Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec ery Sławomira Nowaka w Platformie Obywatelskiej

Tomasz Słomczyński wspr. Ryszarda Wojciechowska
DARIUSZ GDESZ / POLSKAPRESSE
Sławomir Nowak jest - jak na razie - jedynym "odstrzelonym" przez aferę taśmową politykiem. Na wczorajszej konferencji prasowej premier Donald Tusk stwierdził, że dopóki on będzie szefem PO, nie będzie już współpracować ze Sławomirem Nowakiem.

Wszystko wskazuje zatem na to, że właśnie jesteśmy świadkami spektakularnego końca politycznej kariery niedawnego szefa PO na Pomorzu, który kilka lat temu bywał typowany na przyszłego premiera.

A sam Nowak wczoraj sam złożył rezygnację z członkostwa w PO. Kiedy pojawiał się komunikat w tej sprawie, trwała jeszcze konferencja prasowa, na której premier zasugerował, że zachowanie niedawnego ministra transportu dotknęło go nie tylko politycznie, ale i osobiście.

Minister usłużny

Przypomnijmy, co tak naprawdę ujawniły tzw. taśmy "Wprost". Według informacji opublikowanych przez tygodnik, Sławomir Nowak w lutym 2014 roku spotkał się z byłym wiceministrem finansów Andrzejem Parafianowiczem i byłym dowódcą GROM Andrzejem Zawadką.

Podczas spotkania Nowak skarżył się na urzędników skarbowych, że kontrolują finanse jego żony, która prowadzi praktykę dentystyczną. Parafianowicz przyznał, że wie o wszystkim, i że próbował już tę kontrolę zablokować, że dzwonił do partyjnych kolegów, zarazem urzędników w Ministerstwie Finansów, do rzecznika rządu, i krzyczał do nich w niewybrednych słowach.
Ponadto były wiceminister finansów obiecał Nowakowi, że spróbuje się dowiedzieć, jaki charakter ma ta kontrola. Żeby się dowiedzieć, "czy w ogóle jest... pole do rozmawiania z tym dyrektorem". Czyli - jak należy rozumieć - były minister finansów zobowiązał się, że wyświadczy przysługę byłemu ministrowi transportu, polegającą na ustaleniu, czy kontrola u żony tego drugiego to działanie rutynowe, czy też ukierunkowane na to, żeby go pogrążyć. Jeśli ukierunkowane, to wówczas "będzie pole do rozmowy...".

- Te wypowiedzi mogą rodzić ewentualną odpowiedzialność karną - stwierdził wczoraj prokurator generalny Andrzej Seremet, wskazując na możliwość "przekroczenia uprawnień lub niedopełnienie obowiązków funkcjonariusza publicznego na szkodę interesu publicznego". Przestępstwo to jest zagrożone karą do trzech lat więzienia. Natomiast płatna protekcja, czyli podjęcie się załatwienia określonej sprawy z powołaniem na wpływy (w tym przypadku: w organach kontroli skarbowej), zagrożona jest karą do 8 lat więzienia.

Szczere oczy kapciowego

Upublicznienie przebiegu spotkania z Andrzejem Parafianowiczem stało się gwoździem do politycznej trumny Sławomira Nowaka. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sama trumna była budowana od dawna, a przybicie ostatniego gwoździa stanowiło w tej sytuacji wybór dla Platformy najmniejszego kosztu. To spisanie na straty kogoś, kto i tak był już skompromitowany. Może nie tak spektakularnie, ale był. I nie odgrywał już znaczącej roli w partii.

Bo też afera taśmowa była już trzecią z kolei, w której Sławomir Nowak odegrał główną rolę. Jego efektowna kariera wciąż przerywana była wstrząsami. Można było jednak odnieść wrażenie, że nie robią one wielkiego wrażenia na tym, którego z czasem zaczęto nazywać politykiem niezatapialnym.

Jego polityczny życiorys zawiera w sobie te same elementy, co życiorysy nieco starszych od niego ojców założycieli Platformy z Trójmiasta.

Za młody, by być opozycjonistą z prawdziwego zdarzenia, w 1989 roku, będąc licealistą, naklejał plakaty wyborcze. Miał lat osiemnaście, gdy zapisał się do KLD. Mówił potem: - Przez lata aktywności szedłem obok Donalda Tuska. Dlatego w 2001 roku nie miałem rozterek, wyprowadzając Stowarzyszenie Młodzi Demokraci z Unii Wolności.

- Musimy się zwrócić twarzą do obywateli! Pokazać swoje szczere oczy, ręce pełne roboty, bo ludzie zbyt często do tej pory oglądali nasze plecy! - przemawiał Nowak, gdy obok stał Donald.

Przed kilku laty Tomasz Nałęcz publicznie stwierdził, że minister Nowak jest przyszłym kandydatem na premiera.
W ostatnich latach był nazywany żołnierzem, przybocznym, dworzaninem albo też - złośliwie - kapciowym premiera.

Od kuchni na salony

Po raz pierwszy na Wiejską trafił tylnymi drzwiami. W 2001 roku przegrał w wyborach parlamentarnych. Gdy trzy lata później do Parlamentu Europejskiego przeszedł Janusz Lewandowski, Nowak objął po nim mandat. Wcześniej odmówiło trzech innych polityków. Kolejne wybory w 2005 roku wygrał już w cuglach. To była jednak krótka, dwuletnia kadencja. W kolejnym starciu wyborczym, w 2007 roku, tym razem zwycięskim dla Platformy Obywatelskiej, polityk wystartował już jako lider listy z Pomorza i wygrał 65 tysiącami głosów, osiągając najlepszy wynik w okręgu, przed Maciejem Płażyńskim i Jarosławem Wałęsą. Tuż po wyborach został sekretarzem stanu w KPRM i szefem gabinetu politycznego Tuska. W kancelarii pracował do wybuchu afery hazardowej.

Hazard, zegarki, taśmy

A potem była afera hazardowa. Jego rola w niej polegała - ogólnie rzecz ujmując - na przekazaniu informacji o pracach nad ustawą premierowi. W efekcie całego zamieszania został zdymisjonowany razem z Mirosławem Drzewieckim, Zbigniewem Chlebowskim i Grzegorzem Schetyną.

Na politycznym marginesie nie pozostawał długo. W listopadzie 2011 r. prezydent Bronisław Komorowski powołał go na urząd ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej.

A potem była afera zegarkowa. Nowak nie wpisywał do oświadczenia majątkowego zegarka, który otrzymał w prezencie. Prokuratura postawiła mu zarzuty, sporządziła akt oskarżenia, proces rozpoczął się w sądzie, a sam Nowak złożył dymisję ze stanowiska ministra. W ostatnim czasie mówiło się o jego powrocie do polityki, zaraz potem jak przed sądem wyjaśni sprawę zegarka i oczyści się z podejrzeń.

Ale to już przeszłość. Przyszedł czas na aferę taśmową. I to już jest polityczny koniec Sławomira Nowaka. Chyba że rzeczywiście jest niezatapialny. Wszak, jak mawiają niektórzy politolodzy, w polskiej polityce możliwe jest wszystko.

Jestem zaszczuty

Wczoraj w godzinach popołudniowych Sławomir Nowak wydał oświadczenie, w którym podziękował kolegom z PO za współpracę i stwierdził, m.in. że właśnie trwa "medialny atak" na jego osobę i na PO. I dalej: "Intencją rozmowy [z Parafianowiczem - red.] nie było nakłanianie lub podejmowanie jakichkolwiek czynności bezprawnych. Nadto rozmowa ta w żaden sposób nie zmieniła mojej sytuacji prawnej czy urzędowej. Od dłuższego czasu obserwowałem proces niszczenia i zaszczuwania mnie i mojej rodziny - o czym zresztą wspominałem w czasie tamtej rozmowy. A. Parafianowicz był jedyną znaną mi osobą, którą mogłem zapytać o mechanizmy takiej kontroli, tym bardziej że ani ja, ani on nie pełniliśmy już żadnej funkcji publicznej".

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki