Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca rybaka jest bez przerwy. Połowy nad Bałtykiem

Piotr Niemkiewicz, Roman Kościelniak
fot. Piotr Niemkiewicz/archiwum
Jak wygląda dzisiaj życie i praca rybaka? Pulchny trzylatek siedzi na drewnianym zydelku i pracowicie przebiera palcami w sieciach. Ma bose stopy, a nogi krzesełka toną w plażowym piasku. Nie sposób się nie domyśleć, że to dziecko z rybackiej rodziny.

Zwłaszcza że ręce malucha dziarsko dzierżą kliszkę - drewniane czółenko, którym prowadziło się bawełniany sznurek służący do naprawy sieci. Czarno-białe zdjęcie zrobiono około 1947 w Helu. To tu zaczynają się rybackie wspomnienia Franciszka Necla - chłopczyka ze zdjęcia.

- Człowiek od małego miał rybactwo we krwi - uśmiecha się czule do siebie ze zdjęcia pan Franciszek, dziś emerytowany szyper. - Ale jak miało być inaczej? Małym już w kołyskę wkładało się kliszkę. Można powiedzieć, że myśmy już rodzili się rybakami.

Pływające dziadki

Neclowie to rybacka rodzina z dziada pradziada. Pierwszy kuter kupił Augustyn Necel. Był mały, drewniany, z charakterystycznym czerwonym żaglem. Do dziś jego rysunek wisi na specjalnej ścianie we władysławowskiej - oczywiście rybackiej - firmie Neclów.

- Był nowy, tak samo jak ten drugi, który jeszcze przed wojną kupiła nasza rodzina - wspomina Franciszek Necel.
Dziś żyjąca z ryb familia ma cztery jednostki. Spore, metalowe kutry wychodzą w morze, by łapać śledzie, dorsze... co tylko pozwolą przepisy i Unia.

Kutry niby lepsze niż dawne drewniane łupiny. Ale czy na pewno?

- Skąd tam - macha ręką wyraźnie podenerwowany Krzysztof Necel, bratanek Franciszka. - To takie pływające dziadki. Mają po 30, a nawet 50 lat. Jak je kupowaliśmy, to już były używane. Od czasów dziadka Augustyna nie mieliśmy w rodzinie nowego kutra.

W starych jednostkach to, co naprawdę pamięta początki kutra, to może jedynie... fragment poszycia. Bo resztę wymieniono, przebudowano, zmodernizowano, zastąpiono...

- Kupilibyśmy nowy kuter, czemu nie? - przyznają Neclowie. - Ale jak?

Jednostka prosto ze stoczni kosztuje dużo więcej niż luksusowe auto - nawet 9-12 mln zł. A jaki bank da kredyt komuś, kto nie ma pojęcia, ile zarobi za rok? - To przez durne przepisy, unijne limity i okresy ochronne - wściekają się rybacy w porcie w Jastarni.

Zobacz też: Rybacy protestowali przeciwko przydziałowi indywidualnych kwot połowowych na rok 2012

Przedstawiać się nie chcą, ale wymownie kierują w stronę jednostki, na której burcie z unijnego logo wyłania się zaciśnięta pięść pokazująca "figę z makiem". To symbol tego, co ludzie morza myślą o kierunku, w jakim zjednoczona Europa kieruje nasze środowisko rybackie.

Zawód? Geny raczej

Jak jest na morzu? Ciężko. Albo jeszcze gorzej. Bo praca dla rybaka jest bez przerwy. Jak nie idzie w Bałtyk po ryby, to naprawia kuter albo siedzi w papierach - zawsze coś się znajdzie.

- Dziadek miał zeszyt i jedną szufladę do rozliczeń z ubezpieczalnią i pracownikami. Takie było jego biuro - Krzysztof Necel wskazuje na stojące w kącie siedziby ich firmy pokaźnych rozmiarów szafy. - Nam dziś to ledwo wystarcza.

To właśnie administracja zabija powoli dusze rybaków - wolnych ludzi, którzy coraz ciężej zarabiają na swoje utrzymanie. Już teraz muszą dokładnie ewidencjonować połowy, wyjścia w morze, wydatki - a to tylko część obowiązków, od których nijak odejść się nie da.

Kontynuacja na następnej stronie

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

- Mają wejść elektroniczne dzienniki, w których będziemy musieli pisać, po jaką rybę wychodzimy - kręci głową Franciszek Necel i spogląda na ścianę pełną zdjęć, ilustrującą lata rybackiej historii ich rodu. - Świat się dziwnie zmienia...

Dla żadnego z Neclów rybak to nie jest zawód. To życie. Geny. Coś, co mają w swojej krwi od pokoleń. I choćby chcieli się rybaczenia wyzbyć - nie da się. Krzysztof wie to dokładnie. Syna próbował oduczyć łowienia, ale zew morza okazał się silniejszy. Wiadomo - geny.

- Skończył młody podstawówkę, zastanawiał się, co dalej w życiu robić - mówi Krzysztof Necel. - Wziąłem go w morze, chciałem pokazać, jaka to trudna robota. Żeby się zniechęcił. Dziś pływamy razem.

Senior uśmiecha się szeroko i poprawia na swoim fotelu. U niego było podobnie - syn też przejął schedę po ojcu.
- Jak miało być inaczej, skoro moja żona to córka rybaka? - przyznaje się nestor.

Rybak, co nie ma ryby

Dziś rybacy w morze wychodzą ponad sto razy w roku. Jak dobrze pójdzie, to nawet około 150. Dużo? Nie. Kiedyś wyjść w morze było ponad 200.

- Jasne, nie było limitów, więc łatwiej było - przyznaje Krzysztof Necel. - Teraz są kontrole tak szczegółowe, że czasem człowiek nie ma na piątkowy obiad w domu swojej własnej ryby.

To też minus, którego władze nie dostrzegają albo dostrzegać nie chcą. Bo gdyby pozwolić rybakom sprzedawać część ich połowów prosto z kutra - z burty - turystom, to wszystko by się poprawiło. Kondycja rodzimych firm, los załóg, jakość rybołówstwa, cena ryby w sklepie, zadowolenie turystów...

- Wracamy z morza, a na brzegu stoją już ludzie i pytają: Po ile sprzeda pan świeżą rybę? Z żalem odprawiam ich z kwitkiem, bo kary są niewiarygodne - przyznaje Krzysztof Necel. - To nie jest normalne.

Rybacy jeżdżą po świecie, podpatrują swoich kolegów. Wiedzą, jak jest. W Danii, Finlandii czy Niemczech rybacy handlują swoim towarem tuż po połowach. W portach czekają kolejki klientów.

- Śmiać mi się chce, gdy turyści we Władysławowie latem kupują "świeże dorsze", które wyciągane są z zamrażarek - kręci głową Krzysztof Necel.

Szansą dla rybołówstwa są wędkarze. Dzięki nim kutry idące na sportowy połów dorszy zarabiają na siebie. Ale to jedna strona medalu.
- Są szacunki, ile dorszy wyciągają wędkarze, i to cyfry potężne. Kto wie, kiedy to się odbije czkawką nam, rybakom - wzdycha Franciszek.

Dziś rybacka familia Neclów liczy 10 osób związanych bezpośrednio z tym morskim biznesem. Zajmują się wszystkim - od połowów, przez sprawianie, aż po sprzedaż. To nic nadzwyczajnego, bo teraz rybak musi być też biznesmenem.
- Ludzie, którzy decydują o losach rybaków, muszą zobaczyć, że utrudnianie nam życia przepisami nie doprowadzi do niczego dobrego - przestrzega Krzysztof Necel.

Franciszek przytakuje. Choć sam ostatni raz w morzu był w ubiegłym roku, to myśli o rybaczeniu nie porzucił.

- Ciągnie człowieka w morze, ale zdrowie już nie to - komentuje. - Bywa czasem naprawdę ciężko, zwłaszcza gdy uderzy w nas kolejna podwyżka. Ale wtedy myślimy, jak przetrwać, związać koniec z końcem i wrócić na morze. A nie o tym, by sprzedać kuter i zimą wrócić na pole pod Chłapowem, jak kiedyś robił to dziadek.

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki