Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poszukiwania gdańskiego pirata. Rudobrody czy Jack Sparrow?

Tomasz Słomczyński
Słynny gdański pirat, Andrzej Sulewski z... Chuckiem Norrisem
Słynny gdański pirat, Andrzej Sulewski z... Chuckiem Norrisem Archiwum PP
Zbiorą się w dziesięć tęgich głów i będą obradować... aż go wybiorą. Nadadzą mu miejski glejt, z którym całkiem legalnie, po kapersku, będzie mógł wyruszyć w miasto. Czy nowy pirat będzie przypominał tego z Karaibów? A może powinien nosić kolczugę, rycerski pas i miecz? Przecież najsłynniejsi bałtyccy rozbójnicy nie mieli nic wspólnego z żabotami, trójkątnymi kapeluszami i skałkowymi pistoletami. Komisji, która niebawem rozpocznie rekrutację na stanowisko gdańskiego pirata, przypomina o tym Tomasz Słomczyński

Störtebeker to w wolnym tłumaczeniu: "cały kufel jednym haustem". Legenda o tym piracie nie powstała jednak z powodu szczególnej umiejętności łapczywego spożywania przez niego napojów.

Rzecz dzieje się u wybrzeży Bałtyku, u schyłku średniowiecza, w atmosferze nabrzmiewającego konfliktu między patrycjatem a zalewającą miasta biedotą. To idealne warunki do narodzin opowieści o rozbójniku z gołębim sercem w pokrytej rudym włosem piersi.

Karna ekspedycja

Port w Visby, kwiecień 1398 roku. Grupa uzbrojonych, wyjętych spod prawa mężczyzn w milczeniu stoi na pomoście, wiatr rozwiewa ich włosy. Z niepokojem spoglądają w morze. Na widnokręgu pojawiają się kolejne żaglowce. Liczą je z niedowierzaniem. Osiemdziesiąt cztery statki, głównie kogi i holki, 4 tysiące rycerzy na pokładzie, zazwyczaj w płaszczach z czarnym krzyżem.

Spodziewali się karnej ekspedycji. Dobrze wiedzieli, że statki gromadzą się w porcie w Helu, że wkrótce zbliżą się do wybrzeży Gotlandii. Nie wiedzieli jednak, że przeciwko nim zostanie wysłana tak potężna eskadra. Nie docenili determinacji Hanzy.

Czytaj również: Gdańsk: Zmarł słynny pirat Andrzej

Dwie siostry

Dwie dekady wcześniej umarł król duński Waldemar IV. Władca Danii pozostawił dwie córki. Ingeborga wyszła za mąż za księcia meklemburskiego Henryka, na świat przyszedł Albrecht. Małgorzata zaś wzięła ślub z królem norweskim Haakonem - i urodził się Olaf. Który z nich - Albrecht czy Olaf, miał większe prawo do tronu w Kopenhadze?

Na początku lat dziewięćdziesiątych XIV w. korsarstwo na Bałtyku było zjawiskiem dobrze znanym i bardzo źle widzianym, przynajmniej przez podróżujących handlarzy. Morskim rzemiosłem wojennym (i bandyckim zarazem) zajmowali się raubritterzy, czyli rycerze rozbójnicy. Byli to zazwyczaj panowie przyległych do wybrzeża ziem, pasowani, dobrze urodzeni.

Działali jak najemnicy. W gruncie rzeczy ich profesja nie odbiegała wiele od piractwa, a jedyna różnica polegała na tym, że z nimi można się było dogadać, jeśli się miało przekonujący argument - pobrzękujący monetami mieszek.

Obie strony liczą pieniądze. Bo przed wojną zawsze się liczy pieniądze. Szczególnie skrupulatnie zaś, jeśli ma to być wojna korsarska.

Meklemburczycy wynajmują rycerzy rozbójników przeciwko Małgorzacie i Hanzie.
W odpowiedzi Hanza zbroi swoje kogi i holki, które nazwie okrętami pokoju. Prowadzi zaciąg do załóg na okręty.
Konflikt o koronę duńską narasta, aż staje się nieunikniony.

Plebs na pokładzie

Od 1390 roku korsarzy na Bałtyku jest coraz więcej. Jedni mają glejty od tych, inni od tamtych... I łupią się nawzajem. Dla nich samych to dość intratne zajęcie, szkody ponoszą kupcy, którzy z kolei muszą się odkuć - i tak, na końcu tego łańcuszka są drobni rzemieślnicy - ci, którzy zarabiają na życie pracą własnych rąk. Też muszą sobie radzić w trudnych czasach, i zamykają cechy przed napływającą zewsząd do miast biedotą.

Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, trudno dziś jest precyzyjnie oddzielić legendę od potwierdzonych źródłami tzw. historycznych faktów. A legenda głosi, że nagle i niespodziewanie plebejusze znaleźli się za sterami żaglowców. To było coś nowego.
Schemat działania zazwyczaj był podobny. Przyszli piraci, przed którymi zamykano dostęp do rzemieślniczych zawodów, chętnie się najmowali jako załoganci na któryś z korsarskich statków rycerzy rozbójników. Nie mieli wiele do stracenia, do zyskania zaś sporo. Po wyjściu w morze rozniecali bunt i przejmowali stery. Właściciel statku - raubritter, w takiej sytuacji znikąd pomocy nie miał, niewiele mógł zrobić przeciwko buntownikom. Zanim świat się dowiedział, że ten czy inny statek przeszedł w ręce załogi, mijały długie tygodnie.

Cztery statki Klausa

Rudobrody pirat Klaus Störtebeker pochodził prawdopodobnie z Wismaru i w 1390 roku miał około 30 lat. Tradycyjnie przypisywane mu jest pochodzenie plebejskie, choć wiele wskazuje na to, że mógł być szlachcicem.

W 1390 roku zebrał już własną, na razie niewielką, eskadrę piracką. Miał cztery statki: jego własny, Gödekego, Wigbolda i Wichmana - takich sam jak on, zdecydowanych na wszystko ludzi.

Czytaj również: Gdańsk szuka pirata. Konkurs na Pirata Gdańskiego

Wtedy też panowie meklemburscy, wobec niekorzystnego dla nich rozwoju politycznych wypadków, rozpuścili w świat wieści o naborze do własnych szeregów. Zachęcali "wszystkich, którzy chcieliby na własne ryzyko wypłynąć na morze, by szkodzić królestwu Danii". Wszystkich, więc również tych, którzy przejęli statki, nie będąc rycerskiego stanu.

Meklemburczycy musieli wiedzieć, że prędzej czy później przestanie im być po drodze z niebezpiecznymi żeglarzami, takimi jak buntownik Störtebeker. Jego cztery statki zawitały u brzegów Meklemburgii.

Oswoić bestię

Witalijczycy - nazwa piratów wzięła się z języka francuskiego: to ci, którzy zapewniają prowiant dla armii. Jak to robiono w XIV wieku? Tu niewiele się zmienia przez setki lat - żołnierz bierze, co popadnie, i o zgodę nie pyta. Dlatego też w późnośredniowiecznej Europie z tymi, którzy się zwali witalijczykami, nie kojarzono ciepłych i serdecznych uczuć.

Plebejscy piraci, chociaż tu raczej należałoby ich nazwać korsarzami (byli na służbie panów z Meklemburgii i mieli na to stosowne papiery), wypełniając zlecenie Meklemburczyków, dostarczali żywność do zablokowanego wojskami Małgorzaty Sztokholmu.

Z czasem, z powodu ludzi Störtebekera, uprawianie kupieckiego rzemiosła na Bałtyku stawało się coraz bardziej ryzykownym zajęciem. Niewiele pomagało coraz bardziej powszechne wyposażanie statków w załogi zbrojnych, wysyłanie do ich ochrony "okrętów pokoju", z umieszczonymi na ich pokładach katapultami.

I tak, na całym niemal Bałtyku, siali postrach Klaus Störtebeker, zwany Rudobrodym, i jego ludzie. Wraz z pozostałymi wojskami meklemburskimi pustoszyli wybrzeża duńskie i norweskie. W 1391 roku zdobyli Bornholm i Gotlandię, a w następnych latach wiele miast leżących u wybrzeży. Pozostawiali po sobie zgliszcza.

Czytaj również: Zmarł słynny gdański pirat Andrzej

W którymś momencie władcom z Meklemburgii sytuacja najprawdopodobniej wymknęła się spod kontroli, bo zatrudnianie Störtebekera i jego bractwa było jak oswajanie bestii, której zaufać do końca nie można. Wkrótce nie tylko hanzeatyckie statki szły na dno na skutek ataku piratów. Handel na Bałtyku został niemal całkowicie sparaliżowany. Cena śledzi w Prusach wzrosła czterokrotnie, we Frankfurcie - dziesięciokrotnie. Wojna zaczynała być zbyt kosztowna.
W 1395 roku strony konfliktu dotyczącego korony duńskiej zawarły pokój.

Raubritterzy wracają do portów, witalijczycy zaś... nie mają dokąd wracać. Tracą miano korsarzy i stają się "zwykłymi" piratami - wyjętymi spod prawa rozbójnikami. Swoją bazą wypadową czynią zdobytą kilka lat wcześniej Gotlandię, ze stolicą Visby.

Czerwoni Żydzi i ludy porośnięte włosiem

Trudno ocenić, czy plebejski charakter załóg Klausa Störtebekera rzeczywiście się wiązał z ideą równości - jak chcieliby tego piewcy jego legendy.

Faktem jednak jest, że zwano ich również likederami, co można tłumaczyć jako "dzielący się równo". W XIV w. byłaby to idea tyleż rewolucyjna, co wręcz heretycka.

A jednak... Łupy ponoć dzielono po równo między załogantów. Mówi się też, że część zdobyczy dzielono między wdowy poległych. W legendzie nie brakuje dowodów na to, że ci "dobrzy" piraci dzielili się łupami z mieszkańcami portów, do których zawijali.

Natomiast sama czynność dzielenia łupu miała być czymś w rodzaju ceremonii. Najpierw się modlono, potem według określonego rytuału dzielono zdobyczne dobra i dopiero po odśpiewaniu religijnych pieśni odbijano beczki z piwem.

Bo też dzielni to byli morscy bracia, w swoich podróżach dotarli do "gór kaspijskich", widzieli "czerwonych Żydów" i ludy porośnięte włosiem.

Bajki? Pewnie tak, ale bardzo przydatne. Kilkaset lat później dla socjalistycznych propagandystów sam Rudobrody był, podobnie jak Janosik czy Robin Hood, reprezentantem postępowej idei i ruchu społecznego skierowanego przeciwko feudalnym nierównościom.

Siła żelaza przeciw piratom

Wróćmy jednak do mroków średniowiecza, kiedy pozostawało ono w głębokim kryzysie, spowodowanym niemal całkowitą blokadą handlu na Bałtyku.

W 1398 roku do portu w Visby zbliżyły się 84 statki, wiozące na pokładzie 4 tys. rycerzy. Nie jest to legenda, lecz potwierdzone fakty. Skąd wzięła się tak potężna, jak na ówczesne warunki, armia żaglowców?

Z pomocą pospieszył Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego. W Malborku nikt jeszcze nie mógł przewidzieć nadciągającego grunwaldzkiego kataklizmu. Krzyżacy snuli daleko idące plany, mieli ambicje budowy potęgi również na morzu. Potrzebna im była do tego Gotlandia.

Hanza nie miała wyjścia, musiała prosić o pomoc zakonnych braci. Witalijczyków nie można było dalej bagatelizować. Byli silni i groźni.

Wiosną 1398 roku pirackie bractwo poniosło bolesną klęskę, Gotlandia trafiła w ręce Krzyżaków. Jednak to jeszcze nie miał być ostateczny koniec Rudobrodego.
Czterech przywódców bractwa, ze Störtebekerem na czele, zdołało umknąć. Przez następne trzy lata dalej prowadzili piracki interes - już jako żeglarze bezdomni, wyklęci, nikomu z możnych niepotrzebni. Nie pozostało im nic innego, jak nadal robić to samo, czyli łupić i zabijać, tylko że bez jakiegokolwiek wsparcia z zewnątrz.

Czytaj również: Gdynia: Studenci debatują o piractwie jak w ONZ

Duże porty były teraz przed nimi zamknięte. Dlatego chętniej witalijczycy zaglądali teraz do niewielkich miast, gdzie nikt nie był w stanie im zagrozić, np. do otoczonego ceglanym murem portu w Helu, co również zostało odnotowane w miejscowych podaniach. Stamtąd mogli mieć doskonałe baczenie na wejście do portu w Gdańsku.

Rozsądzi Bóg

Nie mogło to jednak trwać w nieskończoność. Wkrótce zostali pojmani. Był 1401 rok, kiedy Störtebeker stanął na rynku we Frankfurcie.

- W odważnej i uczciwej walce odbierałem wam to, co zyskaliście kramarstwem. Kto lepiej postępował - wy, czy ja, niech rozsądzi Bóg! - miał krzyknąć w twarz tym, którzy go skazali.

Zaraz potem zaproponował swoim sędziom układ: uwolnią tych jego ludzi, których zdoła obejść - już po wykonaniu egzekucji. Rozbawieni taką propozycją patrycjusze zgodzili się. Katowski topór spadł na szyję Rudobrodego. Głowa spadła na ziemię i potoczyła się pod nogi zebranego wokół tłumu.

Skłębiona ciżba oniemiała z przerażenia - ciało Klausa, bez głowy, zaczęło kroczyć w stronę skazanych wraz z nim piratów, zebranych i związanych tuż obok.
- Jeden, dwa, trzy - plebejusze liczyli szeptem tych, którzy zgodnie z umową, mieli być ocaleni.

I wtedy kat wystawił nogę, drąg lub pieniek - różnie ludzie powiadają. Rudobrody padł na ziemię i więcej się nie poruszył.
Umowy nie dotrzymano - wszyscy piraci zostali straceni.

Skradziona relikwia

Pirat bez kapelusza, zasłoniętego oka i pasiastej koszulki? Czy to możliwe? Okazuje się, że tak. Stortebecker - to nazwa niemieckiego piwa, pensjonatów, jak również średniowiecznego festiwalu, który się co roku odbywa na Rugii. Cieszy się on bardzo dużą popularnością, stanowi jedną z większych atrakcji turystycznych regionu.

Najważniejszym wydarzeniem imprezy jest spektakl o Braciach Witalijskich, odgrywany na otwartej scenie. W festiwalu uczestniczą setki tysięcy ludzi.

Natomiast czaszkę Klausa Störtebekera jeszcze niedawno można było podziwiać w muzeum we Frankfurcie. Została skradziona 9 stycznia 2010 roku.
- Ta czaszka jest niczym relikwia dla historii miasta - mówiła wówczas dyrektor muzeum.
Do dziś relikwii tej nie odnaleziono.

Niektórzy powiadają, że to sam Klaus powrócił po swoją własność - wszak niegdyś nie dotrzymano zawartej z nim umowy. Pewnie, swoim zwyczajem, rudy pirat ukrył głowę w którymś z bałtyckich portów, gdzie wciąż pozostaje nierozpoznany.

Korzystałem m.in. z: Sławomir Sierecki, Bracia Witalijscy, Gdynia 1962

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki