Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Monika Kuszyńska: Wózek zmienia perspektywę. Moje największe bariery to te emocjonalne [ROZMOWA]

rozm. Ksenia Pisera
Monika Kuszyńska
Monika Kuszyńska Archiwum DB
O tym, czego boją się niepełnosprawni i o tym, dlaczego najbezpieczniej czuje się w centrach handlowych - mówi nam wokalistka Monika Kuszyńska

Podobno nieczęsto bywa Pani na plaży. To prawda?
Z własnej woli bym tam nie poszła, z powodu piasku oczywiście. To jest coś, czego nie przeskoczę. Na plaży zjawiłam się tylko dzięki projektowi "440 kilometrów po zmianę". Do wzięcia udziału w tej akcji zachęcił mnie felieton, który usłyszałam w radiu, jadąc samochodem. Pomyślałam "kurczę, jaki fajny projekt", a następnego dnia zadzwoniła Sylwia, jego pomysłodawczyni. To było niesamowite. Jednak z drugiej strony, kiedy jestem na plaży i leżę na leżaku, a ten wózek stoi gdzieś tam z boku, to czuję się całkiem normalnie. Bo wtedy, nie tylko na pierwszy rzut oka, nie wiadomo, po co w zasadzie jest koło mnie.

W tym roku minęło siedem lat od Pani wypadku samochodowego...
Nie liczę lat. Powiększyłam tylko niechlubne polskie statystyki, jeżeli chodzi o wypadki samochodowe. Mam przerwany rdzeń kręgowy, byłam sparaliżowana. Ale w szczegóły nie będę się wdawać.

Przed wypadkiem miała Pani jakikolwiek kontakt z niepełnosprawnymi?

Zdarzało mi się sporadycznie śpiewać na mniejszych koncertach organizowanych dla fundacji. To było dosłownie kilka razy, ten temat zawsze był bardzo odległy. W swoim otoczeniu rzadko nawet widywałam osoby niepełnosprawne. Na wózku w ogóle nie widziałam nikogo. Myślę, że może nawet ich nie było, że dopiero niedawno zaczęli się pojawiać w przestrzeni publicznej, gdy już cokolwiek przystosowano dla niepełnosprawnych - windy, krawężniki...

Po wypadku to się zmieniło.
Siłą rzeczy zaczęłam patrzeć z innej perspektywy. Po pierwsze, bywałam w miejscach, które są skupiskiem osób niepełnosprawnych. Wiele miesięcy spędziłam w szpitalach, na rehabilitacji. Do tej pory zresztą tam bywam. Na pewnym etapie bardzo przytłoczyło mnie to, ile jest osób poszkodowanych w wypadkach. Byłam zdruzgotana tym, jak wiele osób cierpi. Nie widziałam tego wcześniej, myślałam że to bardzo mały procent. Z reguły, gdy jesteśmy zdrowi i wszystko jest w porządku, to wolimy unikać tematów, które w jakiś sposób nam się źle kojarzą. Bo nas to nie dotyczy. Przekonałam się, jakie to jest złudne. To były dla mnie epokowe odkrycia, kiedy zobaczyłam jak bardzo świat jest dla nas nieprzystosowany. Jak nagle dziura w chodniku, wysoki krawężnik, schody stają się tragedią. To doświadczenie dla osoby, która nagle znajduje się w tej sytuacji, jest totalnym przeskokiem.

Czy przez te lata świat zdążył się już przystosować?
Nie jestem może dobrym przykładem, żeby powiedzieć, czy wiele się zmieniło. Moja perspektywa jest jeszcze zbyt krótka. Z opowieści znajomych, którzy są na wózku 15-20 lat wynika, że faktycznie wiele się zmieniło. Moje największe bariery to te emocjonalne. Jeżdżę dużo po Polsce i mam świadomość, że nie ma miejsca "pewnego". Że prawdopodobnie jakaś przeprawa mnie tam czeka. Na szczęście nigdy nie jestem sama, nie odważyłabym się. Jeżeli miałabym gdziekolwiek jechać, musiałabym najpierw sprawdzić czy sobie tam poradzę, czy będzie mi ktoś mógł ewentualnie pomóc. Nauczyłam się tego w ostatnich latach. Ta niepewność jest więc bardzo obciążająca.

Do Gdyni też bała się Pani przyjechać?
Gdynia jest jednym z nielicznych miast, gdzie w ciągu ostatnich lat wydarzyło się dużo dobrego. To jest wielki sukces, że z bulwaru Nadmorskiego do Infoboksu przyjechałam sama, bez niczyjej pomocy! Zresztą, wśród osób poruszających się na wózku, mówi się, że to jest miasto, które może dawać przykład innym. Polska, niestety, ma jeszcze z barierami duży problem.

To gdzie nie boi się Pani jechać?
Zazwyczaj najbardziej przystosowane są centra handlowe. To jest też może i fajne, bo mogę bez problemu zrobić zakupy, wypić kawę w kawiarni, ale nie mogę całej kultury ograniczać do centrum handlowego. Nie lubię ich, jednak czuję się tam najbezpieczniej. To jest taki paradoks, bo w sumie to tam zdarza mi się odpoczywać, chociaż bym tego nie chciała. No, ale musimy się jakoś dostać do tego centrum handlowego, prawda? I tutaj już są schody. Dosłownie i w przenośni. Mamy z tym problem, szczególnie jeśli porównamy nasz kraj z innymi, chociażby z Anglią.

Na Wyspach bariery są mniejsze?
Jadąc do Londynu bardzo się bałam, że nie dam sobie rady. To miasto kojarzyło mi się z wąską zabudową, ze schodami. Rzeczywiście, do niektórych budynków nie da się wejść. Jednak wszystkie ulice, autobusy są bardziej dostępne. Świadomość ludzi też jest inna. Bardziej uważają na ulicy. Nie lubię poruszać się w tłumie, bo mam wrażenie, że wszyscy mnie zaraz zdepczą. Polacy chodzą bardzo chaotycznie, nie zwracają uwagi na to, co się dzieje dookoła nich. W Londynie, mimo że jest wielki tłum, to nie czułam się taka osaczona. Są bardziej uważni. Obserwują, co się dzieje.

Jako osoba niepełnosprawna czuje się Pani dyskryminowana?
Zdarzają się pytania o to, ale trudno mi się na ten temat wypowiadać, bo ja spotykam się z dość dużą życzliwością. Mam nadzieję, że za chwilę to się stanie regułą dla wszystkich.

Często prosi Pani o pomoc?
Wolę gdy ktoś wychodzi z inicjatywą, ale każdy ma inne podejście. Polakom jest trudno odezwać się do osoby nieznajomej. Jesteśmy trochę dzicy, boimy się siebie nawzajem. I choć obojętność jest o tyle fajna, że ma się spokój, to ja jednak wolę osoby aktywne. Zawsze można odmówić przyjęcia pomocy, ale to też trzeba zrobić umiejętnie, żeby człowieka nie zrazić. Żeby nie bał się następny raz podejść i zaproponować pomoc. My, niepełnosprawni, musimy też być bardzo ostrożni. To my musimy edukować ludzi sprawnych, jak z nami funkcjonować. Sami mamy często dość roszczeniowe i negatywne podejście do sprawnych.

Z tą edukacją generalnie jest problem.
Dokładnie. Przed koncertem na paraolimpiadzie znajomi opowiadali, że tam w szkołach były zajęcia o rodzajach niepełnosprawności, jak się obchodzić między innymi z ludźmi, poruszającymi się na wózkach. Obserwuję fantastyczne zjawisko psychologiczne w konfrontacji z osobami parkującymi na miejscach dla osób niepełnosprawnych. Delikatnie mówiąc, reakcja zazwyczaj jest nerwowa. Są to z reguły ludzie bezrefleksyjni. Unikam zwracania uwagi takim osobom. Krępuje mnie to. Wiem, że będzie nerwowo. Po co mam sobie psuć dzień? Z drugiej strony czuję gdzieś głębiej, że jest to jednak moja jakaś powinność. Mojemu mężowi zdarza się delikatnie zwrócić uwagę, zapytać czy taki ktoś może przestawić samochód. Spotykamy się jednak z bardzo dziwnymi reakcjami. Niesamowite są na przykład kobiety, bardzo agresywne. Myślę, że może to wynika z jakiegoś lęku. Jesteśmy narodem, który się tak bardzo boi krytyki, że od razu w stresie reaguje agresją. To straszne.

"440 kilometrów po zmianę", tak nazywa się projekt, którego jest Pani ambasadorką. Jakich zmian by sobie Pani życzyła?
Chciałabym, żeby zaistniała jakaś zmiana w - mówiąc ogólnie - mentalności. Osoby niepełnosprawne postrzega się jako słabe bidulki. Nie mogę powiedzieć, że jestem kobietą bez kompleksów, ale kiedy sobie przypomnę siebie sprzed wypadku, to też te kompleksy miałam, chociaż teraz myślę, że może powodów nie było. Teraz się śmieję, że będąc osobą na wózku, przynajmniej mam powód.

Projekt "440 kilometrów po zmianę"

to fotograficzno-społeczny projekt Fundacji Machina Fotografika. Celem jest wsparcie kobiet z niepełnosprawnością ruchową, wzmocnienie ich obecności w przestrzeni publicznej oraz przekazanie protezy dla jednej z nich.
W pierwszym etapie pomysłodawczyni projektu - Sylwia Nikko Biernacka, fotografka i trenerka - wyruszyła w samotną, 440-kilometrową, pieszą podróż brzegiem polskiego morza. Robiła zdjęcia i sprawdzała trasę, zachęcając mieszkańców Wybrzeża do zapewnienia gościny jej i przyszłym uczestniczkom projektu.

Obecnie trwa drugi etap projektu. Nikko idzie po raz drugi całą trasę plażą, a siedem uczestniczek - kobiet z niepełnosprawnością, tworzy sztafetę. Każda osobno idzie lub jedzie na wózku odcinek do pięciu kilometrów wzdłuż plaży. Na zakończenie każdej części sztafety odbywa się spotkanie z uczestniczką projektu i rozmowa na temat niepełnosprawności z udziałem mieszkańców ośmiu mijanych miast. W Gdyni spotkaliśmy się właśnie z Moniką Kuszyńską.

Podsumowanie projektu odbędzie się w Stegnie 24 sierpnia (sobota). Tam zostanie też wręczona nowa proteza dla Urszuli Kosmy-Krauze po amputacji nogi.

Niedługo rozpocznie się trzecia część projektu. Uczestniczki wezmą udział w cyklu warsztatów i szkoleń, fotograficznej sesji promującej obecność kobiet niepełnosprawnych. Będą też współtworzyły bloga i portal, na którym podzielą się swoim doświadczeniem z kobietami w podobnej sytuacji życiowej.

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki