Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieści nie tylko o śmierci: Pogromca diabła

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
123rf
Muzyka ucichła i pary zaczęły powoli schodzić z parkietu. Mężczyźni zatrzymywali się przy barze i zamawiali piwo. Kobiety szły prosto do stolików...

Krępy chłopak o wyglądzie pastucha, chwiejąc się, dyskutował jeszcze z muzykami. Nachylał się nad perkusistą ubranym w czerwony kubrak, machał mu przed twarzą szerokimi rękami i próbował coś tłumaczyć. Muzyk śmiał się i poklepywał chłopaka po ramieniu. Wreszcie odepchnął go i tamten przewrócił się w zwoje kabli.

Sigmund chwilę go obserwował, później przeniósł wzrok na kryształową kulę, która obracała się nad pustym parkietem.

- Mamo, chciałem z tobą porozmawiać… - powiedział, nie patrząc na starą kobietę, siedzącą naprzeciwko niego.

- Tak, synku. Po to przecież do ciebie przyjechałam… - uśmiechnęła się.

Sigmund poczuł na sobie wzrok jej wyblakłych oczu.

- Postanowiłem stąd wyjechać. Miałaś rację. To oni są synami diabła, przekonałem się - sięgnął po szklankę rumu, wypił kilka łyków i znowu spuścił wzrok. - Tylko, że…

Kobieta milczała, potem dotknęła jego ręki.

- Boję się, mamo. Król Dawid, wiesz ten ich szef, on powiedział, że na każdego, kto zdradzi Rodzinę Niebieską, czeka diabeł i jego piekielny ogień.

- Oj, ty mój mały synku… - przerwała mu i wzięła jego rękę w swoje dłonie.

Tak właśnie wyobrażała sobie tę scenę, ten moment, na który czekała prawie dziesięć lat, na który czekała, odkąd jej syn przerwał studia i uciekł z Hamburga do Szwajcarii, do tej przeklętej sekty, prowadzonej przez jakiegoś hochsztaplera. Kobieta patrzyła teraz na syna: zagubionego, śmiesznego chłopaczka, który tak bardzo przypominał jej nieżyjącego męża: jego ojca. Obydwaj byli tacy sami: na pozór dorośli, na pozór twardzi, a tak naprawdę zagubieni i nieodporni na przeciwności losu.

„Tak, obaj nigdy nie potrafili przyznać się, że popełnili błąd, że jest inaczej, niż im się wydawało” - pomyślała.

- Syneczku, diabła nie ma. Diabeł został wymyślony przez złych ludzi tylko po to, by, gdy zabraknie już innych argumentów, straszyć nim niepokornych, myślących inaczej… Nie bój się nieistniejących upiorów.

Ale Sigmund bał się coraz bardziej… Sączył rum i czuł, jak świat nabiera upiornych kolorów, jak wszystko, co do tej pory było szarawo-sine, co było płaskie, byle jakie, ale przez to przewidywalne, zaczyna powoli ożywać… Jego matka też jakby odmłodniała, jej włosy jeszcze przed chwilą siwe, płonęły teraz złotem, brązem, ciekłą miedzią. Jej twarz pokryta była różem, złocistymi pudrami i brzoskwiniowymi pomadami. Jej skóra połyskiwała, jakby padał na nią płomień piekielnego stosu, na którym spłonąć mieli niewierni i zdrajcy.

Milczeli kilka minut, ale dla Sigmunda to była wieczność.

- Wiesz, w alkoholu jest coś… - powiedział, żeby przerwać ciszę. - Nie wiem, jak to nazwać. Nie wiem, co to jest, ale to coś pozwala mi żyć. Bez tego świat straciłby dla mnie sens.

- Jak możesz tak mówić? Świat sam w sobie jest taki piękny - matka patrzyła, jak Sigmund szpera po kieszeniach marynarki, jak śmieje się, mruczy coś pod nosem i wreszcie wyjmuje drewniany krzyż, całuje go, a na koniec wsuwa w płomień świecy.

- Ja mogę tak mówić, bo wiem, co mówię… Gdybyś przeszła to co ja, też byś mogła. O tym chciałem ci właśnie powiedzieć - w jego oczach błyskał teraz płomień z krzyża.

Twarz Sigmunda tężała, stawała się obca i martwa, taka jak kiedyś, gdy wracał do domu kompletnie zaćpany - wtedy, gdy jego matka bała się, że pewnego razu zamiast syna pod ich domem zjawi się policja, albo zadzwoni telefon, i ktoś powie, że jedyny mężczyzna jej życia nie żyje… I tak samo wyglądał, kiedy wrócił z odwyku narkotykowego, i kiedy parę miesięcy później zaczął pić; i gdy po jakiejś pijackiej burdzie wylądował na oddziale intensywnej terapii z pękniętą czaszką.

Sigmund rzucił krzyż do popielniczki.

- Tak, po tych wszystkich latach wiem, że Król Dawid i jego ludzie to tacy sami oszuści, jak politycy, którzy w imieniu szatana rządzą tym światem. Ale wiem też, że diabeł istnieje, że przybiera najprzeróżniejsze postaci. I wiem także, że trzeba go zabić.

- Wrócisz ze mną do Hamburga, prawda? - przerwała mu.

- Tak, wrócimy… Już wystarczy tego koszmaru. Trzeba zabić diabła, trzeba uwolnić od niego świat! - podniósł szklankę do ust. - Trzeba zacząć nowe życie.

Kobieta uśmiechnęła się i przytaknęła głową, ale zaraz poczuła się jak współuczestnik tego szaleństwa. Potem jednak pomyślała, że hipokryzja to jedyny sposób, aby zabrać syna do domu, i że najprawdopodobniej ta chwila jego zwątpienia to ostatni dogodny moment. W końcu świat zbudowany jest na hipokryzji. Wszystko nią jest: i religia, i polityka, i nawet miłość.

Uśmiechnęła się więc jeszcze raz i spojrzała w jego oczy, które teraz były już całkiem nieobecne.

- Chodź stąd, synku. Może pokażesz mi okolicę? - powiedziała. - Bardzo ciekawa jestem, jak wygląda ta twoja szwajcarska wioska.

- Naprawdę chcesz chodzić po wsi nocą? - zapytał. - Przecież i tak nic nie zobaczymy…

- Zobaczymy. Czasem po ciemku widać więcej niż w ciągu dnia.

- Mamo, co ty mówisz?

- Nic, chcę zobaczyć tę wieś - powiedziała, śmiejąc się.

I wtedy Sigmund pomyślał, że to są znaki, że to zapowiedź ostatecznego starcia, o którym mówił mu Król Dawid. Tak, diabeł nie cofa się przed niczym; diabeł zabija najbliższych, aby wejść w ich ciała.

- Chodźmy - powiedział i przepuścił matkę przodem.

Na zewnątrz powietrze pachniało skoszoną trawą. Noc była bezksiężycowa, więc widział matkę jedynie w świetle sodowych latarni. Miała teraz srebrne włosy, jak anioł. Pachniała jednak dymem tytoniowym, winem i czymś, co mogło być siarką.

Kiedy doszli do końca wsi i skręcili w pola, Sigmund uderzył matkę nożem w szyję. Kobieta upadła. Z jej ust przez chwilę wydobywał się metaliczny charkot. I to też był znak, że diabeł jest w niej, i że broni się przed śmiercią. Więc Sigmund uderzył ją nożem jeszcze kilka razy. Uderzał, dopóki diabeł uwięziony w ciele matki nie przestał rzęzić. A potem mężczyzna zaciągnął ciało w krzaki i zaczął się modlić. Gdy skończył, podziękował jeszcze raz Bogu za siłę i wiarę. Na koniec wrócił do restauracji.

Sigmund nie czuł już strachu. Nie przerażała go nawet krew diabła, którą miał na rękach i ubraniu. Śmiało patrzył na dwóch wysokich osiłków, którzy ciągnęli przez parkiet pijanego pastucha. W chwilę później orkiestra zaczęła grać jeden z tych koszmarnych podalpejskich szlagierów.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki