18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Marta Bielawska uczyła Afrykańczyków jak pracować z niewidomymi dziećmi

Irena Łaszyn
Marta Bielawska , tczewianka, w dalekiej Ghanie uczyła Afrykańczyków, jak pracować z niewidomymi i słabowidzącymi dziećmi. Opanować brajla pomagały… wytłoczki do jaj, kamyczki, orzechy i gumki do włosów.

Najpierw był poruszający film o Helen Keller, słynnej Amerykance, która mając 19 miesięcy, utraciła wzrok i słuch, a po latach - dzięki własnemu uporowi i niezwykłej nauczycielce - ukończyła studia z wyróżnieniem, napisała książkę i stała się sławna na całym świecie. W filmie "Cudotwórczyni", z 1960 roku, jest taka scena: Anna Sullivan, owa nauczycielka z Instytutu Perkinsa dla Niewidomych w Watertown, prowadzi Helen do pompy z wodą. Na jedną jej dłoń leje wodę, a na drugiej kreśli jakieś znaki. Powtarza to do skutku. I w końcu Helen pojmuje, że te znaki oznaczają litery, które układają się w słowo "woda"…
- W Watertown pełno jest pamiątek po urodzonej w 1880 roku Helen Keller - mówi Marta Bielawska. - Są tam jej listy, jej zdjęcia, jej duch. Bardzo chciałam tam pojechać.

I pojechała, została stypendystką Educational Leadership Programe w Watertown. Tam poznała inną stypendystkę, czarnoskórą Trudy Segbefia z Ghany. To ona opowiedziała jej o głuchoniewidomej Sylvii Peprah.

- Ona jest naszą Helen Keller - tłumaczyła Trudy. - Pomimo że nie widzi, nie słyszy i nie mówi, skończyła szkołę średnią i radzi sobie w każdej sytuacji. Posługuje się językiem migowym poprzez dotyk. Ma bardzo dużo energii i dużo samozaparcia.
Trudy nie ukrywała, że w Ghanie nie jest łatwo. W 20-milionowym kraju, gdzie mieszka 200 tysięcy osób niewidomych i 600 tysięcy słabowidzących, są tylko dwa ośrodki dla dzieci z niepełnosprawnością wzrokową.

I wtedy Marta pomyślała, że chciałaby pojechać do Ghany. Dzięki Fundacji Usłyszeć Afrykę oraz programowi "Polska pomoc 2013", współfinansowanemu przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, trafiła do Akropong School for the Blind, kilkadziesiąt kilometrów od Akry. W placówce było około 400 dzieci, od pięciu do dwudziestu paru lat, oraz 50 nauczycieli. Stanowczo za mało w stosunku do potrzeb.

Sześciokąt z jajami

W ubiegłym roku pani Marta była w Ghanie dwa razy.
- Chodziło o przeszkolenie kadry pedagogicznej szkoły i przygotowanie merytoryczne nauczycieli do prowadzenia wczesnego wspomagania rozwoju dzieci niewidomych, słabowidzących i głuchoniewi-domych - uściśla Marta Bielawska. - A przede wszystkim o odkrycie sposobu komunikacji z tymi dziećmi, o nawiązanie kontaktu z drugim człowiekiem.
Do tamtejszych szkół trafiają dzieci starsze niż u nas, bo 9-, 10-letnie. W okresie, gdy ich rozwój jest najbardziej intensywny, przebywają w domach.

- Tłumaczyłam więc, czym jest wczesne wspomaganie rozwoju, jak ważna jest praca z rodzicami i co można zrobić w tamtych warunkach - mówi Marta Bielawska.

- A co można?

- Na przykład nadawać znaczenie dźwiękom, które te dzieci otaczają. To może być stukot kija do ubijania kassawy, czyli mąki z bulw manioku. To może być szuranie powszechnie używanej miotły. Chodzi o to, by one ten swój świat usłyszały i "zobaczyły" rękami.

Pedagogom podpowiadała, że to może być też coś z tzw. strategii dotykowej, a więc przygotowywanie materiałów edukacyjnych, przydatnych w pracy z młodszymi dziećmi. Pomocne w nauce brajla bywają choćby… wytłoczki do jajek.

- Sześciokąt brajlowski składa się z sześciu punktów - wyjaśnia Marta. - Ale te dzieci nie bardzo zdawały sobie z tego sprawę. Żeby im to pomóc zrozumieć, wycinałam z wytłoczek sześć dziurek, kazałam się bawić kamyczkami, orzechami, gumkami do włosów. Ćwiczyliśmy różne układy tego sześciopunktu. Pełna kreatywność.

Oglądamy zdjęcia. Są na nich niewidome i słabowidzące dzieci, są te prowizoryczne, pełne kreatywności pomoce naukowe. Jest Marta Bielawska albo tylko jej nogi.

- Te fotografie robili niewidomi - uśmiecha się pani Marta. - Dawałam aparat, ustawiałam wszystko, jak trzeba, one naciskały przycisk.

Bez zegarka

Gdy wyjeżdżała pierwszy raz do Ghany, niewiele o niej wiedziała. Jedynie, że to kraj w zachodniej Afryce, z którego wywieziono najwięcej niewolników. Że były tam olbrzymie złoża złota. I że mówi się tam po angielsku. Nie wiedziała natomiast, jak wielkie jest tam rozwarstwienie społeczne. Że są tam slumsy i są wieżowce, że jest bieda i są ekskluzywne centra handlowe. Że często nie ma dostępu do wody, ale większość osób korzysta z komórek, iPadów i najnowocześniejszych technologii. Że nie ma żyraf i słoni, lecz są wszędobylskie kozy, kury i mrówki.

Już wyjeżdżając z Polski, wiedziała, że tam jest inne podejście do czasu i punktualności. Ale dopiero na miejscu zrozumiała, że musi się pozbyć zegarka, zostawiać go w domu. Bo fakt, że spotkanie w szkole zostało zaplanowane na godz. 10, tak naprawdę nic nie znaczy; ono odbędzie się najwcześniej o 12. Zamiast więc siedzieć przez dwie godziny bezczynnie i niepotrzebnie się denerwować, lepiej mieć w zanadrzu coś jeszcze. Albo, podobnie jak Afrykańczycy, nie przywiązywać do tego większej wagi. Wiadomo, tam nie ma transportu publicznego, rozkładu jazdy, dobrych dróg. Nie warto się spieszyć, trzeba celebrować chwilę. Wiele rzeczy zrozumiała, ale nawet po paru tygodniach nie wtopiła się w tło.
- Obruni! - wołały za nią dzieci, gdy szła przez wioskę.

Obruni znaczy biały. A ona na dodatek jest blondynką.
Co ją w tej Afryce jeszcze zadziwiło?

Zrozumiała, że niemal 80 proc. przypadków utraty wzroku dałoby się uniknąć, gdyby mieszkańcy tego kraju mieli dostęp do czystej wody pitnej, a warunki higieniczne, w jakich żyją, były przynajmniej zadowalające. W Ghanie ponad #8 tys. dzieci cierpi na ślepotę dziecięcą, spowodowaną niedoborem witaminy A.

Niektórzy Ghańczycy uważają, że osoby niewidome, niesłyszące czy niepełnosprawne ruchowo tym swoim kalectwem płacą za swoje lub bliskich przewinienia. Są też tacy, którzy twierdzą, że to skutek opętania przez złe duchy.

Migać do dłoni

W Ghanie, dzięki Trudy Segbefia, która była koordynatorką projektu, poznała Sylvię Peprah, już dorosłą uczennicę szkoły dla niesłyszących, z oddziałem dla osób głuchoniewidomych, w Mampong.

- Nawet mieszkałyśmy kilka dni w jednym pokoju - opowiada pani Marta. - Mogłyśmy się komunikować, bo ja też uczyłam się kiedyś języka migowego. Ona nie widzi, odbiera więc te znaki dłońmi. Można powiedzieć, że miga się jej do dłoni.
Sylwia straciła wzrok i słuch w dzieciństwie, na skutek powikłań po chorobie zakaźnej. Była na tyle duża (miała sześć lat), że zapamiętała kształt niektórych liter. Gdy więc się jej "pisze" coś na przedramieniu, ona, trzymając cudzą dłoń, potrafi to odczytać. Poza tym - troszeczkę mówi. Niestety, niewyraźnie, bo od 19 lat siebie nie słyszy.

- Jest niezwykła - twierdzi pani Marta. - W zeszłym roku pojechała razem z Trudy na Filipiny, na forum osób głuchoniewidomych. Reprezentowała Afrykę.

A poza tym żyje całkiem normalnie. Porusza się samodzielnie. Dba, by bluzki pasowały do spódnic, a spódnice do butów. Sama pierze, za pomocą tary i kostek mydła, sama prasuje, sama myje się, używając odpowiednich misek i wiaderek. Podobnie jak jej koleżanki, ma konto na Facebooku, regularnie wrzuca tam swoje zdjęcia, kontaktuje się z wieloma osobami. Czyta brajlem, korzysta z komputera, miga. Jako jedyna niewidoma kobieta w Ghanie zdała państwowe egzaminy do szkoły średniej i dalej się kształci. W przyszłości chciałaby założyć organizację samorządową walczącą o prawa głuchoniewidomych. Bo oni, podobnie zresztą jak osoby z innymi niepełnosprawnościami, nie mają tam łatwo. Ponad 80 proc. z nich żyje poniżej granicy ubóstwa i nie ma dostępu do fachowej opieki medycznej.

Dawno temu, gdy Sylvia straciła wzrok i słuch, matka ją odrzuciła. Zaopiekowała się nią wówczas babcia. Żyła u niej, gdzieś na wsi, w całkowitej ciszy i ciemności. Aż ktoś się nią zainteresował i trafiła do szkoły w Mampong. Przedstawiciele Instytutu Perkinsa z USA, którzy tam zawitali, dostrzegli w niej duży potencjał, wdrożyli nowoczesne metody komunikacji.
- Gdy już się nauczyła komunikować, rozkwitła - mówi pani Marta. - I nawiązała bliskie relacje z matką, która kiedyś nie sprostała wyzwaniu. Ma w sobie dużo radości. Gna do przodu.

Kwestia wyboru

Marta Bielawska o swojej pracy mówi, że to nie jest pomaganie ani poświęcanie się dla innych. To fascynująca podróż w nieznane. Każda osoba z jakąś dysfunkcją ma bowiem własną ścieżkę rozwoju i swoją nieporównywalną historię. Ma też niebywałą siłę w pokonywaniu barier. To my, zdrowi, moglibyśmy się wiele od tych niepełnosprawnych uczyć.
- Pierwszego niewidomego człowieka poznałam wiele lat temu, podczas podróży - wspomina Marta. - Jego pies przewodnik, na skutek długiego chodzenia, odbił sobie stopy, potrzebował pomocy. Ten człowiek na nic się nie uskarżał. Był samodzielny i ciekaw świata, chciał jedynie pomóc psu.

Już wtedy zrozumiała, jak wiele zależy od tego, co było wcześniej. Od wyszukania odpowiedniej ścieżki w pokonywaniu trudności. Jeden, nawet na studia, będzie jeździć w towarzystwie matki. Inny samodzielnie będzie się przebijać przez miasto, a podczas wakacji samotnie ruszy w świat. To kwestia wyboru. Dlatego tak ważna jest wczesna edukacja. Chodzi nie tylko o pracę z niewidomymi dziećmi, ale również o pracę z ich rodzicami.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki