Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od polityki nie uciekniemy

Barbara Szczepuła
Prof. Janusz Rachoń
Prof. Janusz Rachoń Tomasz Bołt

Nagroda Naukowa Heweliusza to duże wyróżnienie dla naukowca. Czy przyznano ją Panu za opracowaną przez Pański zespół nową metodę produkcji leku na osteoporozę?

Po pierwsze - nie jednego, a dokładnie czterech, ponadto jestem przekonany, że nie wyłącznie za to. Mój dorobek naukowy to jednak przede wszystkim badania podstawowe (badania mechanizmów reakcji organicznych, nowe metody syntezy organicznej) oraz badania aplikacyjne i wdrożeniowe. Ale wróćmy do osteoporozy. Monopolistą na światowym rynku leków stosowanych w przypadkach osteoporozy była do niedawna wielka farmaceutyczna firma amerykańska. Tygodniowa terapia kosztowała w Polsce około 260 złotych i dla wielu pacjentek była niedostępna, a na osteoporozę cierpią przede wszystkim kobiety, i to te gorzej uposażone. Na ogół źle się odżywiają, nie uprawiają sportów et cetera. Mój zespół podjął próbę zmierzenia się z Amerykanami. Opracowaliśmy zupełnie inną technologię otrzymywania alendronianu sodu, substancji służącej do produkcji leku. Wytwarzany naszą metodą lek jest o wiele tańszy. Tygodniowa terapia z wykorzystaniem Ostemaxu 70 Comfort, który od 2005 roku według naszej oryginalnej metody produkuje Polfarma, kosztuje 26 złotych!

No, jest różnica!

Rozpiera mnie duma, że wygraliśmy z firmą amerykańską. I to nie tylko na polskim rynku farmaceutycznym. Polfarma sprzedaje obecnie ten lek na całym świecie.

To dobry przykład współpracy naukowców z przemysłem i transferu technologii. Tym bardziej mnie więc dziwi, że uczony tej miary decyduje się zostać politykiem. Jest Pan od trzech lat senatorem. Nie szkoda czasu?

Zawsze byłem aktywny. Uważam, że na rzeczywistość nie należy się obrażać, ale trzeba ją zmieniać. Dwa razy w życiu przeżywałem dylemat: wracać do kraju czy nie. Raz gdy pracowałem na uniwersytecie w Getyndze, po raz drugi - gdy wracałem ze Stanów Zjednoczonych. No, ale skoro już wróciłem, nie mogę teraz stać z boku i czekać, aż ktoś za mnie wszystko załatwi. Najpierw dałem wybrać się na prodziekana i starałem się reformować swój wydział i rozliczać koszty tam, gdzie one powstają. Zlikwidowałem egzaminy wstępne, by dać szansę wszystkim maturzystom…

Po latach posuchy studia politechniczne stały się teraz modne.

To zasługa także Politechniki Gdańskiej. Proszę posłuchać wiceministra Marciniaka, który mówi wprost o kampanii na rzecz nauczania matematyki w szkołach, którą robił rektor Rachoń. Wspomnę tylko naszą konferencję: "Bez matematyki kariery nie zrobisz". Nawet filozof, ksiądz profesor Andrzej Szostek przekonywał wtedy o konieczności uczenia humanistów matematyki, bo jak inaczej uczyć logicznego myślenia? Od lat media publikowały rankingi obleganych kierunków studiów i zawsze na pierwszych miejscach plasowały się politologia, psychologia, marketing i zarządzanie, a tuż obok pisano o bezrobociu wśród osób z wyższym wykształceniem. Najwięcej było absolwentów tych właśnie fakultetów! A młodzież jakoś nie wiązała jednego z drugim. Prowadziliśmy na PG fenomenalny program "Za rękę z Einsteinem", zwoziliśmy uczniów z gimnazjów i liceów z całego województwa, by im pokazać, czym jest fizyka, chemia, mechanika. No i jest efekt. W 2010 po raz pierwszy kandydatów na uczelnie techniczne było więcej niż na humanistyczne.

Kształcimy inżynierów za duże pieniądze, a oni jadą do Irlandii czy do Niemiec i pracują "na zmywaku".

Nic bardziej błędnego. Na zmywakach pracują humaniści. Inżynierowie w biurach konstrukcyjnych, architekci w pracowniach projektowych, a chemicy w laboratoriach.

Jest Pan zawodowym politykiem?

Nie. Jestem pracownikiem Politechniki Gdańskiej, kierownikiem Katedry Chemii Organicznej, wykładam, mam doktorantów…

Czyli jest Pan politykiem z doskoku. Dalej jednak nie rozumiem - po co to Panu? Czy funkcja senatora dodaje prestiżu?

Bycie senatorem ułatwia wiele rzeczy. Mam biuro senatorskie i staram się ludziom pomagać. A także - co jest moim hobby - zachęcać ich do samodzielnego działania, czyli krzewić ideę społeczeństwa obywatelskiego. Natomiast jeśli chodzi o prestiż, to z badań wynika, że większym szacunkiem cieszą się profesorowie niż politycy. Przed wyborami prezydenckimi rozdawałem ulotki Bronisława Komorowskiego, choć zależało mi przede wszystkim na przekonaniu ludzi do udziału w głosowaniu. Pewien młody człowiek, który zapewne rozpoznał mnie z uczelni, zapytał: Nie wstydzi się pan? Zaskoczyło mnie to. Czego mam się wstydzić? Głosowanie to obywatelski obowiązek - powiedziałem, ale on tematu już nie podjął. W kręgach akademickich mówi się często, że szkoła wyższa powinna być apolityczna. Nie zgadzam się z tym: powinna być apartyjna, ale nie apolityczna. Zawsze przywołuję przykład Republiki Weimarskiej, kiedy to inteligencja nie włączyła się do polityki. I co się stało?

Adolf Hitler wygrał w demokratycznych wyborach.

No właśnie, ale należy pytać: jak to się stało, że w sposób demokratyczny doszedł do władzy? Czy sytuacja nie może się powtórzyć? W ramach tej filozofii angażowałem się przeciwko skandalicznym "Grobom Pańskim" w kościele św. Brygidy, broniłem Pawła Huelle w konflikcie z księdzem Jankowskim. Kierując się zasadą, że na rzeczywistość nie należy się obrażać, ale trzeba ją zmieniać, wystartowałem w wyborach do Senatu.

Wróćmy jeszcze do nauki. W międzynarodowych rankingach wypadamy fatalnie. W tak prestiżowych czasopismach jak "Science" i "Nature" nazwiska polskich uczonych pojawiają się raz na cztery lata.

Skończyłem studia na polskim uniwersytecie technicznym, tu zrobiłem doktorat i habilitację, tu jestem profesorem. I jestem z tego dumny. Nie mam kompleksów. Pracowałem przez kilka lat na uniwersytetach w Niemczech i w USA, byłem recenzentem prac doktorskich na uczelniach w Sztokholmie, Marsylii i innych europejskich miastach. I dobrze sobie radziłem. Jako rektor PG wizytowałem naszych studentów, którzy w ramach programu Erasmus studiowali w różnych uczelniach europejskich i słuchałem samych superlatywów na ich temat. Poziom polskich uczelni nie jest niski.

Więc z czym mamy problem?

Z komercjalizacją badań naukowych i z transferem technologii. No i z pieniędzmi przeznaczanymi przez państwo na naukę. Od 1990 roku zjeżdżamy w dół i dotarliśmy do skandalicznie niskiego poziomu 0,3 proc. PKB. Także środki na naukę pochodzące z biznesu są w porównaniu z innymi państwami niewielkie. W Europie za nami są tylko Rumunia, Bułgaria i Cypr. Nakłady na naukę w przeliczeniu na jednego mieszkańca wynoszą w Luksemburgu 1360 dolarów, w Szwecji 1300, w USA 1200, w Polsce 81 dolarów! Szwedzi wydają 16 razy więcej niż my, Finowie 14 razy więcej, Niemcy - 10 razy więcej. Jak więc możemy się porównywać?! A jak wygląda wzrost nakładów na naukę w latach 2000-2006? W Polsce jest to 6,7 proc., a na Łotwie - 163 proc., zaś w Estonii 210 proc.! W Polsce 60 proc. środków na naukę pochodzi z budżetu państwa, a 30 proc. z biznesu. W UE odwrotnie. Musimy to zmienić, ale nie nakazami. Wiadomo, że jeśli państwo przeznacza na naukę poniżej 0,5 proc. PKB, biznes w to nie wejdzie. Jeśli więcej - dołoży. Trzeba zatem przede wszystkim zwiększyć ilość środków z budżetu państwa na naukę do 0,5 proc. W UE połowa pracowników nauki działa w przemyśle, zaś w Polsce 92 proc. siedzi w uczelniach, a raptem 8 proc. w przemyśle. Zgroza!

Skoro rozmawiam z politykiem, to muszę jednak zapytać, jak Pan ocenia polską scenę polityczną w 9 miesięcy po katastrofie pod Smoleńskiem?

Ubiegły tydzień mnie przeraził. Poseł Macierewicz i jego koledzy mówili rzeczy zupełnie dla mnie nie do przyjęcia.

Co konkretnie?

Mam na myśli te deklaracje o obronie polskiego honoru i twierdzenie, że cała wina za katastrofę leży po stronie rosyjskiej. Kto jest innego zdania, ten wróg. Jestem dumny z ministra Millera, który odpowiedział posłowi Macierewiczowi: Moja komisja nie jest po to, by szukać błędów po stronie rosyjskiej. Moim zadaniem jest obiektywne opisanie wypadku, aby zapobiec katastrofom w przyszłości. Przypomina mi to sprawę Jedwabnego. Wtedy również niektórzy historycy usiłowali wepchnąć nas w fałsz historyczny w imię źle pojętego patriotyzmu i polskiego honoru. Osobą, która ten honor uratowała, był profesor Leon Kieres, ówczesny szef IPN. Za tę postawę PG nadała mu tytuł doktora honoris causa.

Niektórzy Polacy w ślad za politykami uważają, że uznając jakąkolwiek winę po naszej stronie, tracimy honor, przestajemy być patriotami.

Niestety. Tymczasem trzeba pokazywać prawdę i budować na prawdzie, niezależnie od tego, jak jest bolesna. Nauczyłem się tego na uniwersytecie w Getyndze. Naukowcy niemieccy mówili o swoich ojcach prawdę, choć wiemy, że nie jest to prawda przyjemna. To niemieckie pismo naukowe poinformowało o wojennej współpracy profesora Butenandta (przedwojennego profesora Technische Hochschule w Gdańsku), laureata Nagrody Nobla z doktorem Mengele. Są oczywiście i takie osoby jak Erika Steinbach, ale nie stanowią wzoru do naśladowania. Ci, którzy chcą całą winę zrzucić na Rosjan, bez względu na to, jaka była prawda, którzy upierają się przy wersji zamachu, zachowują się jak pani Steinbach. Pamiętam spotkanie trzech prezydentów: Wałęsy, Mitteranda i Weizsackera w Dworze Artusa. Prezydent Niemiec powiedział wtedy: o historii musimy pisać prawdę, bo tylko na prawdzie możemy budować.

Co Pan sądzi o tym, że politycy PiS chcą zwrócić się do USA i Unii Europejskiej z prośbą o pomoc w wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej?

Już raz próbowali - z opłakanym skutkiem. Wyjaśnianiem przyczyn katastrofy powinni zajmować się profesjonaliści, nie politycy. A od polityków musimy wymagać odpowiedzialności za słowo. Gdy słyszę o tych spiskach, zamachach zastanawiam się, czy autorzy tych teorii rzeczywiście w to wierzą? Ludzie, włączcie rozum!

Czy w Senacie łatwiej porozumieć się niż w Sejmie?

U nas są inni ludzie. Mamy wielu profesorów, rektorów, na ogół osoby dojrzałe, z bagażem życiowego doświadczenia. Nie ma pyskówek, bo "szlachectwo zobowiązuje". Podczas obrad komisji senackich nie ma takich awantur jak w Sejmie, mimo różnicy poglądów, wszystko odbywa się comme il faut. Przypominam sobie jednak wielkie emocje podczas obrad dotyczących np. żywności modyfikowanej genetycznie. Dla niektórych ludzi produkcja takiej żywności to rzecz straszna, coś pośredniego między eutanazją a aborcją. Oczywiście żartuję, ale rzeczywiście emocje były.

Jako chemik zajmujący się czynnie polityką ma Pan znakomitego poprzednika: profesora Ignacego Mościckiego, prezydenta Rzeczypospolitej z lat 1926-1939. Jest dla Pana wzorem?

W jakimś sensie tak, choć żyjemy w innych czasach. Mościcki był profesorem Politechniki Lwowskiej i Warszawskiej, autorem licznych patentów, a przede wszystkim inicjatorem budowy wielkiego kombinatu chemicznego w Mościcach. W ogóle darzę ludzi dwudziestolecia międzywojennego wielkim szacunkiem i uznaniem, choćby za to, jak szybko i znakomicie budowano wówczas COP i Gdynię. Mościcki mógł prowadzić spokojny i dostatni żywot uczonego, ale włączył się w życie publiczne i polityczne. To wymagało odwagi. Patriotyzm to nie słowa, a działanie na rzecz ojczyzny.

Prof. Janusz Rachoń, chemik, nauczyciel akademicki, rektor Politechniki Gdańskiej w latach 2002-2008, senator RP, uhonorowany został Nagrodą Heweliusza (zwaną Gdańskim Noblem) za rok 2010 w dziedzinie nauk ścisłych i przyrodniczych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki