Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miały być góry, ale są niziny. Stało się bardzo dobrze, bo ich Dawna Wozownia czaruje pięknem starych Żuław i Miłoradza

[email protected]
Dawnej Wozowni właściwie mogło nie być… Katarzyna i Jan Burchadtowie chcieli osiedlić się w górach. Kiedy zdecydowali, że jednak zostaną w Miłoradzu, przymierzali się do rozebrania ledwie stojącej drewnianej stodoły, by w jej miejscu zbudować swój dom. Jednak coś ich tknęło i rozpoczęli żmudną rekonstrukcję obiektu, w którym można przenieść się w czasie dzięki izbie pamięci. Warto zajrzeć tam podczas turystycznych peregrynacji, zresztą do Miłoradza z Białej Góry czy Piekła bardzo blisko.

Skromna ona - Katarzyna Burchardt, skromny on - Jan Burchardt, jej mąż. Kiedy w Dawnej Wozowni zaroiło się od gości, dwoili się i troili, by nikomu niczego nie zabrakło. Podstawiali stoły, przynosili dodatkowe krzesła, kubki, szklanki, talerze… Od razu zrobiło się sielsko, domowo. I chciało się tam siedzieć i słuchać szumu wierzb, śpiewu ptaków, a przede wszystkim - opowieści. W sobotę, gdy oficjalnie odsłaniana była tablica dedykowana brytyjskim jeńcom ze Stalagu XXB, którzy pracowali w żuławskich gospodarstwach, łatwiej było złapać na chwilę rozmowy Jana. - Wcale nie mieliśmy tu mieszkać, bardziej chcieliśmy wyjechać w góry. Mieliśmy tam upatrzone miejsce - od tego stwierdzenia Jana Burchardta oczy mogą zrobić się okrągłe ze zdziwienia.
Bo jak to? Przecież oboje tak pasują do żuławskiego krajobrazu. - W połowie jestem z gór, więc zawsze mnie do nich ciągnęło. Stamtąd pochodził mój dziadek i mama - wyjaśnia Jan.
A więc w marzeniach już widzieli się w okolicach Nowego Sącza, w jednym z tamtejszych domków…

I… czar prysł.

- Ludzie, którzy tam kiedyś mieszkali, powymierali albo sprzedali gospodarstwa i się przeprowadzili. Kiedy więc pojechaliśmy, okazało się, że dawnych mieszkańców nie ma, wszystko wokół wyasfaltowane, na dole supermarket. Więc po co mielibyśmy się tam pchać, skoro to już jak miasto się stało? Wróciliśmy do Miłoradza - opowiada Jan Burchardt.
Najpierw zamierzali kupić własne gospodarstwo, ale czas płynął, a właścicielka zwlekała.
- Zdecydowaliśmy, że zaczniemy remontować to, co było po rodzicach. Tu była totalna ruina, wszystko było zniszczone - wspomina Jan, wskazując na odrestaurowaną drewnianą budowlę.
Rozpadająca się w oczach stodoła nie wyglądała zachęcająco i kłuła w oczy. - Mówię więc do Kasi:

„Jak chcemy tu mieszkać, to trzeba będzie coś z tym zrobić, najlepiej rozebrać, bo po co ma szpecić”.

Ale Kaśka wymyśliła, że można byłoby tę część przerobić chociaż na rowery - relacjonuje gospodarz Dawnej Wozowni.
Właściwie od tego wszystko się zaczęło. To był moment, gdy zaczęli „wsiąkać”. - Z dnia na dzień tak się wciągnęliśmy, że przychodziliśmy regularnie. Wszystko razem robiliśmy - przyznaje Jan Burchardt. - I jak już było widać efekty, stwierdziliśmy, że na rowery to się nie nadaje - śmieje się.
Ale widać, że ma także wielką satysfakcję z odkrytej pasji.
- Nigdy nie miałem zdolności do tego, by robić coś w stolarce czy naprawiać - zdradził.
Potwierdza jednak sugestię, że drewno samo „podpowiada”, co z nim zrobić, trzeba mieć odpowiednie narzędzia i cierpliwość. - Każdy element wyciągaliśmy, odrobaczaliśmy albo - gdy się nie dało - wymienialiśmy na nowy. Musieliśmy odtwarzać tak, jak było kiedyś - mówi Jan. - Wkładaliśmy w to każdy grosz. Koledzy zmieniali samochody, a my jeździliśmy starym, by mieć za co robić remont tutaj.

Opowieści o duchach…

Sami nie wiedzą, skąd mieli wówczas tyle siły. - Może to przez tę ciszę? Zawsze robiliśmy wszystko po nocach. Wtedy jeszcze normalnie pracowaliśmy, mieliśmy sklep. Robiliśmy tu tak długo, aż nam się nie wydawało, że ktoś z boku stoi. To już był czas, że trzeba iść - Jan przyznaje, że wierzy w krążące legendy. - Wcześniej, jak było ciemno, to nie bardzo chciałem tu wchodzić, bo nasłuchałem się opowieści o duchach. Ale gdy już zacząłem robić, to mogłem o każdej porze wejść, niczego się nie bałem, nawet jeśli miałem wrażenie, że ktoś przeszedł.
Mieli więc odnowiony mały fragment wielkiej starej stodoły, czuli dumę, że dali radę. Przyjmowali tu gości, pili z nimi kawę, wdychając charakterystyczny zapach starych drewnianych budowli. - Ludzie przychodzili, chwalili. I ktoś mówi: „O, macie taki skansen, coś naprawdę fajnego”. To ja do Kasi: „Chyba to jest to”. Więc samo miejsce nas poprowadziło, to nie był nasz zamierzony cel. Wcześniej było to tylko hobby - przyznaje Burchardt. - Pewnie gdybyśmy to robili z przymusu, to nigdy by się nie udało.
Pierwszym eksponatem był kołowrotek. - Przyniósł go Ryszard Grabowski i powiedział:

„Jeżeli to miejsce ma taki charakter, a my nie mamy co z tym zrobić, niech zostanie”

- opowiada Jan Burchardt. - Wtedy zdecydowaliśmy: „jedźmy dalej” i wyremontowaliśmy kolejną część.

Płaczą na widok zagrody

W ten sposób powstały dwa pomieszczenia, w których odbywają się spotkania, warsztaty, wystawy, biesiady. Dawna Wozownia staje się znana na całym świecie dzięki wizytom dawnych mieszkańców Zuław: mennonitów wzruszających się na nieodległym cmentarzu na widok znanego nazwiska na nagrobku, ale i dzisiejszych Niemców, którzy szukają swoich korzeni i łkają na widok starej zagrody.
Gospodyni przysiada na chwilę przy gościach. - Nigdy na tej ławce nie siedziałam - przyznaje z rozbrajającą szczerością Katarzyna Burchardt.
A przed nami tańczą wierzbowe gałązki. Jak się okazuje, drzewa wcale nie są stare, zostały posadzone współcześnie. Za to pod nimi - pień wierzbowej staruszki. Wygląda niczym rzeźba, ale jest z nią związana smutna historia. - Przed laty rosła przy drodze, ale została ścięta. Któregoś dnia dzieciaki podłożyły ogień i wypaliła się od środka - mówi o przygarniętym okaleczonym drzewie Katarzyna.
W Dawnej Wozowni pełno jest starych przedmiotów codziennego użytku pochodzących z regionu, a przede wszystkim z Miłoradza. - Są takie rzeczy, że jakbym w nocy przyszedł z zamkniętymi oczami, to wiedziałbym, z jakiego są gospodarstwa i jak nazywał się gospodarz przed wojną - chwali się Jan.
Jest na przykład stary zamek z drzwi domu, który spłonął przed wojną. O tym pożarze w Mielenz pisała nawet polska gazeta, która w latach 30. ukazywała się w Wolnym Mieście Gdańsku. Kopia tego prasowego doniesienia znajduje się w izbie pamięci.

Wszystko wygląda, jakby tu było „od zawsze”

Ważne miejsce zajmuje stary przedwojenny stół, w którym tuż przed ewakuacją, jaka miała miejsce w styczniu 1945 r., jego właścicielka ukryła pieniądze i kosztowności. Do dzisiaj widać tę wyciętą specjalnie dziurę. Stół był zresztą bohaterem słuchowiska w Radiu Malbork.
- Od momentu, gdy stół stał się znany, ludzie zaczęli tu wydłubywać, dlatego dziura robi się coraz większa - pokazuje Jan Burchardt, odwijając na chwilę wydzierganą ręcznie serwetę.
Są też listy znalezione pod podłogą jednego z domów i korespondencja jeńców brytyjskich z komanda roboczego, którzy przebywali tu do 1945 r. Ten obiekt, gdzie byli żołnierze, został przez Burchardtów odtworzony.
- Od dwóch lat tu mieszkamy. Ja się tu wychowałem, ale mieszkaliśmy gdzie indziej. Wróciliśmy, bo zrobiliśmy dobudówkę. Powstała tak, jak dawne komando, łącznie z wymiarami - informuje Jan.
Wszystko wygląda, jakby tu było „od zawsze”, bo Jan zdobywał stare materiały, odwiedzając rozbierane domy. Choć jak sam przyznaje, o taki budulec coraz trudniej, Dawna Wozownia na pewno jeszcze czymś gości zaskoczy.

- Pomysłów mamy bardzo wiele. Chcemy zbudować wiatrak, by pokazać, na czym polegał przemiał zboża

- zapowiada Burchardt.
Zmiany czekają również wnętrze drewnianej Wozowni. Na zimę ściana oddzielająca obecne pomieszczenia od reszty stodoły będzie przeszklona, ale na lato to zabezpieczenie będzie demontowane. - Za ścianą jest zabytkowa młocarnia i wialnia. Ta młocarnia ma być najdalej, na końcu i ona będzie podświetlona. Cały czas ma się poruszać, by tworzyć klimat - zdradza Jan.

Tę miłość zaszczepił w nim tata

Skąd ta skłonność do poszanowania dziedzictwa? To rodzinne. - Tata we mnie tę miłość zaszczepił. A nawet wcześniej, wszystko wzięło się od dziadków. Pamiętam, przy stole zasiadali ludzie, którzy uczestniczyli w pierwszej, drugiej wojnie światowej, więc snuli opowieści. Dziadek urodził się w 1896 r., więc przeżył obydwie wojny. Wszyscy opowiadali o tamtych wydarzeniach, o duchach, czasem był to skrót z całego życia - przyznaje gospodarz.
Henryk Burchardt zmarł kilka tygodni temu. To on opowiadał o brytyjskich żołnierzach, pamiętał ich imiona, choć gdy kończyła się wojna, miał zaledwie dziewięć lat. Wtedy jako Horst musiał być żywym i ciekawskim chłopcem. - Tata w niedziele, jak gospodarze musieli zapewnić jeńcom wyżywienie, zanosił im obiad. Dostawał czasem czekoladę czy inny smakołyk, bo żołnierze otrzymywali wówczas paczki z Czerwonego Krzyża. A że wychowywał się tylko z mamą, bo ojciec zginął w wypadku, potrzebował też męskiego towarzystwa - słyszymy od Jana. - Dzieciństwa praktycznie nie miał. Wychowywała go zastępcza rodzina, czyli Marta i Antoni Lietz. Nie traktowali go aż tak, jak własnego syna. Zwłaszcza że oni wrócili po ucieczce w styczniu 1945 r., tułali się przez dwa lata. Jak odzyskali swoje gospodarstwo, to dom był pusty. Oni byli już starsi, schorowani, nie mieli łatwo. Później osiedlił się tu mój drugi dziadek i tak tata poznał mamę.
Henrykowi nie było łatwo, bo w Miłoradzu został sam, choć miał jeszcze troje rodzeństwa. Gdy rodzina została zmuszona do ewakuacji w styczniu 1945 r., zostali rozdzieleni. - Matka i rodzeństwo myśleli, że zginął, a on - że oni nie żyją. Dopiero w latach 80. przez Czerwony Krzyż udało się ich odnaleźć. Tata pojechał do Niemiec, ale się spóźnił, bo jego matka zmarła dwa tygodnie wcześniej. Ostatni raz widział ją więc podczas ucieczki w 1945 r. Odszukał później wszystkich braci, tylko siostry nie odnalazł. Ale ona się sama po czasie odezwała. Przyjechała nawet tutaj, ale tylko po to, by się pożegnać, bo była ciężko chora, więc się tym kontaktem nie nacieszył - przyznaje Jan Burchardt.

To z opowieści ojca zrodził się pomysł na tablicę dedykowaną jeńcom Stalagu XXB i izbę pamięci, gdzie prezentowane są zdjęcia i wspomnienia Brytyjczyków, którzy w latach wojny pracowali w miejscowych gospodarstwach. Została odsłonięta w sobotę w obecności córki jednego z nich, Sue Howes. Ma w tym swój udział Sylwia Kaszuba, która uczy języka angielskiego w szkole w Miłoradzu. To ona założyła i prowadzi profil na Facebooku „Forgotten Heroes - commando of Stalag XX B in Mielenz/Miłoradz”. Magia internetu sprawiła, że udało się nawiązać kontakt z potomkami wielu innych jeńców.

Zaczęło się od nieformalnej grupy

Niezwykła atmosfera tego miejsca przyciąga wiele osób, którym zależy na odkrywaniu walorów Żuław, ich historii, wielokulturowości. Najpierw powstała grupa nieformalna, a niecały rok temu zapaleńcy założyli Stowarzyszenie Dawna Wozownia na Żuławach. W październiku ub.r. udało się pozyskać 20-tysięczny grant z programu „Moja Mała Ojczyzna” Fundacji BGK. Dzięki temu m.in. udało się zaadaptować pomieszczenia na izbę pamięci.

- Nieraz jak się tutaj spotkamy, to ludzie są do rana i jeszcze nie możemy się nagadać

- przyznaje Jan Burchardt.
Nic dziwnego, kilka godzin spędzonych w tym niezwykłym gospodarstwie to za mało. Może więc Burchardtowie pomyślą o możliwości noclegu? Nie wykluczają, choć w tej chwili nie mają jeszcze pokoi, by przyjmować gości. Ale zdają sobie sprawę z uroków całej okolicy. - Droga, przy której jest Dawna Wozownia, prowadzi do lasu, który jest piękny, do tego jeszcze „węzłowy”, bo można stamtąd dojechać do Mątów, i Dużych, i Małych, do Kończewic, do Jeziornej Osady. Trasa rowerowa byłaby super. Trzeba byłoby dobrze ją oznaczyć, ale drogi polne są tak zrobione, że można nimi jeździć - przyznaje Jan.

Miały być góry, ale są niziny. Stało się bardzo dobrze, bo i...

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki