.
Na koniec odłożyłem pytanie, jak u Robin Hooda kształtują się stawki wynagrodzenia za pracę. Ile funtów może wyciągnąć polski wyspecjalizowany cieśla z... angielskiego dachu? - Zarobkowy imigrant? - uściśla pan Arek. Okazuje się, że taki imigrant może zarobić kilka funtów na godzinę. Równocześnie okazuje się, że emigranci są tam opłacani niżej aniżeli pracownicy mieszkający w Anglii od dawna.
Mimo to chyba pan Arek wyjedzie znów. Wyjeżdżał z zapewnieniem pracodawcy, że zatrudni go w każdej chwili.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?