Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matka wyrwała syna ze śpiączki

Dorota Abramowicz
Kamil z mamą podczas rehabilitacji w Krakowie
Kamil z mamą podczas rehabilitacji w Krakowie Archiwum rodzinne
Szła ulicą Długą w Gdańsku, krzyczała i płakała. Przed chwilą usłyszała na szpitalnym korytarzu słowa-wyrok. - Stan syna jest beznadziejny, jego mózg umiera - powiedziała pani doktor. - Nie może się zregenerować? - wyszeptała. - Doszło do zbicia pnia mózgu. Chyba pani wie, co to jest mózg?

Kiedy Kamil studiował, a potem robił aplikację, odwiedzała go w Gdańsku. Pokazywał matce Główne Miasto, mówił o planach na przyszłość. Słuchała go z dumą. Jej jedynak, wychowywany praktycznie bez ojca, wyrósł na mądrego, dojrzałego mężczyznę. Brała kredyty, by mógł studiować. Cieszyła się sukcesami zawodowymi i sportowymi. Teraz wszystko runęło.

- Tamtego październikowego dnia jeden, jedyny raz w życiu poważnie myślałam o samobójstwie - mówi Iwona Szatalska. - Czułam, że nie znajdę sił, by go przeżyć.

Wróciła do szpitala. Kamil, za którego oddychała maszyna, jeszcze nie umarł.

- Musisz żyć - nachyliła się nad łóżkiem syna.

Trzy dni wcześniej...

...20 października 2009 r. około godz. 18 siedziała w swoim mieszkaniu w Kruszwicy, pod Bydgoszczą. Coś ją tknęło, by zadzwonić do Kamila i powiedzieć mu, żeby jechał ostrożnie. Nie odebrał. Wiedziała, że wyruszył w trójmiejskie lasy na rowerze. To była jego pasja. Jeździł po wzgórzach, dużo trenował, brał udział w rajdach kolarskich organizowanych przez Lang Team.
Myślała o synu, o tym, co osiągnął. Zawsze musiała odrywać go od książek. Uwielbiał historię, wertował opasłe tomy, pasjonował się prawem.

Poszedł do ogólniaka w Inowrocławiu. W klasie maturalnej wygrał Olimpiadę Wiedzy o Prawach Człowieka. Mógł - bez egzaminów wstępnych - rozpocząć studia na prawie w Olsztynie. Wybrał Gdańsk... Latem wyjeżdżał zrywać jabłka do Holandii, by zarobić na utrzymanie. I wszystko zaczęło się układać. Dyplom, praca dla sopockiej wspólnoty mieszkaniowej, trzeci rok aplikacji radcowskiej, pasja sportowa, sympatia przyjaciół... To całkiem nieźle, jak na niespełna 27-letniego człowieka.

Tylko dlaczego nie odbiera telefonu?

Dwie godziny później zadźwięczała komórka. Wyświetlił się Kamil. W słuchawce usłyszała głos jego kolegi, Marcina. - Kamil miał poważny wypadek - powiedział Marcin. - Karetka zabrała go do szpitala.
Tomek Dombek, przyjaciel Kamila z liceum w Inowrocławiu i ze studiów na Wydziale Prawa w Gdańsku, mówi, że później z kolegami próbował zrekonstruować moment wypadku. Było już ciemno, Kamil zjeżdżał z Moreny. Obok ul. Piekarniczej jest taka niedawno wybudowana uliczka. Nie była oznakowana, oświetlona. Tuż za zakrętem przy chodniku stał samochód. Kamil na niego wjechał, przeleciał nad wozem, spadł z drugiej strony.

- Zginąłby od razu, gdyby nie kask - opowiada Tomasz. - Szczęście w nieszczęściu, że obok przejeżdżał człowiek, który pracuje jako sanitariusz. Udzielił mu pierwszej pomocy, szybko wezwał karetkę.

Karetka przewiozła młodego mężczyznę do Pomorskiego Centrum Traumatologii. Jeszcze w nocy pani Iwona, która poprosiła o pomoc znajomych z samochodem, stanęła przy łóżku syna. Był nieprzytomny.

Usłyszała, że powinna pogodzić się z najgorszym. Wezwać księdza. Zrozumieć prostą prawdę: Kamil, nawet jeśli nie umrze od razu, pozostanie "warzywem". Nigdy nie porozmawia z nim, nie zobaczy go w todze, nie przełamie się z nim opłatkiem. Będzie spał do śmierci.

Kompetencja Pana Boga

W 27 urodziny Kamila, 3 listopada, do szpitala przyszli przyjaciele i koledzy. To był zły dzień. Właściwie krytyczny. Ciałem Kamila wstrząsały konwulsje, temperatura przekroczyła 41 stopni C, lekarze walczyli o życie młodego pacjenta.

- Byliśmy przerażeni, widząc jego stan - wspomina Tomasz. - Leżał w wieloosobowej sali, matce nie robiono specjalnych nadziei.

Postanowili coś z tym zrobić. Tylko co?

- Kamil to specyficzny człowiek - mówi Michał Szpajer, kolega ze studiów. - Szalenie serdeczny. W trudnych sytuacjach zawsze mogliśmy na niego liczyć. Zrozumieliśmy, że teraz nadszedł czas na nas.

Rodzice Michała są lekarzami. Ojciec, też Michał, kardiologiem. Matka, Joanna Sowa-Szpajer, anastezjolog, kieruje oddziałem intensywnej terapii w szpitalu w Gdyni Redłowie. Po rozmowie z synem zaproponowała, by przewieźć Kamila do Gdyni.

- Wspaniała kobieta - mówi Iwona o dr Sowie-Szpajer. - Widziała, jaka byłam zdruzgotana. Natychmiast otoczyła Kamila oraz mnie opieką. Nie tylko medyczną, ale także taką serdeczną, ludzką, jak jedna matka drugą matkę.

- Uraz był ogromny - przyznaje dziś dr Sowa Szpajer. - Tomokomputer pokazywał, że mózg jest nieodwracalnie uszkodzony.

Jednak doświadczenie zawodowe mówiło jej, że nigdy nie należy mówić nigdy. Nie można też wchodzić w kompetencje Pana Boga. Trzy lata temu na OIOM w redłowskim szpitalu trafiła młoda kobieta, która utopiła się na jednym z gdyńskich basenów. Zanim wydobyto ją na powierzchnię, doszło do poważnego niedotlenienia organizmu i uszkodzenia istoty szarej, mającej znaczący wpływ na funkcjonowanie mózgu.

Rodzina kobiety dotarła do prof. Jana Talara, legendarnego rehabilitanta z Bydgoszczy, który - posługując się niekonwencjonalnymi metodami - wybudził już ze śpiączki ponad pół tysiąca pacjentów. Po kilkuletniej rehabilitacji gdynianka chodzi i rozmawia. Jeśli tu się udało, może i dla Kamila jest jakieś światełko w tunelu?

- Pierwszym zadaniem jest ustabilizowanie krążenia i oddechu, następnym - jak najszybsze rozpoczęcie rehabilitacji - powiedziała pani doktor Iwonie Szatalskiej.

- W Gdyni dostałam największy prezent: nadzieję - mówi mama Kamila.

Pani Iwona najpierw zatrzymała się w mieszkaniu wynajmowanym przez syna w Gdańsku. Potem wynajęła pokoik blisko szpitala w Gdyni.

Teraz, synku, poczytam ci "Proces"

Kamil był jeszcze w śpiączce mózgowej, gdy jego bliscy pojechali na konsultacje z prof. Talarem. Usłyszeli, że wokół człowieka w śpiączce nie wolno chodzić na palcach. Wręcz przeciwnie - należy jak najszybciej zacząć bombardować mózg bodźcami.

- Wcześniej baliśmy się dotknąć ręki Kamila, bo mu tętno niepokojąco wzrastało, a tu okazało się, że trzeba robić o wiele więcej - opowiada pani Iwona. - Dotykać, masować, w określonych miejscach nawet delikatnie podszczypywać skórę. Podawać mu do ust krople soków o zdecydowanych smakach, dawać do wąchania różne zapachy. Lubi muzykę poważną? To walkmana na uszy i niech słucha swoich ulubionych symfonii. Trzeba mówić do niego i mu czytać.

Spędzała przy łóżku syna po 14 godzin na dobę. Rozmawiała z nim. O tym, co było i co będzie. O telefonach od przyjaciół i rozmowach z lekarzami. Przyniosła z domu książkę o Pompejach, plik Zeszytów Historycznych i ulubiony Kamilowy "Proces" Kafki. Czytała, póki nie zachrypła.

- Zbudź się, synu - błagała go kilka razy dziennie.

Tymczasem dr Sowa-Szpajer poprosiła o pomoc świetnych rehabilitantów z sąsiedniego Szpitala Miejskiego. Rozpoczęła się żmudna praca nad zbudzeniem mózgu młodego prawnika.

Równolegle trwała druga walka - o pieniądze. Nie było szans, by NFZ opłacił pełne koszty trwającej latami rehabilitacji, która mogła nie przynieść żadnych efektów. W szpitalu rehabilitant może poświęcić jednemu pacjentowi 15-20 minut dziennie. A tu są potrzebne godziny! Do tego trzeba dołożyć koszty przyszłych wyjazdów do specjalistycznych ośrodków.

- Wiedzieliśmy, że pani Iwony nie stać na taki wysiłek finansowy - mówi dr Sowa-Szpajer. - Z jednej niewielkiej pensji nie była w stanie opłacić kosztów jego studiów, musiała się zapożyczać. Kamilowi groziło, że jak wielu innych pacjentów z podobną diagnozą, będzie wegetował latami w domu. Trzeba było poruszyć serca wielu dobrych ludzi.

Czytaj też:Gdańsk zakupił sprzęt chirurgiczny dla Centrum Traumatologii

- Zadzwoniła dr Sowa-Szpajer i opowiedziała o Kamilu - wspomina Leszek Fiertek, prezydent gdyńskiego Lions Club. - Wstrząsnęła mną ta opowieść. Kilkanaście lat temu sam straciłem syna... Okazało się też, że Kamil był na roku razem z moją córką. Zaprosiłem panią Iwonę do kierowanego przeze mnie banku, otworzyliśmy rachunek. Decyzją klubu postanowiliśmy wspomóc rehabilitację chłopaka.

Przyjaciele rozsyłali wici. Niedługo później na konto Kamila wpłynęły pierwsze pieniądze. Wpłacali młodzi prawnicy, niektórzy jeszcze sami ledwo wiążący koniec z końcem. Po 30-50 złotych. Wpłacali znajomi Iwony z pracy. Pomogła kancelaria radcowska, gdzie robił aplikację, pomagali znajomi rodziców Michała Szpajera.

Iwona powtarzała: skoro syn ma tylu przyjaciół, musi też mieć szczęście. Tłumaczyła Kamilowi, że w tej sytuacji nie ma innego wyjścia - powinien przestać spać.

Przebudzenie

Na przebudzenie trzeba było poczekać.

- To nie jest tak, jak w filmach, gdzie nagle bohater budzi się i wita z rodziną - tłumaczy matka Kamila. - Syn, będąc w śpiączce, miał otwarte oczy. Nie reagował jednak ani na mój głos, ani na zapachy, smaki, dotyk. Pewnego grudniowego dnia dr Joanna zwróciła uwagę, że Kamil skupił na mnie wzrok. Trwało to zaledwie chwilę, ale dało mi siły do dalszej walki. Momenty skupiania uwagi syna na matce były coraz częstsze.

Dziś pani Iwona nie pamięta dat. Wszystko zlało się w jeden obraz - szpitalna sala, łóżko, Kamil i ona.

Pewnego dnia rehabilitanci zaczęli stawiać młodego, sparaliżowanego mężczyznę w specjalnym stabilizatorze. Dlaczego? Bo mózg "na leżąco" zbytnio się leni. Pozycja stojąca zmusza go do działania.

Czytaj też:**Gdańsk: Sprzęt dla chorych dzieci**

Kolejne miesiące. Pierwsze skinięcie głową. Ruch ręką. Paraliż lewej strony zaczyna ustępować.
Jadą do domu. Kamil ma kłopoty z mówieniem. Sąsiadka pani Iwony jest neurologopedą. Zna Kamila od dziecka, ćwiczą dzień w dzień. Za darmo.
Kamil staje na nogi. Robi pierwszy krok. Sięga po laptop, podarowany mu przez Lions Club Gdynia. Bierze do ręki gazetę. Jadą na rehabilitację do Krakowa. Po zabiegach rozwiązuje krzyżówki.

Cud?

- Dalej obowiązuje dogmat, według którego mózg się nie regeneruje - tłumaczy neurochirurg, dr Piotr Zieliński. - Odkryto jednak mechanizmy plastyczności mózgu, który wykorzystuje rezerwowe, nadmiarowe połączenia w sytuacji, gdy dochodzi do uszkodzenia wcześniej dobrze działających elementów. Im młodszy mózg, tym większe szanse. Ogromna jest przy tym rola rehabilitacji bodźcowej.

Dla psychologa, prof. Hanny Brycz, oprócz kwestii medycznej w tej opowieści ważne jest również uczucie. Pełna determinacji miłość matki, jej intuicja, która mówiła, że nie można się poddawać. I która daje siły do dalszej walki.

- Kamil, pamiętasz, jak mama czytała ci "Proces" Kafki?

- Nie pamiętam. Za to wydaje mi się, że słuchałem mojej ulubionej IX Symfonii Ludwiga van Beethovena. Nie pamiętam, niestety, także wypadku.

Poczytaj o: nowym dyrektorze Pomorskiego Centrum Traumatologii

Pamięć Kamilowi na razie płata figle. Długoterminowa wróciła, bywa, że krótkoterminowa, dotycząca wydarzeń sprzed kilkunastu minut, kilku godzin - zawodzi. Ale i tu jest z każdym dniem coraz lepiej.

- Zamierzam wrócić do Gdańska, do pracy - mówi Kamil. - Mam ogromny dług wdzięczności do spłacenia tym wszystkim, którzy nie zostawili nas w potrzebie.
Matce podziękował wczoraj. Za to, że go zbudziła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki