Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kroplówka kapie, świat pozostał za oknem

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Nawet lekarza nie zaniepokoiły początkowo siniaki na nóżkach Tamarki
Nawet lekarza nie zaniepokoiły początkowo siniaki na nóżkach Tamarki Grzegorz Mehring
Tamarka jest jak "przeciąg" - tak mówią rodzice innych małych pacjentów Kliniki Onkologii Dziecięcej w kolorowym szpitalu gdańskiej Akademii Medycznej. "Albo jak żywe srebro" - dodają.

Mama Wioleta ledwo za nią nadąża. Raz mała jest przy oknie, to znów trzaska drzwiami i pędzi szpitalnym korytarzem, potrącając pielęgniarki.

- To dowód zdrowia - kiwają głowami wyrozumiale.

Lekarze się cieszą. Terapia dała efekty. Cytostatyki pokonały złośliwe komórki białaczki. Tamarkę czekają jeszcze naświetlania. A potem obserwacja, nadzieja i żarliwe modlitwy, żeby tylko choroba nie wróciła.

O tym, że czai się ona w pobliżu, mama Tamarki, Wioleta Walendykiewicz z Elbląga, wiedziała już na kilka tygodni wcześniej, nim dało się zauważyć jakikolwiek objaw.

- Gdy byłam w pobliżu córki lub o niej pomyślałam, pojawiał się okrutny niepokój - opisuje pani Wioleta. - A tak naprawdę nie było się do czego przyczepić.

Tamarka miała apetyt, dobrze sypiała. Od urodzenia była pełna życia, radosna. Nadzwyczaj rozwinięta. Żłobka nie znosiła, miała dwa latka, kiedy poszła do przedszkola. Na dwa miesiące przed chorobą - po ospie i zapaleniu płuc, a przed powrotem do przedszkola - zrobiono dziewczynce badania. Wyniki nie odbiegały od normy. Tylko te siniaki na nóżkach.

- Nie zwracałam na nie uwagi - tłumaczy pani Wioleta. - Jak to trzylatek, biegała bez przerwy. Trudno więc się dziwić, że się przewracała.

9 kwietnia ub. roku dziewczynka nabiła sobie takiego guza, że trzeba było jechać do chirurga. Lekarz również widział te siniaki, ale nic nie powiedział.

Tamarka skarżyła się także, że bolą ją nóżki.
- I w tym nie było chyba nic nadzwyczajnego - zastanawia się jej mama. - Jak dziecko bez przerwy szaleje, upada, to nóżki mają prawo boleć.

16 kwietnia wieczorem Tamarce wyskoczył węzełek chłonny za uchem. Wioleta pomyślała - świnka, trzeba iść do lekarza, bo pozaraża inne przedszkolaki. Rano powiększony był już drugi węzeł, w pachwinie. Pediatra w przychodni wymacał powiększoną wątrobę. Wystawił skierowanie do elbląskiego szpitala. Wynik morfologii nie budził wątpliwości - białaczka limfoblastyczna. 17 kwietnia karetka pogotowia zawiozła dziewczynkę do Gdańska. Dla Wiolety i Tamary Klinika Onkologii Dziecięcej stała się domem na siedem i pół miesiąca.
Leczenie jest bardzo ciężkie - mama Tamarki nie chce o tym szczegółowo opowiadać. Cierpienie dziecka jest nie do zniesienia dla matki.
- Kroplówki z cytostatykami - kwituje. - Inaczej chemioterapia.

Były kryzysy. Wystąpiły powikłania. Wioleta umierała z lęku, że Tamarka z nich nie wyjdzie. Była taka słaba.

W Elblągu został 13-letni Michał. Zamieszkał u babci. Pani Iwonka Zgliszczyńska z elblaskiego MOPS zorganizowała Michałowi wakacje, z MOPS dostawała pieniądze na leki. Finansowo wsparła ją firma ochroniarska, w której Wioleta pracuje, choć od kwietnia jest na zwolnieniu lekarskim. Od września należy też do Fundacji "Przyszłość dla Dzieci". Fundacja zwraca jej pieniądze za dojazdy i koszty leków, które musi dokupić.

Ze szpitala wyszły 8 grudnia. Święta spędziły w domu.

Do kliniki przyjechały na kontrolę. Będą tu wracały przez dwa lata, bo tyle średnio trwa leczenie dziecka onkologicznego. Tu Wioleta przekonała się na własnej skórze, jak ogromną wartośc ma to, co od lat robi Jurek Owsiak i jego Orkiestra.

- Lekarze starają się, jak mogą, by pacjenci mieli leki, wenflony, pompy infuzyjne - wylicza Joanna Maćkowiak, z zawodu pielęgniarka, mama 14-letniego Michała.

Była z synem na neurochirurgii w Centrum Zdrowia Dziecka. Ma więc porównanie. Gdańska klinika jest piękna, warunki tu komfortowe. Ale nie jest bogata. Każdego dnia personel musi jednak walczyć, by mali pacjenci mieli wszystko, co może im uratować życie.

Był sierpień 2005 roku. Michał skarżył się, że dokucza mu ból głowy. Był on jednak jakiś inny - nie przechodził po środkach przeciwbólowych. Rano Michał wymiotował. Lekarz z przychodni orzekł - za dużo słońca.

- Pojechałam do Szpitala Wojewódzkiego w Gdańsku i oznajmiłam, że nie ruszę się stamtąd bez badań - wspomina Joanna. - Miałam odwagę, bo jestem pielęgniarką. Zdaje sobię sprawę, co taki ból może oznaczać. Tomografia komputerowa wykryła guz, rezonans wskazał jego dokładną lokalizację. Był nieoperacyjny. Wrastał w pień mózgu. Neurochirurgom udało się go usunąć tylko w dwóch trzecich.

Joanna nie traci nadziei, że walkę o życie Michałka uda się im jeszcze wygrać. Wie jedno - niezależnie od tego będzie pracować dla kliniki i dziecięcego hospicjum. Tę drogę wskazała jej choroba Michała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki