Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karol Olgierd Borchardt. Co autor "Znaczy kapitana" ma wspólnego z Moskwą, Paryżem czy Tczewem? I za co uwielbiali go jego studenci?

Anna Szałkowska
Anna Szałkowska
Najsłynniejszy kapitan, autor "Znaczy kapitana" 25 marca obchodziłby kolejne urodziny. Urodził się w 1905 r. w Moskwie
Najsłynniejszy kapitan, autor "Znaczy kapitana" 25 marca obchodziłby kolejne urodziny. Urodził się w 1905 r. w Moskwie Domena publiczna
25 marca 1905 roku przyszedł na świat Karol Olgierd Borchardt, autor „Znaczy kapitana”, człowiek morza o dobrym sercu i barwnym życiu. Jego książki pozwalały wielu ludziom w Polsce zwiedzić świat w czasach, w których nie było łatwo wyruszyć w podróż.

Rodzinny egzemplarz „Znaczy kapitana” stoi na mojej półce do dzisiaj obok dwóch innych pozycji tego autora: „Krążownika spod Samossiery” i „Szamana morskiego”. Książka w twardej, szarej okładce wiele przeżyła. Na kartkach widoczne są nie tylko ślady wielokrotnego czytania, ale i resztki posiłków, rozlana kawa, podtopienie w wannie...
„Znaczy kapitan” to wyjątkowa książka o tematyce morskiej. Borchardt pokazał tysiącom czytelników „niedźwiedzie mięso”, surowy, ale piękny świat ludzi morza.

Znaczy kapitan Mamert Stankiewicz

Książka składa się z 37 rozdziałów, a raczej opowiadań. Kilkanaście z nich - zanim trafiło do książki - ukazało się na łamach miesięcznika „Morze”. Trzy i siedem to ulubione liczby kapitana Mamerta Stankiewicza, któremu autor dedykował tę książkę. To właśnie kapitan Stankiewicz był „Znaczy kapitanem”, bo każdą rozmowę i zdanie zaczynał od słówka „znaczy”.

Mówił wolno, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. „Trzymanie zaciśniętych zębów przy mówieniu należało podobno do najbardziej wytwornego wysławiania się gardemarinów, czyli wychowanków carskiego korpusu morskiego” - dowiadywali się w rozdziale „Tenanga” czytelnicy. Mimo tego niezbyt zachęcającego dla nas współczesnych sposobu bycia, kapitan Stankiewicz stał się mentorem Karola Borchardta.

Szybko się zresztą okazało, że pod tą oficjalną maską jest człowiek prawy, życzliwy, spokojny i z niemałym poczuciem humoru. Borchardt uczył się pod jego opieką jako uczeń na żaglowcu szkoleniowym „Lwów”, potem pływał pod jego dowództwem na statku pasażerskim „Polonia”, a następnie transatlantyku „Piłsudski”.

Po raz ostatni spotkali się na tym statku w 1939 roku. W listopadzie „Piłsudski” został najprawdopodobniej storpedowany (lub wpłynął na minę) u brzegów Anglii. Podczas ewakuacji Borchardt uderzył głową w szalupę (wiele lat borykał się z następstwem tego upadku).

Katastrofy nie przeżył Mamert Stankiewicz, który pozostał na statku, aby upewnić się, czy opuściła go cała załoga. Zszedł z niego z dwójką ostatnich marynarzy. Po półtorej godziny rozbitkowie zostali wyłowieni przez brytyjski niszczyciel „Valorous”. Mamert Stankiewicz zmarł wskutek hipotermii i ataku serca. Został pochowany w Londynie.

Moskwa - Paryż - Wilno - Tczew

Mimo że Karol Borchard zmarł 20 maja 1986 roku, wciąż jest obecny w pamięci swoich wychowanków i czytelników. Historię jego życia z pewnością przybliża dostępny na YouTube film dokumentalny Michała Dąbrowskiego „Karol Olgierd Borchardt - kapitan własnej duszy”, który powstawał prawie 40 lat.

Poznaj autora "Znaczy kapitana" w filmie: kpt. ż.w. Karol Olgierd Borchardt (1905-1986) - "Kapitan własnej duszy"

Autor rozpoczął jego realizację w 1974 roku, dzięki czemu na ekranie można zobaczyć samego kapitana, usłyszeć jego tubalny głos i niepowtarzalny wileński akcent.

Scena po scenie odkrywamy sylwetkę kapitana Borchardta, zaczynając od jego dzieciństwa. Urodził się 25 marca 1905 roku w Moskwie jako syn Hilarego Borchardta, carskiego lekarza wojskowego i Marii z Raczkiewiczów Borchardtowej, urzędniczki. Jego rodzice pochodzili z Litwy.
W dzieciństwie wyjechał z matką do Paryża. Kobieta zaczęła pracę w magazynie mód. Dużo czasu spędzała w teatrze lub operetce, podpatrując paryskie elegantki, a potem odrysowywała stroje, aby mogły trafić dla pań o mniej zasobnych portfelach. Po paru latach wrócili jednak do Wilna, bo matka nie chciała, by jej syn stał się Francuzem.
Kiedy młody Karol uczył się w wileńskim gimnazjum, w Europie wszystko się zmieniało. Na mapę wróciła Polska. Decyzją Traktatu Wersalskiego Gdańsk ogłoszono Wolnym Miastem, dlatego na pierwsze kontakty handlowe z morzem wybrano port na Wiśle w Tczewie. Miasto to położone 30 km w górę od ujścia Wisły było też dużym węzłem kolejowym, co bardzo ułatwiało późniejszą budowę Gdyni.

To wszystko sprawiło, że to w Tczewie powstała pierwsza w odrodzonej Polsce Szkoła Morska kształcąca oficerów nieistniejących jeszcze polskiej floty handlowej. Pierwsi słuchacze zaczęli naukę w 1920 roku, kiedy Karol Borchardt był nadal uczniem wileńskiego gimnazjum. Po maturze próbował się do niej dostać, ale odrzucono go ze względów zdrowotnych. Wrócił do Wilna, poszedł na prawo, ale nie zapomniał o morzu. Po roku spróbował jeszcze raz i tym razem się udało.

Tczewska Alma Mater

Szkołę Morską w Tczewie założono w 1920 roku. Pierwszym jej dyrektorem został Antoni Garnuszewski. W 1930 r. została przeniesiona do Gdyni. O codzienności zarówno w szkole, jak i na żaglowcu szkoleniowym „Lwów” można przeczytać w książkach Karola Borchardta. Pasja adeptów Szkoły Morskiej i ich przygody rozpalały wyobraźnię czytelników.

W budynku do dzisiaj rozbrzmiewa dzwonek, mieści się w nim bowiem Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej-Curie. Cieszyłam się, że moja córka właśnie tam zaczęła naukę. Wierzyłam - nadal wierzę, że w murach i na korytarzach tego gmachu przetrwała niepowtarzalna energia i młodzieńcza pasja tamtych młodych ludzi. Mam nadzieję, że chociaż część absolwentów „Curie” czytało książki Borchardta i dzięki temu mogło jeszcze bardziej poczuć ten klimat.

Karol Borchardt ukończył tczewską Szkołę Morską w 1928 roku. Osiem lat później był już kapitanem żeglugi wielkiej. Po upływie kolejnych dwóch został zastępcą komendanta „Daru Pomorza”. O niezwykłym rejsie na pięknym żaglowcu można poczytać w kilku ostatnich rozdziałach „Znaczy kapitana”. Bardzo kochał ten żaglowiec.

Nowy etap

Dla Karola Borchardta jesień 1939 roku była przełomowa nie tylko z powodu początku drugiej wojny światowej czy śmierci swojego mentora Mamerta Staniewicza. Ciężko ranny w katastrofie MS „Piłsudskiego” Borchardt - mimo prób - nie mógł wrócić do pływania. Rozpoczął się nowy etap w jego życiu, chociaż nadal powiązany z morzem. Jeszcze w Wielkiej Brytanii zaczął pisać opowiadania marynistyczne, które stały się istotą jego twórczości (wszystkie jego książki to zbiory opowiadań). Niemały wpływ na to miał fakt, że doznany uraz głowy spowodował u niego wielomiesięczną bezsenność, z której z trudem go wyprowadzono.

Zajął się też edukowaniem młodych ludzi. Był organizatorem, a potem dyrektorem polskiego gimnazjum i liceum morskiego w Landywood w Anglii. Po odejściu ze szkoły pływał w angielskiej linii żeglugowej. W 1949 roku wrócił do kraju na pokładzie statku „Batory” (notabene bliźniaka „Piłsudskiego”), pełniąc funkcję starszego oficera.

Trzy kobiety

Powodem powrotu Borchardta do kraju był zły stan zdrowia jego matki, z którą był bardzo związany. W Anglii została jego żona Karolina (polska pilotka, malarka i działaczka społeczna) z córką. Do końca życia pozostawali w formalnym związku.

Po latach „Znaczy kapitan” przetłumaczony został na język angielski przez jego córkę: Danutę Borchardt-Stachiewicz. Angielski tytuł książki brzmi „I Mean, Said the Sea Captain”. Pani Danuta jest doktorem medycyny, pisarką i tłumaczką. Przekłady literatury polskiej na język angielski przyniosły jej nagrody, m.in. za tłumaczenia czterech powieści Gombrowicza („Ferdydurke”, „Trans-Atlantyk”, „Kosmos”, „Pornografia”).

Astronawigacja i… horoskop

Powrót Borchardta z Anglii do Polski nie był łatwy. Startował bez pracy, domu - bez perspektyw. Z czasem jednak zaczął zdobywać jedno po drugim. Pracował w Gdyni jako nauczyciel i wykładowca w Państwowym Centrum Wychowania Morskiego oraz Szkole Rybołówstwa Morskiego.

Do emerytury wykładał w Wyższej Szkole Morskiej. Uczył różnych przedmiotów, przede wszystkim jednak astronawigacji. Był wyjątkowym nauczycielem. Nie stawiał ocen niedostatecznych, bo uważał, że jeśli nauczyciel nie jest w stanie przekazać wiedzy w stopniu dostatecznym, to taka osoba nie powinna uczyć w szkole. Studenci go cenili i wspominali, że nigdy nie podnosił głosu, był też przeciwnikiem karania. Mawiał, że jeśli oficer będzie zdenerwowany przy byle okazji, to jak będzie się zachowywał, gdy statek zacznie tonąć? Nie uznawał ocen, stawiał je tylko wtedy, kiedy musiał: na koniec roku czy semestru. Mówił, że dobrze wie, co jego wychowankowie potrafią. W jego zeszytach przy nazwiskach uczniów sporo było tajemniczo wyglądających kolorowych krzyżyków, trójkątów, kółek i kresek.

Sprawdzał nie tylko wiedzę.
- Wymyśliłem specjalny klucz na to oznaczenie, zaznaczałem sobie właściwości fizyczne, psychiczne i mentalne danego ucznia i potem sprawdzałem to według jego danych astrologicznych. Ku memu zdziwieniu zgadzało się to w 75 procentach - opowiada Karol Borchardt we wspomnianym już filmie „Kapitan własnej duszy”.
Indywidualnie podchodził do każdego swojego wychowanka.

Szpaki w siódmym niebie

W Gdyni zamieszkał w domu przy ul. Mickiewicza 16, na Kamiennej Górze. Zajmował małe mieszkanie na poddaszu zwane „Siódmym niebem”. Odwiedzający go wspominali, że wejście do niego było strome jak trap na statku. O tym, że osiadł właśnie tam, zadecydował los.
- Niedługo po powrocie szedłem ulicą Świętojańską, gdy zaczepił mnie mężczyzna - wspomina w filmie kapitan Borchardt. - To był Franuś, mój kolega z Wilna.
Opowiedziałem, jakie mam kłopoty. Powiedział: „Chodź do mnie, mieszkam w domu kapitana Rusieckiego na Kamiennej Górze. Jeżeli ci się tam spodoba, będziesz mógł tam zamieszkać, bo ja wyjeżdżam”. Poszedłem, zobaczyłem i zostałem.
Kapitan kochał różne zwierzęta. Wiedzą o tym Czytelnicy „Znaczy kapitana”. W rozdziale „Jakub Paganel” jest historia konika polnego, który usiadł na pokładzie statku. Karol Borchardt zabrał go do kabiny i ochrzcił imieniem bohatera książki Juliusza Verne „Dzieci kapitana Granta”. Na kartach książki pojawiało się zresztą więcej historii o zwierzętach.

Serce - zwłaszcza ptakom - okazywał mieszkając w Gdyni.
- 18 gawronów, które mieszkają w Finlandii, wiedzą, gdzie jest w Gdyni Mickiewicza 16, mieszkanie 4 - opowiada kapitan i widać, że tacy goście sprawiają mu wielką radość. - Siadają na dachu i muszę im kupować żółty ser, a trwa to już dwadzieścia parę lat. Są też wróble, gołębie i sikorki.

O ptakach i o tym, jak wyglądało jego „siódme niebo”, można posłuchać w reportażu radiowym Kai Kamińskiej „Spotkanie z kpt. Borchardtem” (Polskie Radio, 1983). Kapitan z dziennikarką przechadzają się po małym mieszkaniu. Mężczyzna opowiada, np. o obitych prętami bambusa ścianach, które nazwał skondensowanym słońcem albo o książkach, które wypełniają półki nawet na drzwiach wejściowych.

Do tego położonego na poddaszu mieszkania trzeba wnosić węgiel, czasem wodę. Słychać po tonie głosu, że nie jest to dla niego większy problem. Można za to wyczuć, że jest zachwycony widokiem na morze i miasto, który roztacza się z okien. Rozpiera go energia, trzymają się żarty.
- Często chodzę do lustra popatrzeć, jak wygląda geniusz - słychać nagle w audycji, a po chwili roznosi się tubalny śmiech. Wyobrażam sobie, jak przymruża oko.

Śladami kapitana Borchardta

Karol Borchardt został pochowany na cmentarzu Witomińskim. Jego imię nadano szkunerowi „Kapitan Borchardt”, kilku szkołom podstawowym w Gdyni, Gdańsku, Strzebielinie, Rumi oraz gdyńskiej i tczewskiej ulicy. Nosi je także biblioteka Uniwersytetu Morskiego w Gdyni. Sztukę „Znaczy Kapitan” wystawiano na deskach Teatru Miejskiego w Gdyni. Powstała na podstawie kultowej książki, w adaptacji Pawła Huelle.

Wyposażenie z jego mieszkania na Kamiennej Górze można oglądać w Muzeum Obrony Wybrzeża w Helu.
Kiedy przyglądam się jego losom odnoszę wrażenie, że potrafił żyć „tu i teraz”. Podejmował trudne decyzje i otwierał się na nowe. Jego nauczanie też było niekonwencjonalne, nawet jak na dzisiejsze warunki. Praktykował jogę, zachował bystry umysł do samego końca.

Kochał morze, potrafił tą miłością zarazić swoich wychowanków i czytelników. Wszystkiego najlepszego Panie Kapitanie!

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki