Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

PITAWAL POMORSKI: Zabójstwo modelki. Dziś wyrok na Radosława D.

Tomasz Słomczyński
Radosław D.: "Uknuto na mnie spisek". Sędzia pytała biegłych, czy jest on poczytalny
Radosław D.: "Uknuto na mnie spisek". Sędzia pytała biegłych, czy jest on poczytalny Archiwum/T. Słomczyński
We wtorek zapadnie wyrok w sprawie, która 29 maja 2010 roku wstrząsnęła opinią publiczną: Sylwia K., 23-letnia modelka i fotograf, została zamordowana w swoim mieszkaniu. Zbrodni miał się dopuścić mężczyzna, który przez ostatnie miesiące uważał się za jej sympatię.

Sylwia kilka dni wcześniej zerwała z nim, po tym jak nabrała podejrzeń, że jej przyjaciel jest wobec niej nieszczery.
Z zeznań jej matki wynika, że 23-latka straciła zaufanie do swojego chłopaka po tym, jak zaczął coś kręcić w związku z przeprowadzką do Gdańska i wynajęciem mieszkania.

Fatalnego popołudnia wracała do domu z kolegą, z którym łączyła ją pasja fotografowania.

Radosław D. czekał na klatce schodowej w bloku na Zaspie, przed wejściem do mieszkania Sylwii. Jej rodzice w tym czasie wyjechali za miasto. Miał ze sobą nóż i zakupioną wcześniej białą różę. Czekał już od kilku godzin.

Najpierw zaatakował Sylwię, w jej obronie stanął kolega, nie zdołał jednak powstrzymać napastnika od mordu. Sam odniósł obrażenia.
Radosław D. uciekł.

Czytaj również: Proces w sprawie zabójstwa Sylwii K. Miłość, śmierć i szaleństwo

Przybyli na miejsce policjanci ustalili, że sprawca mieszka w Warszawie i prawdopodobnie będzie próbował wrócić do stolicy pociągiem. Sfotografowali telefonem komórkowym jego zdjęcie i wysłali Służbie Ochrony Kolei.

Funkcjonariusze SOK zauważyli na dworcu w Tczewie mężczyznę odpowiadającego wizerunkowi przesłanemu MMS-em. Wkrótce policjanci zatrzymali Radosława D. - w pociągu, który miał za chwilę odjechać. Zdążył ogolić się na łyso. Podczas zatrzymania stawiał opór i zachowywał się agresywnie.

Proces rozpoczął się w lutym 2011 roku. Po odczytaniu aktu oskarżenia Radosław D. zaczął mówić dziwne rzeczy, m.in. że jego zdaniem, Sylwia K. wciąż żyje, ukrywa się za granicą, a fotografie jej zwłok zawarte w aktach zostały zrobione Sylwii po tym, jak jej koleżanki ucharakteryzowały ją tak, żeby wyglądała na martwą... Poza tym z jego słów wynikało, że jest ofiarą spisku - a w całej sprawie chodzi o papiery wartościowe i duże pieniądze.

Sędzia podjęła wówczas decyzję, że biegli psychiatrzy muszą zadecydować, czy Radosław K. jest zdrowy psychicznie i czy w związku z tym może uczestniczyć w procesie.
Po dwóch tygodniach, na kolejnej rozprawie biegli odczytali opinię, z której wynikało, że oskarżony Radosław D. nie jest chory psychicznie, a jego zachowanie może być świadomym zabiegiem i służyć przyjętej przez niego linii obrony.

Podczas rozpraw wyłonił się bardzo niejednoznaczny obraz mężczyzny oskarżonego o to niezwykle brutalne zabójstwo.
Był zawodowym żołnierzem, służył na misji pokojowej w Syrii. Po powrocie do Polski długo nie chciał mówić najbliższym, co się tam działo. Wtedy też rozpoczął leczenie w poradni zdrowia psychicznego.

Po śmierci matki jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Najbliżsi przestali mieć z nim kontakt. Wyprowadził się z niewielkiej miejscowości do Warszawy.

Czytaj również: Gdańsk: Proces oskarżonego o zabójstwo 23-latki z Zaspy będzie kontynuowany

W okresie kiedy się spotykał z Sylwią K., mieszkał w stolicy. Wynajmował mieszkanie wraz z dwójką młodych ludzi.
Zeznali oni przed sądem, że nie sprawiał wrażenia osoby zaburzonej, natomiast nagminnie okłamywał ich i oszukiwał, nie dokładał się do opłat i czynszu.

Podawał się np. za maklera giełdowego, co wzbudziło podejrzliwość u jego współlokatora - ocenił on, że Radosław D. nie dysponował elementarną wiedzą, która jest niezbędna do wykonywania tego zawodu. Młody człowiek sprawdził w internecie nazwisko swojego współlokatora i stwierdził ze zdziwieniem, że próbuje on sprzedawać różne rzeczy, m.in... boeinga.

Radosław D. bywał w domu Sylwii K., gdzie się spotykał z jej matką. Nikt wtedy nie zauważył, że coś z nim jest nie tak. Co prawda jego opowieści o tym, czym się zajmuje (miał pracować dla "National Geographic"), brzmiały dość niewiarygodnie, jednak nie na tyle, żeby świadczyły o grożącym Sylwii niebezpieczeństwie.

Radosław D. musi mieć świadomość tego, że był widziany na miejscu zbrodni, że jest bezpośredni świadek zdarzenia. Nie ma więc większych wątpliwości co do tego, kto zabił dziewczynę. Kluczową kwestią jest więc - czy człowiek ten był poczytalny i tym samym - czy odpowie za swoje czyny?
Dziś rozstrzygnie o tym sąd.
Przestępcy z Pomorza (również podejrzani lub oskarżeni o przestępstwa) z problemami psychicznymi trafiają najczęściej do Szczecina i Starogardu Gdańskiego. Niektórzy, jeżeli będą uznani za niepoczytalnych, zostaną tu potem, zamiast w więzieniu. Kodeks karny definiuje to w następujący sposób: niepoczytalny jest ten, kto "z powodu choroby psychicznej, upośledzenia umysłowego lub innego zakłócenia czynności psychicznych nie mógł w czasie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem".

W Polsce tacy przestępcy trafiają do szpitali psychiatrycznych na oddziały o podstawowym, wzmocnionym lub maksymalnym stopniu zabezpieczenia. W Polsce są trzy oddziały maksymalnego zabezpieczenia, z 200 miejscami.

Dr Krzysztof Kołcz, zastępca dyrektora Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Starogardzie Gdańskim: - Psychiatrzy, oprócz stwierdzenia poczytalności lub jej braku, muszą również odpowiedzieć na pytanie: Czy poza szpitalem pacjent sprowadza wysokie prawdopodobieństwo popełnienia czynu o wysokiej szkodliwości społecznej? Jeśli stwierdzą, że tak jest, to sporządzają stosowną opinię i sąd orzeka umieszczenie pacjenta w szpitalu psychiatrycznym. Ze szpitala ktoś taki wyjdzie dopiero wtedy, kiedy przekonamy sąd, że prawdopodobieństwo dokonania przez tę osobę czynu o wysokiej szkodliwości społecznej jest znikome. Znajduje się u nas pacjent, który przebywa w szpitalu od 48 lat.

Czytaj również: Zabójstwo w zakładzie karnym w Sztumie: Dyrektor Andrzej G. na wolności

Są jednak rzadkie przypadki, kiedy się orzeka niepoczytalność w trakcie popełniania czynu i jednocześnie stwierdza, że sprawca nie stwarza zagrożenia dla otoczenia. Wtedy ktoś taki nie ponosi odpowiedzialności karnej za swój czyn i może przebywać na wolności.

Tak się ostatnio stało w przypadku b. dyrektora Zakładu Karnego w Sztumie, który w październiku ubiegłego roku zabił nożem jednego z więźniów, a teraz już przebywa na wolności. Biegli stwierdzili, że niepoczytalność w jego przypadku miała charakter jednorazowy, incydentalny.

O TYM SIĘ MÓWI NA POMORZU:

* Gdańsk: Migotanie przedsionków leczą w szpitalu na Zaspie nową metodą
* Piłka ręczna: Polska - Niemcy 26:28
* Pomorskie 2020: Na co wydać 50 miliardów złotych? Konsultacje z mieszkańcami
* Gdańsk: Każdy może sprawdzić tajne dokumenty psychiatryczne
* Bezrobocie na Pomorzu: Praca na czarno wciąż się opłaca
* Neptun ponownie na Długim Targu w Gdańsku! [ZDJĘCIA]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki