Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Raport w rytmie "Tanga". Magia Zbiga

Henryk Tronowicz
Zbigniew Rybczyński, artysta wybitny, autor ultrapięknego "Tanga" i pierwszy polski zdobywca Oscara, spodziewany jest dziś w Gdańsku.

W roku 1983 Rybczyński wylądował w Los Angeles. Podążał na oscarową galę i już się witał z gąską, lecz, pech psiakrew, pomylił bramki. Może spodziewał się, że - jako laureat - będzie życzliwie przepuszczany przez każde, najsumienniej strzeżone wejścia, ale po drodze pomylił się srodze. Zadarł z cieciami! No i zgarnęły go gliny. A że paszport zostawił w hotelu, to zamiast na gali, na komisariacie się znalazł...

Zbig Rybczyński odkrył nową formułę filmowej magii. Manipulując aparaturą, wyczarował nowe drożdże kina. Rybczyńskiego nigdy nie pociągała tradycyjna anegdota, konwencjonalny gag. Jedyne, co go intrygowało to poszukiwania nowych środków wyrazu. Pasją Zbiga była awangarda. Eksperymentował non stop zawzięcie. Znał na wylot tajniki warsztatu (ma dyplom operatora), pilnie śledził elektroniczne nowinki. Aż targnął się na projekt bez precedensu. Wcześniej, metodą równie odkrywczą zrealizował "Nową książkę", ale robota nad "Tangiem" to była dopiero mordęga.

Kiedyś długo objaśniał mi Janusz Hajdun, autor muzyki do "Tanga", techniczne arkana realizacji fenomenalnego zamysłu Zbiga. Tworzywo "Tanga" to wyższa szkoła jazdy. Zbig przez długie tygodnie nie wychodził z montażowni (miał tam i swoją kozetkę, i kuchenkę, na której smażył jajecznicę), aż uporał się z "Tangiem". A potem? Nie minęły trzy lata, gdy w New Jersey otworzył atelier. Takie, o jakim od dawna śnił. Techniczne wyposażenie studia przyprawiało o zawrót głowy.

Efekty artystyczne "Tanga" są nie do podrobienia. Na ekranie 26 postaci robi w jednym pokoju tłok większy niż bracia Marx - Groucho, Cicho i Harpo - gdy w "Nocy w operze" przeciskają się na statku przez zatłoczoną kabinę. Zbig w ciągu 10 minut rozgrywa "Tango" w niezliczonych wymiarach. Potrafi też treść nową genialnie wpisać w formy obrazów dawnych. W filmie "Schody" inkrustuje figurami amerykańskich turystów odeskie schody z "Pancernika Potiomkina". O gryzącej ironii jego "Orkiestry", w której bierze na ząb polską mitomanię i sztukę, opowiem innym razem.

Zapamiętany epizod jeszcze. W roku 1981 pojechałem do Annecy na festiwal filmów animowanych. "Tango" dostało tam najwyższy z laurów. Zakręciło w głowach wszystkim. Po projekcji międzynarodowa publiczność wpadła w szał entuzjazmu. Oklaski nie ustawały przez kilkanaście minut. Wzruszony, przecierałem spocone spojówki! Z takim przyjęciem nie spotkał się za granicą żaden polski film. Ani przedtem, ani potem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki