Pucki pacjent, który zmarł w gdańskim szpitalu, miał wirusa A/H1N1 - potwierdziły to dwukrotne badania wymazów zakażonego. To pierwszy śmiertelny przypadek tzw. świńskiej grypy, potwierdzony testami.
37-letni mieszkaniec Pucka kilka dni wcześniej trafił do lekarza rodzinnego z objawami przeziębienia, leczono go najpierw lekami wspomagającymi odporność, potem antybiotykami. W czwartek z obustronnym zapaleniem płuc trafił najpierw do szpitala w Pucku. O zapaleniu płuc świadczy miejscowe, przeważnie niewielkie zaciemnienie widoczne na zdjęciu rentgenowskim. Gdański radiolog, który oglądał zdjęcie płuc chorego, mówił później, że oba płaty były całkowicie zajęte przez chorobę - od góry do dołu. Z Pucka po kilku godzinach zawieziono go do szpitala zakaźnego w Gdańsku. Natychmiast trafił na oddział intensywnej opieki medycznej, do monitorowanej, jednoosobowej sali. Był jeszcze przytomny, ale jego stan pogarszał się z minuty na minutę.
- Chory został otoczony maksymalną opieką - mówią lekarze. - Wszelkie możliwe badania, tlen, intubacja.
Po godzinie 17 doszło do niewydolności krążenia. Reanimacja nie dała rezultatów. W organizmie zmarłego stwierdzono obecność wirusa A/H1N1, ale lekarze nie są pewni, czy to on bezpośrednio spowodował śmierć pucczanina. To ma wykazać sekcja zwłok.
Pucczanin wcześniej poważnie chorował,oprócz niewydolności płuc i obniżonej odporności, miał też chorą wątrobę. Teraz pod obserwacją znalazła się jego najbliższa rodzina oraz pracownicy dwóch szpitali, w Pucku i Gdańsku.
Zaniepokojeni są sąsiedzi zmarłego. W sąsiadujących ze sobą budynkach zamieszkuje blisko sto rodzin. - To tragedia dla całej rodziny - mówi jeden z dalszych sąsiadów.
Maria Rinz mieszka w klatce obok rodziny zmarłego mężczyzny. Nie kryje swoich obaw. Jak wiele osób w kraju, wiedziała, że świńska grypa stanowi realne zagrożenie. - Ale tu, u nas, w Pucku? Zaraz za ścianą? Kto by się tego mógł spodziewać? - pyta kobieta.
Pani Maria znała zmarłego: miał żonę i troje dzieci, jeszcze rok temu był policjantem. Wcześniej rzeczywiście poważnie chorował na wątrobę. Gdy odszedł ze służby, zaczął pracować dorywczo. Nie wyjeżdżał za granicę.
- Strach jest - przyznaje inny z sąsiadów. Nie podaje nazwiska. Boi się, że znajomi zaczną się od niego izolować, bo mógł mieć styczność z zarażonym.
Wiadomość o tym, że pierwsza śmiertelna ofiara wirusa A/H1N1 w Polsce to mieszkaniec niewielkiego Pucka, wstrząsnęła 12-tysięcznym miasteczkiem. To nie był zwyczajny wybuch paniki, bo obawa przed tym, co się stało i co jeszcze może się wydarzyć, narastała stopniowo. Urzędnicy w ostatnich dniach działali ostrożnie i podkreślali, że chcą przede wszystkim zachować spokój w trudnej sytuacji.
- Nie chcemy wzbudzać niepotrzebnej paniki wśród ludzi - wyjaśniał nam w sobotę starosta Wojciech Dettlaff. - Bo w niczym ona nam nie pomoże.
Przez całą sobotę w okolicy szpitala pojawiały się grupki ludzi. Przed południem, gdy cała Polska czekała na potwierdzenie, czy w organizmie pucczanina wykryto wirusa świńskiej grypy, w szpitalnej przychodni ludzie czekali na wizytę u lekarzy. Przyszli jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.
- Wiem, że tu trafił pacjent z wirusem, ale gdzie mamy iść? Dokąd pan by poszedł z dzieckiem, które ma skrajnie wysoką gorączkę i ledwo siedzi o własnych siłach? - rozkłada ręce matka bladego nastolatka, czekającego w poczekalni.
Szpitalny oddział wewnętrzny, na który trafił pucczanin z wirusem A/H1N1, został w sobotę zamknięty. Na drzwiach wywieszono informację, żeby osoby z objawami przeziębienia nie odwiedzały bliskich. Ale generalnie personel nie wpuszczał nikogo. Chyba że komuś - jak Kazimierzowi Mężykowi z Chałup - udało się dostać przez przypadek.
- Drzwi były tylko przymknięte, nikt mnie nie zatrzymał, choć obok stały dwie panie w fartuchach - relacjonuje. - Potem cofnął mnie lekarz i pokazał zakaz. Zdziwiłem się, bo przecież jak to taka wielka sprawa jest, to tablice ostrzegające powinny być ogromne.
W niedzielę dwukrotnie zmieniono ogłoszenie o zakazie odwiedzin. Najpierw na drzwiach wywieszono kartkę z zakazem wypisaną czerwonym flamastrem. Potem na drzwiach pojawił się duży, czerwony znak z napisem "STOP". Doktor Waldemar Kulesza, który tego dnia miał dyżur na internie, uspokajał i podopiecznych, i osoby odwiedzające. Sam strachu przed grypą nie czuł.
- Dlaczego miałbym się bać? Jestem zaszczepiony, bo regularnie to robię - odpowiedział nam. - Każdego roku.
Panie z personelu wzruszały ramionami, gdy pytaliśmy, czy nie boją się przenieść do domu niebezpiecznego wirusa. - Zawsze jest ryzyko - mówiły z lekką rezygnacją w głosie. - A tamten pacjent leżał u nas raptem kilka godzin, potem trafił do Gdańska. Tam powinni bać się bardziej.
Oddział wewnętrzny pozostanie zamknięty dla odwiedzających. Jak długo? Tego wczoraj nie wiedział jeszcze nikt w Pucku.
- W tej sprawie nasi medycy kontaktować się będą bezpośrednio z lekarzem wojewódzkim - mówi starosta Wojciech Dettlaff.
Marek Rintz, burmistrz Pucka
Nie zostawimy nikogo bez opieki. Chciałem odwiedzić rodzinę zmarłego mieszkańca Pucka, ale nie mogłem. Znalazła się ona pod opieką medyczną, przechodzi kwarantannę i na razie nikt, oprócz specjalistów, nie może się do niej dostać. Sytuacja jest wyjątkowa, więc zastosowano wyjątkowe środki. Musimy je w mieście respektować bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie.
Na razie trudno powiedzieć, w jakim zakresie i komu będziemy pomagać, bo zbierzemy się w poniedziałek i podsumujemy całą sytuację. A spotkamy się dopiero po weekendzie, bo wtedy powinniśmy mieć najwięcej konkretnych informacji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?