Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Patrycja Szczeradłowska z Lęborka na misji w Zambii. "Wystarczy kwach i masz wszystko"

Edyta Litwinuk
archiwum prywatne
Misja to czas ciężkiej pracy. Tutaj odkrywa się to, co najpiękniejsze i to, co najgorsze w nas samych, jak i w drugiej osobie.

Pan Bóg wynajął mnie do czarnej roboty w Zambii. Ma do dyspozycji moje oczy, uszy, ręce, nogi i serce. Oddaję Mu swój czas. Znam Szefa. Jest spokojny, troskliwy, sprawiedliwy i bardzo mnie lubi. Za wynajem nieźle płaci. Dostaję domek na czarnej afrykańskiej ziemi, jedzenie i uśmiechy małych afrykańskich dzieciaczków. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna. Najszczęśliwsza Patrycja - to cytat z bloga bohaterki artykułu.

Patrycja Szczeradłowska z Lęborka od kilku tygodni jest na misji w Zambii. Nie jest zakonnicą. Jest zwykłą dziewczyną, studentką. Na misję pojechała, bo - jak mówi - Afryka zawsze była jej bliska. I bliski jest jej Bóg. Nie, nie bała się. Odliczała dni do wyjazdu. Dziwi się, kiedy wszyscy o to pytają. Dość długo przygotowywała się do wyprawy i pewnie dlatego nie było w niej strachu, co zastanie na miejscu. Poza tym Zambia to bezpieczny kraj, mówi. Biedny, przepełniony korupcją, ale nie ma tu wojny.

- Jako młoda dziewczyna chętnie przeglądałam gazetki misyjne - opowiada Patrycja. - Jak skończyłam 18 lat, zaczęłam interesować się bardziej tym tematem. Spotkałam koleżankę, która była na misjach. Od niej usłyszałam o Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. We dwie, na moim drugim roku studiów, pojechałyśmy pierwszy raz do Warszawy. Usłyszałam wtedy od dyrektora ośrodka: Spokojnie Patrycja, skończ studia i wyjeżdżaj. Tak też zrobiłam. Teraz wiem, że wtedy było za wcześnie. Nie byłam jeszcze gotowa. Teraz jestem.

To pierwszy wyjazd Patrycji na misję. Od zawsze chciała trafić do Afryki. W trakcie przygotowań w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym poznała wiele osób, które były na misjach w Peru, Ugandzie, Albanii. Mówi, że wtedy zrozumiała, że nie jest ważny kraj, a misja. - Byłam otwarta na każde miejsce na Ziemi - mówi. - Ale jestem w Zambii i wiem, że to miejsce było dla mnie!

Rok formacji

Patrycja do wyjazdu przygotowywała się cały rok. - Miałam roczną tzw. formację w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Co miesiąc w gronie około 50 młodych ludzi spotykaliśmy się na cały weekend. Przechodziliśmy formację duchową, misyjną, ludzką i salezjańską. Przyjeżdżali do nas goście. Między innymi Pietro Sarubbi. Grał rolę Barabasza w filmie "Pasja" Mela Gibsona. Opowiadał o swoim nawróceniu na planie filmowym. Na jednym ze spotkań przechodziliśmy warsztaty psychologiczne, gdzie rozmawialiśmy o uczuciach.

Przez ten rok formacji uczestnicy upewniają się, czy jest to ich droga. Czy aby nie chcą jechać na misję dla przygody, czy nie jest to ucieczka przed problemami. Żeby to wyjaśniać, przeprowadzane są nawet... badania psychologiczne. Część się wykrusza.

- Na moim roku do grudnia było prawie czterdzieści osób chętnych, wyjeżdża nas jedenaścioro - mówi Patrycja. - Tak się złożyło, że większość to dziewczęta. A na misjach potrzeba też mężczyzn. Są placówki, na których dziewczyna sobie nie poradzi. Dla przykładu Uganda. W tym roku została bez wolontariusza, bo nie było chętnych. W tym miejscu jest placówka dla około 200 chłopców ulicy.

Jak tam jest?

Zambia to kraj położony w południowej Afryce, bez dostępu do morza. Rządzi nim prezydent Michael Sata. W Zambii mieszka niemal 14 mln ludzi. Stolicą jest Lusaka. Tam właśnie trafiła Patrycja. - Jestem w stolicy, więc warunki europejskie. Mieszkam w jednym domku z moją przyjaciółką Agnieszką. Gdyby nie widoki za oknem, czułabym się jak w domku letniskowym w Polsce - opowiada. - Pod względem politycznym Zambia jest bezpiecznym krajem. Nie ma tutaj żadnych zamieszek politycznych.

Jednak na ulicach Lusaki nie jest bezpiecznie. - Największym zagrożeniem w Zambii są złodzieje i bandyci - opowiada Patrycja. - Wielu młodych ludzi wychowywało się na ulicy. Dlatego bezpieczniej jest nie wychodzić po zmroku z domu.

Panuje powszechna korupcja.

- W Zambii jak w większości miejsc na świecie można załatwić wszystko od ręki. Wystarczy odrobina kwacha, tutejszej waluty - mówi dziewczyna i opowiada, że nawet jadąc poza Lusakę na farmę, na kontroli drogowej musiały zapłacić, żeby przejechać dalej.

Na kontakty z ludźmi jednak nie narzeka. - Codziennie, wychodząc do szkoły bądź w inne miejsca, słyszę "Hi, how are you?". Od tego zazwyczaj zaczyna się rozmowa. Odpowiedź na moje pytanie "Jak się masz?" zawsze brzmi "Fine, thank you!". Buzię Zambijczyka zazwyczaj zdobi ogromny "banan" - uśmiech. Nie spotkałam się jeszcze z żadną przykrością z ich strony - opowiada.

Zambia to kraj spalony słońcem. - Kończy się zambijska zima. Czyli słupek rtęci w dzień pokazuje około 30 stopni. Upał trzeba po prostu przyjąć. Nie wiem, czy tak łatwo będzie mi to mówić w porze ciepłej, kiedy temperatura będzie dochodziła do 50 stopni - mówi Patrycja i dodaje: - Od kwietnia nie padało, więc wszędzie sucho. Ostatnio miałam okazję przespacerować się po buszu. Kiedy kończy się pora deszczowa, Afrykańczycy podpalają busz i trawy, aby pozbyć się węży i użyźnić ziemię. Widoki na obrzeżach stolicy to spalone trawy pokryte krzewami i drzewami oraz drogi z czerwoną, afrykańską ziemią pomiędzy nimi - opowiada.

Czasem uciekają

Patrycja jest wolontariuszką w sierocińcu w Lusace.

- 13 hektarów otoczonych wysokim murem. W środku sierociniec dla 50 dziewczyn, dom sióstr zakonnych, domki wolontariuszy, boisko do koszykówki i siatkówki, olbrzymia szkoła oraz malutki plac zabaw - tak opisuje swój nowy dom.

A jak wygląda jej codzienność? - Wstaję o 5:20. Szybkie śniadanie, szczotkowanie zębów i uśmiech do lustra. Zaraz po tym przemierzam placówkę, żeby znaleźć się w domu sióstr. W malutkiej kaplicy każdego dnia zaczynam mszą świętą moją misję - mówi. - Po Eucharystii biegnę do szkoły.

Oprócz pracy w szkole, Patrycja pomaga też w klinice. - Połowa z moich pacjentów to symulanci - wyjaśnia. - Potrzebują jedynie uwagi. Przez godzinę wydaję witaminy i przyklejam plasterki na lekko pękniętą skórę. Potem wydaję leki, masuję obolałe mięśnie, zakraplam oczy i opatruję ropiejące rany.

Czasem Patrycja odwiedza dom mamy Carol, Amerykanki, która 11 lat temu wyjechała ze swojej ojczyzny, żeby poświęcić swoje życie chłopcom ulicy.

- Po jego powierzchni każdego dnia przechadza się około trzydziestu największych bandytów i najlepszych złodziei Lusaki. Dom nosi nazwę salvation home - dom zbawienia. - Wyobraź sobie, że twoje dziecko ucieka na ulicę. Ty szukasz go w najniebezpieczniejszych miejscach miasta. Wiesz, że właśnie zarabia pieniądze na sprzedawaniu własnego ciała. Na pewno ma przy nosie butelkę z oparami farby lub benzyną. Jest głodny, zaćpany, jest mu zimno, ma poranione ciało. Znajdujesz go i serce przeszywa strumień ciepła. Zabierasz go do domu, gdzie jest tydzień, miesiąc lub rok. Potem znów ucieka i historia się powtarza. Pomnóż to razy trzydzieści, bo tyle dzieci ma mama Carol - opowiada.

Według Pomorzanki, misja to czas ciężkiej pracy. Tutaj odkrywa się to, co najpiękniejsze i to, co najgorsze w nas samych, jak i w drugiej osobie.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki