Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Już dzisiaj 40 proc, gdańszczan przekroczyło sześćdziesiątkę. Niedługo nadciągnie demograficze tsunami, które zmiecie nasz wygodny świat

Dorota Abramowicz
Dorota Abramowicz
Starość nadciąga nad Polskę. Na razie wolno - dziś na 100 młodych ludzi przypada 112 seniorów. Za trzydzieści lat będzie ich już 220. Często schorowanych, niezaradnych samotnych. Czy wiedząc o tym, będziemy potrafili przygotować się na demograficzne tsunami? Na, w końcu, pani, pana i moją przyszłość?

Pani Janina, rocznik 1927, bez zająknienia recytuje patriotyczny wiersz o miłości do ojczyzny. Była łączniczką Armii Krajowej na Podlasiu.

Ratowałam Polskę i się udało

- mówi cicho.

A potem musiałam uciekać, bo chcieli mnie rozstrzelać za kontakt z „bandytami z AK”. Tak ich nazywali... A mojego Ireneusza zabili...

Dokąd uciekła? Już dokładnie nie pamięta, trzeba jej przypomnieć. Rodzina? Mówi, że nikogo nie ma, choć ma syna. - Nie wiem, gdzie teraz pójdę, czekam cierpliwie - uśmiecha się z lekka zażenowana. - Ale tu jest dobrze, spokojnie, przyjemnie.

Pani Hela jest po udarze. Nie mówi, za to lubi tańczyć. Widać, że w tańcu jest szczęśliwa.

Pani Jadwiga, 91 lat, leży w łóżku i czyta wiersze dla najmłodszych. - Bez okularów - podkreśla. - W okularach gorzej widzę. Pochodzę z Poznania, miałam brata, Tadeusza. Zginął w powstaniu warszawskim.

Pani Helena nie odpowiada na pytania. Na stole leży album przygotowany przez jej dzieci. Zdjęcia stare i nowe, każde dokładnie podpisane, by matka mogła choć na trochę powstrzymać uciekające wspomnienia...

W tym domu wspomnienia uciekają. Nikną twarze najbliższych, imiona, nazwiska, ważne i mniej ważne wydarzenia. Zacierają się słowa. Trzeba więc pytać. - Jaki mamy dzisiaj dzień? - Wtorek. Mijają dwie minuty i znów pytanie: - Jaki mamy dzisiaj dzień? Żeby nie zwariować, terapeuci piszą na tablicach „wtorek” i odwracają je w stronę pytających. Pomaga.

Pomaga także śpiew. Taki wspólny, podczas którego wracają zagubione słowa, można się trochę pokołysać. Nawet wzruszyć.

Jestem w ośrodku wsparcia z usługami opiekuńczymi prowadzonym przez Stowarzyszenie Terapeutów i Edukatorów „Zaczarowani” w Koleczkowie dla - na razie - osiemnastu podopiecznych głównie z objawami demencji i choroby Alzheimera. Trafiają tu głównie sędziwi gdańszczanie, dla których oferta prywatnych domów opieki jest zbyt droga.

- Nauczyciela z emeryturą 1800 złotych nie stać na opłacenie w takiej placówce 4 tys. złotych miesięcznie - mówi Beata Pawlik, prezes stowarzyszenia. - Czy oznacza to, że bezradny, samotny, chory człowiek powinien być skazany na ośrodek dla bezdomnych? Albo ma czekać kilka lat w kolejce na miejsce w Domu Opieki Społecznej? Dlatego próbujemy od pięciu lat zapełniać lukę.

A i tak luka nieubłaganie rośnie.

Drobne dwa i pół miliona

Wiosną tego roku Główny Urząd Statystyczny opublikował prognozy demograficzne dla Polski. Wynika z nich, że nasz kraj zacznie się wyludniać, a liczba ludności Polski z obecnych 38, 411 mln. spadnie do niecałych 36 milionów. Równocześnie będzie rósł wiek przeciętnego Polaka. Na dziesięciu „wnuczków” w wieku do 14 lat zaczną przypadać 22 „babcie i dziadki”. Ponadto w następnej dekadzie o 1,5 mln wzrośnie liczba osób w wieku 75-84 lat, a do tego trzeba jeszcze dołożyć kolejny milion osób mających powyżej 85 lat. W 2050 roku osiągniemy stan, w którym nasza ojczyzna obudzi się z twarzą szacownej emerytki - 40 procent Polaków przekroczy 65 lat.

Pół biedy, jeśli zdrowy tryb życia obecnych 40-50-latków przełoży się na zdrową starość. Jeśli ich dzieci i wnuki - o ile je mają - nie poszukały już miejsca do życia na drugim krańcu świata i uznają za swój obowiązek zająć się seniorem. Jeśli system opieki zdrowotnej będzie w stanie przejąć opiekę nad sędziwymi pacjentami, a budżet - zasilany ze składek topniejącej rzeszy pracowników - to wytrzyma. Ale już dziś widać, że na zbytni optymizm nie można liczyć. Lekarze alarmują, że od lat nie tworzy się w Polsce oddziałów geriatrycznych, a interna, gdzie ostatecznie trafiają starsi pacjenci, pęka w szwach. Brakuje systemu, łączącego działania profilaktyczne, lecznicze i rehabilitacyjne dla chorych w podeszłym wieku. Brakuje dodatkowych pieniędzy na sfinansowanie takiego systemu.

Zresztą, nie jest to tylko rozmowa o pieniądzach, ale także o ludziach. Średnia wieku polskiego lekarza specjalisty to prawie 55 lat, a pielęgniarki około 50. Za kilkanaście lat ci, którzy nas leczą, sami będą potrzebować pomocy.

Potencjał i wyzwanie
- Wśród 460 tysięcy mieszkańców Gdańska, ponad 40 proc. stanowią osoby po 60. roku życia - mówi Gabriela Dudziak, pełnomocnik prezydenta Gdańska ds. seniorów. - To z jednej strony duży potencjał wiedzy i doświadczenia. Z drugiej - spore wyzwanie. Trzeba znaleźć równowagę pomiędzy aktywizacją osób starszych a rozwiązywaniem problemów związanych z ograniczeniami wynikającymi z podeszłego wieku. Nieprzypadkowo, oprócz dedykowanych programów, wszystkie programy operacyjne Strategii Miasta Gdańska zawierają działania skierowane do tej grupy mieszkańców.

Nawet w samym Gdańsku dzielnica dzielnicy nierówna. Najwyższą średnią wieku zanotowano wśród mieszkańców Oliwy, gdzie osiągnięto już prognozy przewidywane na 2035 rok, dzielnie dotrzymują jej pola Przymorze i Zaspa.

Urzędnicy miejscy z niepokojem obserwują także widoczne w całej Europie trendy związane ze wzrostem liczby osób z chorobami demencyjnymi. Gabriela Dudziak przywołuje statystyki niemieckie. U naszych zachodnich sąsiadów przed kilkudziesięcioma laty pacjenci z demencją stanowili 5-10 proc. pensjonariuszy tamtejszych domów pomocy społecznej. Dziś to już połowa.

Ogromnym problemem jest też samotność. Rodziny wielopokoleniowe są rzadkością, starsi ludzie przeważnie mieszkają sami. Dobrze, jeśli jest to mieszkanie wśród sąsiadów, znanych od lat, takich, którzy zapukają do drzwi, spytają o samopoczucie i zaoferują pomoc w zakupach. Gorzej, jeśli dzieci za zarobione w dalekich krajach pieniądze postanowiły polepszyć standard życia mamy i taty. Kupili im więc mieszkanie w nowym osiedlu, gdzie wszyscy są zapracowani, anonimowi i nie mają czasu dla siebie, a tym bardziej dla sąsiada.
Jeśli nie lekiem, to przynajmniej plastrem na samotność może być testowany od trzech lat w Gdańsku system teleopieki oparty o Domy Sąsiedzkie.

Seniorzy otrzymują specjalną opaskę na rękę z czerwonym guzikiem, zapewniającym całodobową opiekę w sytuacjach alarmowych, oraz z zielonym - zapewniającym kontakt z teleopiekunem w kwestiach socjalno-bytowych. Senior naciska zielony guzik, czując zagrożenie. Osoba znana, sąsiad z dzielnicy, odwiedza go nie tylko w razie alarmu. Jest w pobliżu, można mieć do niego zaufanie.

W tym wszystkim ważny jest zawsze drugi człowiek. Z empatią i zmysłem obserwacji. Taki, który zastanowi się, kiedy ostatnio spotkał sąsiadkę z drugiego piętra. A nawet pójdzie do MOPR-u i powie, że jego zdaniem sympatyczna pani spod czwórki sama sobie nie poradzi. I że na pewno nie ma gromady dorosłych dzieci, które złożyłyby się na zatrudnienie sprowadzonej z Ukrainy opiekunki.

Do ośmiu lat w kolejce
Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie zaczyna od zapewnienia tzw. usług opiekuńczych. Do niesamodzielnej osoby przychodzi opiekunka, czasem raz w tygodniu na dwie godziny, a czasem w miarę potrzeby na sześć godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu.

- Z usług opiekuńczych korzysta 1300 gdańszczan, przy czym mówimy o tendencji rosnącej - przyznaje Małgorzata Niemkiewicz, dyrektor MOPR w Gdańsku. - Każdego dnia trafia do nas kilka kolejnych zleceń, co przy niedoborach budżetowych jest naprawdę dużym wyzwaniem. Do tego dochodzą jeszcze finansowane przez nas usługi specjalistyczne dla ponad trzydziestu osób związane z rehabilitacją oraz specjalistyczne usługi opiekuńcze dla 190 osób z zaburzeniami psychicznymi.

Seniorom, którym dochodząca opiekunka nie zapewni bezpieczeństwa, pozostaje czekać na opłacone przez miasto miejsce w Domu Pomocy Społecznej.

- Prowadzimy, jako miasto dwa DPS-y, w kolejnych trzech na terenie Gdańska kontraktujemy miejsca - wylicza dyrektor Małgorzata Niemkiewicz.- Do tego dochodzą pojedyncze miejsca w placówkach poza Gdańskiem. Łącznie korzysta z nich ok. 700 osób. Do tego dochodzą DPS-y dla osób psychicznie chorych.

Jeśli potencjalny pensjonariusz jest w miarę sprawny i samodzielny, szansa na miejsce w DPS rośnie. Gorzej, gdy wymaga dodatkowej opieki. W placówkach dla osób potrzebujących zwiększonego wsparcia trzeba ustawić się na dwa i pół roku w kolejce. Jeszcze trudniej jest o miejsce w DPS dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Tam można czekać nawet osiem lat. Co oznacza, zwłaszcza w przypadku osób po osiemdziesiątce, że można się nie doczekać.

Sytuacja jest patowa

Dla takich niesamodzielnych, niezaradnych osób szansą na stosunkowo niedrogie otrzymanie specjalistycznej opieki jest ośrodek prowadzony przez Stowarzyszenie Terapeutów i Edukatorów „Zaczarowani”. Od lipca w wynajmowanym budynku w Koleczkowie, wcześniej w Osowej. Przyjeżdżają tu m.in. pacjenci z gdańskich szpitali, których nie można odesłać do pustych mieszkań. Beneficjenci 1500 złotowej emerytury. Pani Jadwiga, Helena, Janina, pan Ryszard. Zostali objęci całodobową opieką ośmioosobowego personelu, łącznie z lekarzem i pielęgniarką. Korzystają z terapii, środków na odleżyny powstałe podczas wcześniejszych pobytów w szpitalach, leków.

I choć stowarzyszenie na nich nie zarabia (zgodnie z wpisem do KRS nie prowadzi działalności gospodarczej), a część osób pracuje tu w ramach wolontariatu, placówka nie otrzymuje pomocy finansowej od miasta Gdańska.

Przyczyna? Nie jest wpisana do rejestru wojewody.

- Działamy jako ośrodek wsparcia z usługami opiekuńczymi i jesteśmy obecnie w trakcie przekształcania go w dom pomocy społecznej, co rzeczywiście wymaga wpisu do rejestru wojewody - mówi Beata Pawlik. - Aby otrzymać ten wpis , należy dostosować budynek do wymogów formalnych. Takie są przepisy. Wprawdzie sponsorzy zafundowali nam windę schodową, ale potrzebny jest jeszcze dźwig z prawdziwego zdarzenia. Do tego klapa dymowa, hydranty oraz ogrodzenie terenu. Wyliczyliśmy, że łącznie potrzebowalibyśmy na to 250 tys. złotych. Nie mamy takiej kwoty. Koszty utrzymania jednej osoby to średnio 2, 5 tys. złotych miesięcznie, ale nie wszystkie mieszkające u nas osoby mogą tyle zapłacić.

Szukali pieniędzy, a jakże. Skierowano ich do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Usłyszeli, że nie mają szans, bo środki do 2024 roku zostały rozdysponowane.

Sytuacja jest patowa. Stowarzyszenie nie dostaje dofinansowania, bo nie jest wpisane do rejestru, a wpisane tam być nie może, bo nie dostało dofinansowania.

I tylko w tym wszystkim nikt nie widzi starego człowieka, dla którego system wcześniej nie znalazł bezpiecznego miejsca.

Zanim nadejdzie tsunami

Środowe popołudnie. Do Koleczkowa przyjeżdża pani Krystyna z Gdańska. Elegancka, emerytowana śpiewaczka. Z emeryturą 2053 złote, jak dokładnie podaje wieloletnia znajoma pani Krystyny, Barbara Pawlak.

- Trwa to już od trzech lat, sytuacja stawała się coraz bardziej trudna - wzdycha pani Barbara. - Lekarz powiedział, że to pierwsze stadium demencji, zapisał jakieś leki. Nikt jednak nie był w stanie przypilnować, by je brała. Podobnie jak leków na cukrzycę. Opiekunka wpadła na dwie godziny, kawę wypiła i już jej nie było. A Krystyna zostawała zupełnie sama. Upadła, raz, drugi, trafiła do szpitala. Prędzej lub później mogło dojść do tragedii.

Pani Krystyna siada w świetlicy wśród pozostałych pensjonariuszy. Wszyscy w ciszy wpatrują się w ekran telewizora, gdzie dzielny ojciec Mateusz rozwiązuje kolejną zagadkę kryminalną. Tylko pani Hela zagląda do kuchni, skąd niedługo już wydany zostanie obiad. Dwudaniowy, z kartoflanką, wątróbką i surówką.

Na jedzeniu nie oszczędzają. Panie z kuchni nie raz widziały, jak osoby przywożone do placówki wręcz rzucały się na posiłki. Bo niekiedy towarzyszem samotności i choroby jest także głód.

Ożywienie budzą na chwilę Zosia i Kokaina, wyjątkowo pozytywnie nastawione do świata psy. Na stoliku leżą kolorowe obrazki rysowane pod okiem terapeuty.

Wizyty rodzinne? Do kilku osób 2, 3 razy w tygodniu przyjeżdża ktoś bliski. Do pozostałych nikt.

Wielu nie ma w ogóle rodziny. Jedną z ubezwłasnowolnionych pań raz w roku odwiedza córka, pilnująca by na miejscu wypełniono sprawozdanie, które trzeba przekazać do sądu. Czasem oczekiwanie na gościa może trwać dwa lata. I nie jest ważne, jak daleko się mieszka. Można nie dojechać nawet z sąsiedniej wsi. Bywa też, że rodzina przypomina sobie o bliskim przy okazji zakupu leków.

- Czy mama musi brać tak drogie lekarstwo? -pada pytanie. I nie pomagają argumenty, że lek został przepisany przez specjalistę. Więc zdarza się i tak, że kupują lek sami. Z własnych pieniędzy.

Tak wygląda codzienność małego, niedofinansowanego ośrodka , gdzie pod opieką pasjonatów znalazło się kilkunastu sędziwych ludzi. Kiedyś wojennych bohaterów, artystów, nauczycieli, cenionych pracowników. Ludzi, którym dziś uciekają wspomnienia, słowa, nikną twarze i imiona bliskich. Owa codzienność to zaledwie przepowiednia demograficznego tsunami, które może zmieść za kilkanaście-kilkadziesiąt lat nasz wygodny, uporządkowany świat.

I wtedy to my, wówczas już starzy, bezradni, odczujemy jego skutki.

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki